Zdradził mnie. Tak, też odbywałam rozmowy z przyjaciółkami, gdzie oburzone wykrzykiwałyśmy: „Zdrada? Niech się od razu pakuje i spada”. I też nigdy nie rozumiałam kobiet, które nie odchodziły, które pozwalały facetowi, które je zdradził wrócić. Też mówiłam – jak raz poszedł, to drugi raz też pójdzie.
Zdrada była dla mnie synonimem poniżenia. Bo jak bardziej można poniżyć kobietę? Zdradzić ją z inną, zwłaszcza wtedy, gdy ona w ogóle się tego nie spodziewa.
Oj, jaka byłam mądra w teorii, jak pocieszałam zdradzoną przyjaciółkę, mówiąc, że on nie jest wart złamanego grosza, a ona musi mieć świadomość własnej wartości. Nie może pozwolić, by ktoś z niej drwił w ten sposób. „Płaczesz przez tego drania? On nie zasłużył na ani jedną twoją łzę” – powtarzałam gotując się w środku ze złości, że ona tego nie widzi.
Nic nie znaczący SMS „Widzimy się jutro?”. Telefon cały czas przy nim i panika, kiedy zaczynał go szukać. „Tu leży” – mówię obserwując jego reakcję, kiedy brał go do ręki i szedł do innego pokoju. Wyjazd służbowy, choć mąż koleżanki nie pojechał, a ona o żadnym wyjeździe nie wiedziała.
Nie wiem, co wzmogło moją czujność? Przecież byliśmy małżeństwem od ponad 12-tu lat. Jak w każdym związku zdarzały się lepsze i gorsze okresy. Ale wtedy było spokojnie, normalnie i tak bardzo przewidywalnie. Właśnie – może poczułam, że coś ten spokój burzy?
„Zdradzasz mnie” – spytałam wprost, kiedy dość miałam snucia w głowie przeróżnych scenariuszy. Usprawiedliwiałam sama przed sobą jego późne powroty, częstsze wyjazdy jednodniowe. „Zawieźć was do twojej mamy?” – pytał nagle. Nie chciałam przeszukiwać mu telefonu, wąchać jego ubrań. Przecież zdradą zawsze się brzydziłam, więc nie zniżę się do jej poziomu. Ona jednak postanowiła mnie przechytrzyć. Jakby zagrać mi na nosie – taka była mądra, to ciekawe, co teraz zrobisz…
Zaatakował mnie, że co przyszło mi do głowy, że jakim prawem go oskarżam… Stałam dziwnie spokojna. Tę rozmowę odbyłam w myślach kilkadziesiąt razy. Przerobiłam wszystkie scenariusze. I… łyknęłam uspokajające tabletki przed… „Masz kogoś” – zapytałam po jego wywodzie. „Masz, czy nie?”. Jak ja marzyłam, żeby zaprzeczył, żeby mnie przytulił, żeby powiedział: „Żaba, co ci się uroiło w głowie, jesteś dla mnie najważniejsza”. Zamiast tego usłyszałam: „To tylko koleżanka z pracy”.
Nic nie pamiętam. Czarna dziura. Po prostu nic. Obudziłam się na łóżku w sypialni. Przez chwilę pomyślałam, że to był tylko sen. Leżałam zastanawiając się, czy aby na pewno to wszystko wydarzyło się naprawdę… Wpadłam w szał, zaczęłam pytać, co to znaczy TYLKO koleżanka. Że rżnie się z nią w firmowym kiblu? Że kim ja jestem. TYLKO żoną? Że go nienawidzę. Że się brzydzę. Rzuciłam się z pięściami, a on stał. Nawet nie drgnął. Kiedy opadłam bez sił na krzesło, wyszedł na balkon zapalić. To wtedy musiałam dowlec się do sypialni i położyć…
Najpierw myślisz, że to nieprawda
Myślałam sobie, że przecież on nie powiedział, że mnie zdradza, że ma romans. Że może to ja się pomyliłam i go zaatakowałam kompletnie bez sensu. Chciałam wyprzeć to wszystko, czego się dotychczas tylko domyślałam. Chciałam móc sobie powiedzieć: to jakaś twoja paranoja, przecież to tylko koleżanka z pracy. Ale on nie musiał nic mówić. Przecież wiedziałam… takie rzeczy się czuje, nie zaczęłabym tej rozmowy, gdybym nie miała pewności.
Później przychodzi głęboki smutek
Bo to nawet nie chodzi o to, że on zdradził mnie fizycznie. Ale zdradził moje zaufanie. A ja tak mu ufałam. Byłam dumna, że nie bywamy o siebie zazdrośni, że jesteśmy wobec siebie szczerzy. Jak bardzo się myliłam. Jak można żyć z kimś, do kogo straciło się zaufanie. Ta strata jest najbardziej dotkliwa. Myślałam, że będę rozpaczać, wymiotować z obrzydzenia, a tymczasem był tylko ból tak ogromny, którego nie mogłam w sobie pomieścić. Po cebulki włosów, po palce stóp. Moje ciało bolało tak, jakby ktoś je skatował…
Tracisz iluzję
Myślałam, że co by się nie działo, to my zawsze będziemy razem. Na dobre i złe. Że możemy się wkurzać, obrażać, mieć siebie dość, to jednak tworzymy rodzinę, jesteśmy razem. Nawet jak ta miłość trochę wygasa, jak namiętności mniej, to jednak jesteśmy dbając o to, by było dobrze. A tymczasem brutalnie zdjęto mi różowe okulary. Świat zaczął wyglądać inaczej, a może zawsze tak wyglądał, tylko ja udawałam, że tego nie dostrzegam.
Przychodzi wstyd
Jest tak dojmujący… Wstydziłam się tego, jak wyglądam, kim jestem. Jak mogłam stać się kobietą, którą można zdradzić z koleżanką z pracy? Jak nudna, mało atrakcyjna się stałam. Wstydziłam się siebie. „A co, gdybym ją spotkała na ulicy?’. Myślałam z przerażeniem bojąc się, że ona od razu wysnuje prosty wniosek: „No nie dziwię się, że on JĄ zdradza, takie nic”. Nie miałam siły wstać z łóżka, spojrzeć na siebie w lustrze. I było mi wstyd, że nie potrafiłam zatrzymać go przy sobie, że tak słabą żoną się okazałam, która nie zauważyła wcześniej, co się dzieje, nie zareagowała. Było mi wstyd, za te wszystkie: „Zdradza – niech wy*dala” – powtarzane przeze mnie tak często i będące wtedy oczywistością. Teraz już nie tak oczywistą.
Minęłam go w kuchni. Zrobił mi kawę. Zawsze robi. Śpi na kanapie. A ja wzdrygam się z obrzydzeniem dotykając przez pomyłkę jego ręcznika w łazience. Cierpię, nie umiem tego nazwać inaczej. Jestem jednym wielki cierpieniem. Tak bardzo chciałabym móc odkreślić wszystko grubą krechą. A nie potrafię. Leżę gdzieś w ciemnym dole bez sił na choćby podniesienie głowy. Nie mogę na niego patrzeć. „Przepraszam” – słyszę po raz kolejny… Mam ochotę zwymiotować. Wraca po pracy do domu, dzwoni, że odbierze dzieci i zrobi zakupy. Pyta, gdzie pojedziemy na wakacje. A ja jestem jak otępiała. Wszystko mi jedno. Chciałabym, żeby się wyprowadził, zniknął z mojego życia. Żeby dotarło do niego, jak bardzo mnie skrzywdził. Ale przez gardło nie przechodzi mi: „Wyp*dalaj”. Kiedy siada obok mnie na kanapie, odsuwam się. „Będę czekał” – mówi. I przez chwilę zastanawiam się, kto tu jest ofiarą, bo to on zachowuje się, jakby bardziej cierpiał…Wychodzę.
Mam ochotę wrzeszczeć, drapać i gryźć. Zranić go tak, by mój ból poczuł na sobie fizycznie. Tymczasem kolejnego dnia mijam go w kuchni. Nie mam siły walczyć. Dzisiaj biorę tę kawę, którą dla mnie zrobił. Siadam naprzeciwko niego i widzę jak płacze. I ja też płaczę. Bo nie wiem, czy umiem wybaczyć, czy stracone zaufanie da się odzyskać, czy nie znienawidzę go, a on mnie. Nic nie wiem oprócz tego, że chcę wrócić do tego spokoju, który mieliśmy. Że już nie chcę analizować, dokarmiać żalu, poczucia krzywdy. Nie mam siły. Poddaję się. I obiecuję sobie samej: „Ten jeden raz. Jeden jedyny. Każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę. Ale tylko jedną”. Choć tak bardzo się boję…