Katarzyna Sarnecka wypowiedziała wojnę ZUS-owi. – Chodzi mi o zwykłą ludzką sprawiedliwość. Dlaczego ja będąc uczciwą zostałam uznana za złodziejkę? – pyta dodając: – Możesz podać moje nazwisko i miasto, w którym mieszkam. Nie chcę nikogo oczerniać, chcę głośno mówić o tym, w jaki sposób zostałam potraktowana. A wiem, że mój przypadek nie jest odosobniony.
Misja: oszukać ZUS
Katarzyna mieszka w Tarnowie, ma czwórkę dzieci. Najstarszy syn jest pełnoletni, najmłodszy ma zaledwie miesiąc. Sama o sobie mówi, że pracowała od zawsze. Ukończyła studia z zarządzania i marketingu, z wykształcenia jest księgową. – Prowadzenie własnej firmy znam od podszewki. Przez kilkanaście lat z mężem mieliśmy sklepy odzieżowe. Nigdy żadnej kontroli. Zamknęliśmy firmę, gdy pojawiły się markety i galerie handlowe. Później miałam jeszcze jedną firmę zajmującą się porządkowaniem i aranżacją ogrodów. Zrezygnowałam z niej jednak i poszłam do pracy w biurze, jako marketingowiec, na etat.
– Urodziłam chłopców. Mój mąż pracuje w delegacji. W ciągu tygodnia byłam sama z dwójką małych dzieci, oczywiście pomagał najstarszy. Ale każda matka wie, jakie to wyzwanie. Dlatego postanowiłam nie wracać do pracy. Gdy moi synowie mieli 4 i 2,5 roku, poszli do przedszkola, otworzyłam znowu swoją działalność. To jedyny sposób na to, by móc ustalać samemu godziny pracy. Na początku zajmowałam się sprzątaniem, a docelowo chciałam ponownie zająć się ogrodami, robiłam to wcześniej i bardzo lubiłam – tłumaczy Katarzyna.
Rozwiązała umowę o pracę, a dzień później zarejestrowała swoją działalność. Od prowadzenia przez nią własnej firmy nie minęło pięć lat, więc nie mogła skorzystać z preferencyjnych składek, czyli tak zwanego małego ZUS-u.
Każdy, kto zakłada własną działalność ma prawo samodzielnie ustalić wysokość odprowadzanych składek ZUS. Kasia nie chciała płacić składki od najniższej krajowej, dlatego określiła ją na wyższym poziomie, przyjęła, że będąc na działalności zarobi około pięciu tysięcy złotych. – Wiedziałam, że firma na początku nie przyniesie takiego dochodu. Ale nie mam już 18-tu lat, bliżej mi do czterdziestki. Pomyślałam, że czas najwyższy zadbać o swoją przyszłość, a wiadomo, że wyższy ZUS, to wyższe świadczenia emerytalne – mówi. Zakasały rękawy do pracy, ale otwierając firmę była świadoma, że potrzebuje czasu na rozruch. Na początku bezpieczeństwo finansowe zapewnić jej miały pieniądze z otrzymanej darowizny.
Okazało się jednak, że zamiast myśleć o emeryturze, musiała oswoić się z myślą, że ponownie zostanie mamą. – W ciążę zaszłam pięć miesięcy po zarejestrowaniu działalności. Z czwartym dzieckiem. Później obce osoby wiele razy pytały mnie, czy ta ciążą była planowana. Tym samym chciały dowieść, że moim jedynym celem prowadzenia firmy było wyłudzenie od ZUS-u zasiłku chorobowego i macierzyńskiego. Ciekawa jestem, kto normalny w tym kraju świadomie decyduje się na czwarte dziecko?!? – pyta.
Wątpliwości ZUS-u
ZUS poddał pod wątpliwość zwolnienie lekarskie przekazane przez Katarzynę i wypłatę jej zasiłku chorobowego. – Sprzątanie, to nie jest niestety praca dla kobiety w ciąży. Dostałam od ZUS-u pismo, że przeprowadzą kontrola mojej działalności. Nie zmartwiłam się tym, bo i czemu. Uznałam to za normalną procedurę.
Skontaktowała się z inspektorem ZUS, który przeprowadził kontrolę w domu Katarzyny. To był początek ciąży. – Źle się czułam, było mi niedobrze, a kontrola trwała cztery godziny i była zwykłym przesłuchaniem. Kilka pytań o firmę, o zakres działalności, wysokość składki. Skąd miałam pieniądze na ich opłacanie. Kasia była zaskoczona pytaniami, bo zaległości w ZUS-ie nie miała. Pokazała inspektorowi dokument potwierdzający otrzymanie darowizny. Tłumaczyła, że to zabezpieczenie, gdyż wiadomo, że firma, nim zacznie przynosić dochody, musi się rozkręcić.
– To nie była moja pierwsza działalność. Wiem, jaki to ciężki kawałek chleba. I miałam świadomość, że na początku prowadzenia firmy, trzeba mieć jakieś oszczędności, by opłacić koszty z nią związane – mówi kobieta. Inspektor dociekał, kto zajmuje się dziećmi, gdy Kasia jest w pracy. – Obcy człowiek pytał mnie, czy ciąża była planowana, czy nie była wpadką. Czułam się upokorzona. Tłumaczyłam się przed kimś, kogo nie znałam ze swoich prywatnych rzeczy. Inspektor prosił o dane firm, z którymi współpracowałam i gdzie pracowałam. Okazało się, że niemal równolegle do kontroli firmy Kasi, ZUS przeprowadził kontrolę wszystkich dokumentów kobiety w przedsiębiorstwie, w którym pracowała wcześniej. Tam nie było żadnych zastrzeżeń.
Wyniki kontroli
Kobieta podpisała protokół z kontroli. Po półtora miesiąca monitowania sprawy, ZUS przesłał pismo, w którym odmówił Katarzynie wypłaty zasiłku chorobowego w czasie ciąży. – Normalnie na decyzję z ZUS-u czeka się jeszcze dłużej. Czasami nawet po kilka miesięcy. W moim przypadku przyszła szybko, bo wydzwaniałam do nich cały czas. Tyle, że ZUS uznał moją firmę za fikcję, a mnie za złodziejkę, która z premedytacją chciała od Zakładu wyłudzić pieniądze.
Kasia mając ciągłość pracy mogła pójść na zwolnienie już kilka dni po założeniu działalności i otrzymywać świadczenia z ZUS. Jak widać, marna z niej oszustka.
Nie wytrzymała. Poszła do ZUS prosząc o wyjaśnienia. – „To jest kpina”, mówiłam. ZUS miał świadków mojej pracy, dochody, odprowadzane do urzędu skarbowego podatki. Firma rachunkowa prowadziła moje finanse, co jeszcze mogłam im przedstawić? W odpowiedzi usłyszałam: „Proszę Pani, Pani miała niski przychód”. Więc tłumaczę, że przecież firma istnieje dopiero pół roku, stąd taki dochód. „Sama sobie Pani odpowiedziała na pytanie: skoro niski dochód, firma nie istnieje”, myślałam, że to kiepski żart. Myliłam się – mówi Kasia. „Nie zostawię tak tej sprawy. Pójdę do sądu”, powiedziała, a w odpowiedzi usłyszała: „Bez sensu zupełnie, i tak Pani z nami nie wygra. Chce się Pani? W ciąży?
Walka z wiatrakami
Kasia wzięła adwokata. Zgłosiła sprawę do sądu, proces ciągnął się w czasie, gdy była w ciąży. Przesłuchiwano ją w siódmym i dziewiątym miesiącu. Z ZUS-s nikt nie został przesłuchany, sąd oparł się jedynie na pismach przesłanych przez Zakład. Katarzyna nie chce opowiadać szczegółów procesu.
Wyrok otrzymała trzy dni po porodzie. Sąd nie przyznał kobiecie racji. – Płakałam dwa dni. Z natury jestem silną kobietą, optymistką, ale to mnie przerosło. Cała ciążą w stresie. Nie spałam, a kiedy już zasnęłam śnił mi się sąd. Urodziłam trzy tygodnie przed terminem, co z pewnością związane było ze stresem, który zgotował mi ZUS. I na koniec okazało się, że moja cała walka była na nic? Potrzebowałam czasu, żeby sobie z tym poradzić. Postanowiłam się nie poddawać. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Jestem uczciwym człowiekiem prowadzącym własną działalność. ZUS do dziś pobiera ode mnie składki zdrowotne. Z jednej strony mówią, że moja firma jest fikcją, a z drugiej nie odmawiają przyjęcia pieniędzy. Nie mogę działalności zawiesić, bo wtedy nie otrzymam zasiłku macierzyńskiego.
Katarzyna skierowała sprawę do Sądu Apelacyjnego.
Płać i płacz
Odprowadzanie składek zdrowotnych to zabezpieczenie osoby prowadzącej firmę na wypadek choroby. Tylko, co ma zrobić Kasia, która będąc w ciąży nie otrzymała zasiłku chorobowego, a dziś nie dostaje także macierzyńskiego.
ZUS szuka dziury w całym? Łatwiej im uderzyć w małe, jednoosobowe przedsiębiorstwa? Zrobić wynik nierzetelnie przeprowadzonymi kontrolami, bo rzadziej takie sprawy kierowane są do sądu przez poszkodowanych?
Zakład nie ma prawa kwestionować wysokości składki, gdyż każdy przedsiębiorca może ją ustalić na dowolnym poziomie. Co więcej, nie może porównywać wysokości dochodu firmy z opłacanymi składkami, bo ich uregulowanie to ryzyko i zmartwienie prowadzącego działalność. Jak nie zarobi, to i tak musi zapłacić. Co jednak ma zrobić kobieta, która uczciwie prowadzi działalność, a w przypadku zwrócenia się o zasiłek zostaje z niczym?
– Gdybym chciała być wyłudzaczką, to zrobiłabym zupełnie inaczej. Zostałabym na umowie o pracę, założyła działalność opłacając najwyższą składkę, zaszła w ciążę i pobierała zasiłek z dwóch źródeł – własnej firmy i etatu – mówi rozżalona Katarzyna. – Nie odpuszczę. Nie jestem oszustką. Chcę wrócić do pracy. Dziś ZUS twierdzi, że moja firma nie istnieje, a mnie najbardziej dobija bezradność. Bo ja prowadzę działalność zgodnie z przepisami, a ZUS ma cały wachlarz możliwości by obejść wypłacenie należnych mi zasiłków.
Katarzyna nie składa broni. Chce walczyć tak długo, aż jej racje zostaną uznane. Wysyła pisma do rządu, prezydenta, rzecznika by pokazać, jak działa prawo, które powinno wspierać przedsiębiorców. Jak spełniane są obietnice polityki prorodzinnej, która nijak ma się do rzeczywistości, z która zmagają się matki prowadzące działalność.
– Mam nadzieję, że moja historia pokaże innym kobietom, by dochodzić swoich praw, by nie pozwolić zapędzić się w kozi róg i przyjąć rolę ofiary. Musimy pokazywać, jak działa ZUS i ile szkód wyrządza uczciwie pracującym ludziom.