Są a takie słowa, które od razu pakują naszych rozmówców w poczucie winy. Kłopot w tym, że używamy ich automatycznie. Kompletnie bez zastanowienia. Któż z nas nie powiedział kiedyś do dziecka, które nie chciało zjeść przygotowanego obiadu: „Przykro mi, że ci nie smakuje”? Któż z nas nie powiedział do przyjaciółki, która w ostatniej chwili wykręciła się od pójścia z nami na imprezę: „Przykro mi, że tak zrobiłaś”. Niby nie ma w tym nic złego… A może jednak?
Do synka nad talerzem
Gotujesz, to co twój syn lubi najbardziej. Stoisz w kuchni półtorej godziny i starasz się z całego serca, choć gotowanie nie sprawia ci przyjemności. A kiedy wszystko podajesz na stół, syn przychodzi nadąsany, bo teraz miał ochotę grać na komputerze. W talerzu więc dłubie, a przy tym grymasi, robi miny, wybrzydza. Mówi, że coś za mało słone albo za bardzo zarumienione. Czujesz więc, że pewnie chce ci zrobić na złość, bo kazałaś mu przerwać granie w najbardziej interesującym momencie. Ty dawno już skończyłaś jeść, ale siedzisz z nim przy tym stole, by mu towarzyszyć. A może tak naprawdę, by przypilnować, by zjadł wszystko? Czujesz, że złość z sekundy na sekundę wzbiera w tobie. Myślisz: „Tak bardzo się starałam, a on nie potrafi być wdzięczny. Nie wie, co to szacunek do matki. Pewnie za godzinę przyjdzie i powie, że jest głodny, więc będę musiała mu wszystko ogrzewać!” Starasz się jednak zrobić wszystko, by nie wybuchnąć i mówisz: „Odstaw talerz i idź do swoich spraw. Ale pamiętaj: PRZYKRO MI!”
Co się naprawdę stało?
Być może syn w tym momencie po prostu nie był jeszcze głodny. Ponieważ kazałaś, to usiadł do stołu. Tak naprawdę dłubał widelcem w talerzu, choć nie miał zamiaru zrobić ci na złość. W takiej sytuacji złe intencje syna były tylko twoją projekcją, fantazją na temat tego, co on w danej chwili myślał i czuł. Tak mogło być, ale nie musiało. Syn na dobrą sprawę faktycznie mógł wtedy chcieć zrobić ci na złość. Jednak w obu przypadkach, gdy usłyszał od matki „przykro mi” – natychmiast poczuł się winny. To dlatego zaczął jeść na siłę, choć nie czuł głodu. To dlatego odstawił talerz, ale już do końca dnia miał smutną lub skwaszoną minę, bo cię zawiódł.
Co to oznacza?
Syn w tamtym momencie rozumiał twojej perspektywy, ponieważ niczego dokładnie mu nie wyjaśniłaś. Nie opowiedziałaś mu: ani o swoich staraniach, ani dlaczego zależy ci, by jadł regularnie. Nie powiedziałaś mu też o swoich prawdziwych emocjach. Słowo„przykro” zupełnie nie informuje o tym, co działo się w twoim sercu. A najprawdopodobniej czułaś po prostu smutek lub złość, które najczęściej pojawiają się w takich sytuacjach.
Jak mówić?
Niestety w wielu rodzinach (jeśli nie w większości) zupełnie nie rozmawia się z dziećmi o uczuciach. Dlatego potem jako dorośli ludzie nie mamy pojęcia, jak szeroką ich gamę możemy odczuwać. Dziesiątki, a nawet setki! Bo przecież smutek różni się w swoim odcieniu od niechęci, niemocy, melancholii, przygnębienia, rozpaczy, rezygnacji, żalu, zwątpienia, zgryzoty czy złości. Skąd więc dziecko ma wiedzieć, że czuje rozpacz lub niemoc, jeśli jego rodzic nigdy w jego obecności nie nazywał tego uczucia, gdy sam je przeżywał.
Dlatego właśnie zamiast „przykro mi”, które może znaczyć wszystko i nic, lepiej powiedzieć do syna: „Czuję smutek, że nie zjadłeś obiadu”, a potem warto podać przyczynę: „Długo go gotowałam z myślą o tym, co najbardziej ci zazwyczaj smakuje”. I tyle. Więcej słów nie trzeba. Warto powstrzymać się przed oceną dziecka typu: „Jesteś niejadkiem”, „Jesteś ignorantem”. Zamiast tego trzeba zrobić przestrzeń na to, by syn opowiedział, jak on czuł się, grzebiąc w talerzu widelcem. Nie zdziw się więc – jak usłyszysz: „Jestem wściekły, że nie szanujesz faktu, że byłem w najciekawszym momencie gry. Mogłaś poczekać 15 minut, bym zastopował”, albo „Jest mi smutno, że nie usłyszałaś, że jadłem już zupę godzinę temu u kolegi!”
Do męża, co woli kumpli
Masz ochotę spędzić z nim przyjemnie wieczór. Gotujesz kolację, a on nagle wpada do domu jak po ogień, krzycząc od progu: „Idę z kumplami oglądać mecz!”. Nawet nie zauważa, że na stole stoją świeczki (żeby było romantycznie). W dodatku obiad połyka bez zastanowienia, sznurując buty i wciągając w tak zwanym międzyczasie wygodną bluzę z kapturem. O nic nie pyta. Wychodząc, krzyczy tylko przez ramię: „Pa!”. I tyle go widzisz. Jesteś wściekła, ale rano przy śniadaniu mówisz mu: „Przykro mi, że cię nie obchodzę!” i też wychodzisz, trzaskając drzwiami.
Co się naprawdę stało?
Oczywiście twój partner zachował się kiepsko. Mógł spytać, czy chcesz iść z nim. Mógł być bardziej uważny na twoje potrzeby. Z drugiej strony każdy czasem jest tak podekscytowany, że nie zauważa uczuć nawet najbliższej mu osoby. Każdy ma też prawo do realizacji poza związkiem swojego hobby. Nie wszystko zawsze trzeba robić razem. Masz prawo czuć, to co czujesz, niezależnie czy jest to: złość, wściekłość, czy żal lub smutek. Ale… „przykro mi”? Naprawdę sądzisz, że takie zdanie dotrze do świadomości roztargnionego lub aktualnie w danej chwili podnieconego swoim pomysłem mężczyzny? Mało prawdopodobne!
Co to oznacza?
Najprawdopodobniej twój partner, słysząc zdanie, które zaczyna się od słów: „przykro mi”, czuje, że jego kobieta znów marudzi, znów czegoś chce, ale nie potrafi wyartykułować, o co jej chodzi dokładnie. Takiemu facetowi pewnie nie przyjdzie nawet do głowy, by usiąść i na spokojnie wyjaśnić, co się tego wieczora stało. Łatwiej mu będzie ignorować, że czujesz wobec niego coś trudnego. Ludzie (nie tylko mężczyźni) wolą uciekać od niezidentyfikowanych uczuć innych. Łatwiej nam wszystkim stosować mechanizm wypierania, niż mierzyć się z uczuciami, których nie rozumiemy.
Jak mówić?
Najlepiej nie zatrzymywać w sobie swoich uczuć i mówić od razu, co leży na sercu. Jednak zamiast „przykro mi”, lepiej powiedzieć: „Smutno mi, że dowiaduję się o tym w ostatniej chwili”, albo: „Jestem wściekła, że nawet nie zauważyłeś, że starałam się i przygotowałam dla nas niespodzinkową kolację”. Nie ma sensu robić awantury. Kolejnego dnia można na spokojnie wrócić do rozmowy, by przeanalizować uczucia. Dlaczego warto to robić? Psychologowie z nurtu Gestalt nazywają takie zjawisko rerofleksją. Jest to jeden z mechanizmów unikania kontaktu. Mechanizm zachodzi wtedy, gdy energia, którą moglibyśmy użyć w stronę ludzi lub świata, jest kierowana do wewnątrz. Robimy sobie to, co chcielibyśmy zrobić drugiej osobie. Przykładowo, zamiast wyrazić gniew i frustrację na drugą osobę, kierujemy ją na siebie. A stąd już tylko krok do autoagresji? Jak ona może wyglądać? Złościsz się, sięgasz po kolejny kieliszek wina. Jesteś rozgoryczona, objadasz się paczką czekoladowych ciastek.
Do szefa w sprawie podwyżki
Inflacja galopuje jak szalona, dlatego postanawiasz poprosić szefa o podwyżkę. Słyszysz od znajomych, że w ich firmach pracodawcy sami proponują swoim podwładnym podwyżki inflacyjnej, wiec narasta w tobie złość, poczucie niesprawiedliwości i frustracja. W końcu zbierasz w sobie siły i umawiasz się na rozmowę, podczas której opowiadasz, że od siedmiu lat nie dostałeś ani złotówki podwyżki. Wtedy słyszysz, że sytuacja firmy nie jest teraz najlepsza i że dla nikogo teraz nie ma dodatkowych pieniędzy. Szef mówi, że rozważane są nawet zwolnienia pracowników, bo jego przełożony myśli o oszczędnościach, by jakoś utrzymać się na rynku. Czujesz więc żal, złość, ale mówisz: „Przykro mi, że tak do mnie mówisz”. Wtedy widzisz, że zamiast zrozumienia, twój szef staje się nieprzyjemny. Mówi ci słowa, które jeszcze bardziej cię bolą. Zaciskasz więc zęby i wychodzisz z jego gabinetu, bo czujesz, że nie macie już o czym dłużej rozmawiać.
Co się naprawdę stało?
Oczywiście, że rozumiemy twoje rozgoryczenie i złość. Masz prawo się tak czuć! To naturalne. Jednak nie dziw się, że na słowa „przykro mi”, szef zareagował brakiem zrozumienia i być może nawet złością, którą próbował jakoś stłumić w sobie. Mówiąc „przykro mi”, od razu władowałaś go w… poczucie winy. A on przecież też ma swojego szefa, od którego słyszy: „Mów wszystkim, że podwyżek nie będzie!”
Co to oznacza?
Twój przełożony nie widzi w tobie cennego, kompetentnego pracownika, jeśli mówisz do niego w tonie małego dziecka: „Przykro mi”. To słowo dla niego nic tak naprawdę nie znaczy. Nie powiedziałaś mu o tym, dlaczego należy ci się podwyżka. Nie spytałaś, kiedy możecie umówić się na kolejną rozmowę w tej sprawie. Nie próbowałaś się dowiedzieć, czy istnieje coś, co mogłoby pomóc firmie oraz tobie w zwiększeniu dochodów. Zachowałaś się jak małe wystraszone dziecko, które próbuje silniejszego od siebie wbić w poczucie winy. A to uczucie jest bardzo nieprzyjemne. Nikt nie chce się z nim mierzyć, zwłaszcza jeśli sam też ma związane ręce.
Jak mówić?
Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Mamie mogłabyś powiedzieć kiedyś, gdy byłaś jeszcze małą dziewczynką: „Jestem zła, bo na to zasługuję!”, abo „Jestem smutna, bo bardzo się staram”. A teraz? Czy w kontekście pracy w ogóle można mówić o swoich uczuciach? Można! Ale z rozwagą. Po pierwsze nie ma sensu kierować się introjektami, które w głowę kiedyś wtłaczali nam rodzice, typu: „Prawda zawsze nas wyzwoli”, albo „Najlepsza jest szczerość”. W pracy liczy się jednak przede wszystkim dyplomacja. Możesz powiedzieć: „Czuję się rozczarowana, ponieważ uważam, że jestem tak dobrym pracownikiem, że zasługuję na podwyżkę. Rozumiem, że dla firmy to nie jest najlepszy moment. Powiedz mi, jednak kiedy możemy wrócić do tej rozmowy albo, co twoim zdaniem powinienem zrobić, by firma/ prezes/ szef wszystkich szefów przyznał mi podwyżkę”. Tyle. Bez dąsania się i manipulacji.
A potem, gdy wyjdziesz z gabinetu szefa, masz prawo do całej gamy uczuć. I nawet warto, byś się wtedy zatrzymała i pomyślała, co tak naprawdę czujesz. Bo wtedy łatwiej będzie ci być blisko siebie, czyli nie zakopywać problemów pod dywan, ale próbować podejmować adekwatne decyzje. Nawet jeśli miałyby one oznaczać… szukanie nowej pracy.
Zobacz także: Brené Brown: „Uważamy siebie za istoty myślące, które wpadają w pułapki emocji. A jest dokładnie odwrotnie”