Mogłabym zacząć banalnie, że ten list pisałam już wiele razy. Zaczynałam i nie kończyłam, bo najpierw było we mnie dużo złości, potrzeby zranienia ciebie, pokazania, jak złą mamą byłaś, dotknięcia tak głęboko twoich uczuć, żeby bolało cię to niemal fizycznie.
Kiedy przeszła mi ta złość, kiedy pogodziłam się z tym, jaką matką byłaś i jesteś zaczęłam zastanawiać się, jaki jest sens pisania takiego listu. Po co i dla kogo. Dla ciebie? Przecież te kilka słów już cię nie zmienię, przestałam się łudzić. Dla siebie? Kiedy wszystko już przerobiłam, przeanalizowałam i nie ma we mnie chęci walki, nie ma też nadziei, że taki list mógłby coś zmienić.
Ale zawsze, kiedy zbliża się Dzień Matki i kiedy zastanawiam się, co ci w tym dniu dać, chce mi się wyć. Mam ochotę przespać ten dzień i udawać, że się nie wydarzył, niż dzwonić i składać ci życzenia. To jedyny dzień, kiedy nie ma we mnie przebaczenia, zrozumienia i akceptacji. To jedyny dzień, który otwiera we mnie wszystkie zdawałoby się zabliźnione rany.
Ten dzień to jedna wielka emocja, cierpienie i zmęczenie. Zmęczenie pracą nad sobą, nad tym, by móc żyć normalnie, gdzieś tam obok ciebie, ale jednak ze świadomością, że jesteś.
Wiesz, czasami chciałabyś, żebyś już umarła. Kiedy się spotykamy przyglądam ci się uważnie, wyłapuję każdą zmarszczkę na twojej twarzy, każdy komunikat, że trudniej ci się chodzi, że masz problem z nadciśnieniem. Nienawidzę siebie za to. Bo jak można myśleć o tym, żeby twojej mamy już nie było. Przecież mama to największy skarb, najbliższa ci osoba, ktoś, kto nigdy nie zawiódł, kto zawsze wspiera, kto nieustannie jest blisko. Nawet gdy na pewnym etapie życia się od siebie oddalamy, to przecież wracamy do siebie, do tej wyjątkowej relacji matki z córką.
Niedobrze mi, gdy o tym myślę. O tych wszystkich słodkościach i przymilaniu się. O tym: „jaka jestem z ciebie dumna”, „jaka jesteś cudowna”. Bo dla ciebie chciałabym być nikim, zwykłą córką, którą nie musisz się chwalić. Bo przecież ty jak zawsze chwalisz się sobą, mówisz: „To moja córka” dumnie podnosząc głowę i zawsze dodając: „Ja ją urodziłam, jest taka jak ja”. Znowu rzyg. Bo ty nawet nie widzisz, jak jestem inna. Nie słuchasz tego, co mówię, nie zauważasz tego, co robię. Ale przecież wiem, że to ty jesteś najważniejsza. Nie mogę o tym przypadkiem zapomnieć. Nawet w swojej starczej nieudolności musisz absorbować uwagę wszystkich, wszystkich skupiać na swojej osobie. Nawet kiedy mówisz, że nie potrzebujesz pomocy, dyszysz tak, że wiadomo, że pomóc tobie trzeba.
Tak bardzo jak czasami chciałabym, żeby ciebie nie było, tak bardzo chciałabym, żebyś była. Żebyś była matką, żebym poczuła się kochana, ale nie tylko dlatego, że możesz się pochwalić matką jakiej córki jesteś, ale dlatego, że nią najzwyczajniej w świecie jestem. Córką.
Twoją córką, która ciebie zawsze potrzebowała, ale którą nauczyłaś, że nie warto prosić o pomoc, bo i tak jej nie dostaniesz.
Twoją córką, która wszystko robi sama, bo na ciebie nie mogła liczyć.
Twoją córką, która sama i szybko podejmuje decyzje i zawsze szuka rozwiązań, bo od ciebie nie dostawała żadnego wsparcia.
Twoją córką, która nie wiąże się z nikim blisko, bo nie chce być wykorzystana, użyta do tego, by ktoś inny dzięki jej obecności poczuł się lepiej.
Twoją córką, która unika ludzi, bo to ty zawsze byłaś gwiazdą towarzystwa, a ona nigdy nie chce być tak postrzegana.
Twoją córką, która jest do granic absurdu odpowiedzialna, bo na nią zrzucałaś zawsze cała swoją odpowiedzialność, którą musiała nieść.
Twoją córką, która umie słuchać, ale nie umie mówić o sobie i swoich uczuciach, bo zawsze mówiłaś tylko ty.
Twoją córką, która nie ufa, bo to ty zdradzałaś wszystkie powierzone tobie tajemnicę.
Twoją córką, która nie chce zbytnio absorbować innych swoją osobą, bo ty nigdy nie poświęcałaś jej swojej uwagi.
Twoją córką, która uczy się kochać bezinteresownie, a nie za coś i po coś.
Twoją córką, która nie lubi swojej kobiecości, bo to ty nią epatowałaś siadając każdemu mężczyźnie na kolanach i odkrywając piersi tak dla żartów.
Czasami chcę ci wykrzyczeć, że zupełnie nie jestem do ciebie podobna. Ale po co. Bywam podobna, nad jednymi rzeczami pracuję, inne odpuszczam i już z nimi nie walczę. Straciłam wystarczająco dużo energii na to, by zrozumieć ciebie i mnie. A zwłaszcza siebie.
Czytam te wszystkie listy, w których córki dziękują matkom za to, że są, piszą, że są dla nich wszystkim, że są potrzebne.
Co ja bym tobie mogła napisać? Nie znajduję dzisiaj w sobie żadnych słów. Szanuję ciebie, jesteś babcią moich dzieci, pewnie nie idealną, ale jesteś. Jesteś dla mnie kobietą, która wżyna się we mnie głęboko. Już jej z siebie nie wyrywam. Dzięki tobie rozumiem, dlaczego taka jestem. A raczej przez to jaką matką byłaś, ja dziś jestem taka a nie inna. I pewnie za to ci dziękuję, choć bardziej sobie, że chciałam to zrozumieć, nie skupiłam się na pielęgnowaniu złości. Jak zawsze szukałam rozwiązania dla zrozumienia swoich emocji.
Pewnie zadzwonię w Dzień Matki, pewnie jak najwcześniej, żeby mieć to już za sobą i ukłuje mnie znowu, gdy powiesz: „Kocham cię córeczko”. Bo wiem, że bardziej kochasz siebie, a może tylko siebie…