Nie wiem, kto bardziej czekał tym razem na zakończenie roku szkolnego – ja, moi synowie, czy nauczyciele. Wiem jedno, cieszę się, że ten dzień w końcu nadszedł i że za chwilę zaczniemy wakacje.
Czyli skończymy z porannym wstawaniem, robieniem śniadań na szybko, oczami na zapałki i poganianiem. „Wstawajcie, jest późno” to chyba przez rodziców szkolnych dzieci (choć przedszkolnych pewnie też) powtarzane w ostatnich tygodniach zdanie.
Skończy się wożenie na zajęcia pozalekcyjne, na pilnowanie rytmu dnia, żeby ze wszystkim zdążyć. I nawet to, że ja tych wakacji nie zaczynam, bo przecież nadal pracuję nie odbiera mi dzisiaj radości.
Chodzę i śpiewam z moimi dzieciakami „Pitagoras bądźcie zdrów” i mam wrażenie, jakbym to ja właśnie miała zaraz odebrać świadectwo, rzucić je w kąt, wciągnąć na tyłek strój kąpielowy i polecieć nad jezioro. Naprawdę. Cieszę się jak dzieciak, że to koniec i teraz to już tylko dwa miesiące laby.
Zaraz ktoś westchnie i powie: „No tak, dwa miesiące, to nauczyciele odpoczywają”. Wiecie, wśród moich znajomych, tak się składa, jest dość spora część uczących nie swoje dzieci. I ja sobie myślę, że oni w równym stopniu jak nasze dzieciaki na te wakacje zasługują.
Nie, to nie są ludzie, którzy narzekają, że ciężko, że kasa średnia, że nikt ich nie docenia. Nie, oni przez 10 miesięcy w roku zapieprzają codziennie do szkoły, pracują w domu, dokształcają się i pomimo ograniczeń systemu chcą coś tym dzieciakom od siebie dać (tak, wiem, że nie wszyscy mają takie podejście”.
Bo nic w szkole nie wkurza mnie tak, jak ograniczenia. Bo brak pieniędzy na zajęcia, bo brak kasy na nowe komputery, bo program wykonać trzeba, a jak jeszcze gdzieś trafi się nawiedzony dyrektor, dla którego wyniki, a nie dzieci i ludzie to sprawa priorytetowa, to ogólnie przekichane. I jeszcze nauczyciele z końcem roku właściwie nie wiedza na czym stoją, co ich za chwilę czeka. Czy zlikwidują gimnazja, czy matura czasem nie będzie się odbywać w styczniu, by uczniowie mogli przed studenckim naborem wnosić zastrzeżenia do jej wyników (tak, ot pomysł rządu) i czy nie przywitają ich inne pomysły rządu podejmowane na szybko, a nie do końca zdaje się przemyślane.
Ale myślę też sobie o nauczycielach, którzy w końcu też odpoczną, nie tyle od naszych dzieci co od nas – rodziców. To chyba jednak my bywamy ich największą bolączką. Bo jesteśmy często:
– sfrustrowani, bo chcielibyśmy, żeby to jednak szkoła naszym dzieckiem się zajęła i je wychowała, a kiedy tak się nie dzieje, pierwsi bijemy na alarm, lecimy ze skargą (niczym uczniowie), grozimy, szantażujemy
– niezadowoleni, bo przecież to wina nauczyciela, że nie do końca umiał wyjaśnić zawiłości wiedzy, stąd słabsza ocena naszego dziecka, a przecież chodziliśmy, prosiliśmy, by po raz piąty mógł sprawdzian poprawić.
– z poczuciem niesprawiedliwości, że nasze dziecko zostało zbyt surowo potraktowane, że z pewnością nauczyciel niesłusznie ocenił zachowanie, czy stopień zdobytych wiadomości naszego dziecka. Że się uwziął, że faworyzuje, że nie próbuje wejść w konflikt i rozwiązać go z korzyścią dla pokrzywdzonych (wśród których, z pewnością jest nasze dziecko)
– rozczarowani, bo rozczarowuje ich system, szkoła nauczyciele, bo nikt nie dostrzega, że dziecko ma talent, który w szkole powinien zostać odnaleziony, to nic, że ani rodzic ani dziecko z tego talentu sobie sprawy nie zdają, no ale, gdzie jak gdzie – w szkole powinni się na nim poznać.
Nie jesteśmy łatwymi partnerami do współpracy. Jesteśmy roszczeniowi, złośliwi i atakujący. Jakbyśmy nauczycielom naszych dzieci chcieli się „odwdzięczyć” za wszystkie krzywdy szkoły, których my doświadczyliśmy. Za szkołę, której nie lubiliśmy, za nauczycieli, którzy nas wyhamowywali i traktowali niesprawiedliwie, za krzywdy, której naszym często obiektywnym zdaniem doświadczyliśmy
Nauczyciel naszych dzieci, to nasz wróg i na pewno chce tym dzieciom zrobić krzywdę. Do tego darmozjazd, który teraz będzie się przez dwa miesiące byczył. A gdyby tak spojrzeć dziś na tego nauczyciela z jego perspektywy, ubrać się tak trochę w jego garnitur? Chcielibyście być na jego miejscu? Przez 10 miesięcy walki z nami rodzicami, z systemem i dziećmi, które nie ma co ukrywać też popalić dają. Bo nie szanują autorytetów, bo w domu mówi się przy dziecku „ona (ta nauczycielka” jest powalona/głupia/niepoważna”, a ono przyjmuje to jak pewnik i brak szacunku jest dla niego czymś normalnym. Bo potrafi powiedzieć nauczycielowi „i co mi zrobisz”, a on nic zrobić nie może.
Eh.. to mnie wakacyjnie naszło na przemyślenia. Więc może dlatego z okazji zakończenia roku szkolnego życzę dzieciom – żeby poczuły wakacyjnego bluesa, tę beztroskę i radość lata. Żeby nawiązały wakacyjne przyjaźnie, doświadczały tysiąca nowych rzeczy.
Rodzicom – żeby złapali dystans, i żeby choć przez chwilę tez poczuli się dziećmi i cieszyli z wakacji, i żeby ich myśli nie zajmowało jedynie: „gdzie upchnąć moje dziecko na kolejny tydzień” i jak dożyć do września.
A nauczycielom, by za dwa miesiące spotkali wypoczętych i zdecydowanie bardziej wyrozumiałych rodziców.