Córeczki tatusiów. Przez wiele lat to określenie budziło u mnie grymas na twarzy i niesmak. Dlaczego? Córeczka jest mamusi, a nie tatusia. I dopiero jak na jednej z sesji terapeutycznych wyszło, że jestem typową córeczką tatusia, która w dodatku traktuje własną matkę jak rywalkę, to wówczas zaliczyłam nokaut od życia i to w wieku czterdziestu paru lat.
Tato. Pierwszy mężczyzna w życiu. Ten, co pokazuje, co znaczy bezpieczeństwo, odwaga, atrakcyjność, mądrość wyborów, odporność na stresy i sytuacje życiowe. Ten, do którego możemy przyjść się poskarżyć, a tata pójdzie i „nakopie” komu trzeba. Będzie trzymać nas na kolanach, a my będziemy jego oczkiem w głowie. Nauczy miłości i niezachwianej wiary w siebie. Stworzy nam silny kręgosłup, aby nie wybierać pierwszego lepszego co nam wpadnie w ręce, ale to, co najlepsze i to ze świadomego wyboru. Mężczyzna, za którym możemy się schować, gdy się boimy, bo ochroni nas przed całym światem. Będzie pilnować naszych wyborów i ambicji, rozwijać je, pokazywać, jak być przebojową. Nauczy nas, jaki ma być mężczyzna w naszym życiu i jak okazywać mu miłość. Przegoni pierwszych absztyfikantów, ale i poprowadzi do ołtarza. Oszaleje z radości gdy dowie się, że będzie dziadkiem. Jak go nie kochać?
Ale też może być i tak, że będzie mieć w naszym życiu rolę ojca jako kata, lub obojętnego sukinsyna. A mimo wszystko będzie w sercu córki ciągłą tęsknotą za miłością. I będzie się go kochać i utożsamiać się z nim, mimo bólu, który nam zadaje. Tak bardzo może kochać tylko córeczka tatusia, którą każda z nas jest, choć nie chce się do tego przyznać.
Byłam kiedyś w związku, gdzie była dziewczynka, córka mojego partnera. Śliczna i słodka. Miałyśmy ze sobą i te dobre i gorsze chwile, ale nawet po tak długim czasie od zerwania związku, wiem że bardzo mile mnie wspomina. Wiele mi w niej przeszkadzało jak reagowała na moje relacje z jej tatą. Na początku było spoko, ale potem już miała „obczajony” mój teren i mnie. Przeszła do ataku. Nie mogła znieść wpatrzonych oczu „jej mężczyzny” we mnie, naszych przytulanek, pocałunków, a czasem może i też odgłosu naszego seksu. Postanowiła „wygryźć” mnie z tego związku. Prostymi, jak to nastolatka, sposobami: zrzucenie na mnie za coś winy, podburzanie ojca na mnie, wymyślanie problemów na poczekaniu i fochów. Znała jego słabe punkty i wiedziała, co go wkurza, gdzie ma miękkie podbrzusze. On też nie był święty. Jak miał dobry humor, to nosił ją na rękach, dawał gwiazdkę z nieba, gdy ten humor nie był wystarczający, to dochodziło do bicia i wyzwisk. Płakała, błagała, nic. Jeszcze wpuszczał ją w większe poczucie winy, że sama to prowokuje i to jest jej wina. Ale ona nadal go kochała, o wszystkim zapominała, bo był nowy dzień i skrupulatnie pracowała na kolejna dawkę miłości od tatusia.
„Pieprz*na córunia mamuni” – usłyszała od męża. Gdy toksyczna relacja z matką niszczy związek
Wyrzekła się nawet matki, bo on jej nienawidził za to, że nie wytrzymała jego agresji i uciekła. Wykradła matce komórkę i dane po to, aby ojciec nie miał problemów w sądzie i nie było na niego haka. Wszystko z miłości silniejszej niż ból. Wkurzała mnie. Byłam jej rywalką. Nie wiedziałam dlaczego.
Moja relacja z moim ojcem była żadna. Rodzice się szybko rozwiedli, jedno zachowywało się gorzej od drugiego. Ojciec mnie nigdy nie uderzył, ale powiedział, że nie chce mnie znać, bo w czasie bójki i awantury między rodzicami, stanęłam jako mała dziewczynka przeciwko ojcu i podniosłam na niego rączkę. Nie pamiętam tego. Mimo, że miałam parę latek, wiedziałam, że bez matki bym nie przeżyła. Próbował mnie już raz oddać do domu dziecka, a matki się pozbyć. To wiem. Kolejne lata to były sporadyczne spotkania, zawsze w jakimś interesie. Sprawa o alimenty? Aby załagodzić sytuację, to jakiś obiad, spotkanie. By na drugi dzień, kiedy po ludzku chciałam porozmawiać, jak córka z tatą, mówił „czego chcesz?” I rzucał słuchawką. To przypominało prowadzenie cielęcia na rzeź. Miłe podprowadzenie pod ścianę i cios. Ale jakoś mój instynkt przetrwania był silniejszy i robiłam skuteczny unik. Studia? „Ty się nadajesz tylko do szmaty i sprzątania w restauracjach”. Dach nad głową? „Dla mnie możesz mieszkać pod mostem”. Gdzieś to upychałam w sobie, aby nie bolało. Jednak jego pogrzeb był dobiciem. Nie zaproponowano mi nawet, abym się podpisała na klepsydrze. Córki nie ma. Rodzina w kondukcie żałobnym nie znała mnie, oprócz jego rodzeństwa. Ciotki i wujkowie od razu mnie poznali i przytulili. Ale już młode pokolenie było zaskoczone, że wujek miał córkę. Dlaczego nic nie powiedział? Córka uznana i o tym samym nazwisku. Nawet kiedy moje ciotki, a jego siostry, widziały mnie w telewizji przy okazji jakiś wywiadów i mu je pokazywały, mówił, że to nie ja. W testamencie mnie wydziedziczył, winiąc za wszystko mnie i matkę. To, że mnie wyrzucił ze swojego życia bolało najbardziej. Nie chciałam żyć.
Potem nastąpiła moja przeprowadzka do innego miasta. Ciągle tata mi się śnił, gdzieś mnie prowadził i… dobrze prowadził. Pilnował. Przyśnił mi się kiedyś na Dzień Ojca. Powiedział, abym zadzwoniła do jego brata i dowiem się całej prawdy o nim. Tak poznałam bliżej jego rodzinę i moje korzenie. Poznałam jego takim, jakim był człowiekiem, a nie z opowiadań mamy. Poznałam siebie. Jak jestem do niego podobna fizycznie i psychicznie. Ile mamy wspólnych cech i że po nim mam ten pęd do życia, zadaniowość i niepoddawanie się. Zrozumiałam, że kochałam go najbardziej i że byłam mu w stanie wszystko wybaczyć, byle tylko był przy mnie. Że w swoich myślach traktowałam go jako kogoś więcej niż tatę, a jako mężczyznę, który daje poczucie bezpieczeństwa, mądrość, prowadzi i strzeże. Ale to jest tylko tata. Dał mi życie i na tym jego rola się skończyła. Przynajmniej w tym życiu.
Znaczenie relacji ojciec – córka. Kilka prostych zasad tej miłości
Rozkminienie tego procesu zajęło mi sześć lat, a w sumie ponad czterdzieści. Z ciągłym pytaniem „dlaczego?”. Dzisiaj już nie mam w sobie złości i pretensji do tej dziewczynki, z mojego poprzedniego związku, bo doskonale ją teraz rozumiem. Ile energii wkładała w miłość, która ją raniła, ale nie umiała inaczej. Jak wielkie ma serduszko, zapominając o każdej krzywdzie. Ale to tak jest. Dzieci, nawet jeśli są źle traktowane, nie przestają kochać rodziców, tylko przestają kochać siebie. Uważają, że coś z nimi jest nie tak, że to w nich tkwi błąd. Że one są złe. Tak było i ze mną. Całą winę wzięłam na siebie.
Stąd nasze popsute związki. Nienawiść do kobiet i mężczyzn. Brak wiary w siebie. Potrzeba ciągłego chwalenia i dostrzegania tego, co robimy i kim jesteśmy. Toksyczność relacji. Niewidzenie siebie i swojej atrakcyjności. Szarpanie partnera i wymaganie od niego miłości bezwarunkowej, zamiast od siebie. Ciągle uważamy, że jesteśmy zjebane, nie umiemy sobie i innym wybaczyć. Całość bólu chowamy pod pancerzem albo pod przykrywką świetnego, sztucznego humoru, albo obojętności i izolacji od ludzi. Szukamy cech naszych ojców i rekompensacji potrzeb jako córeczek u naszych partnerów. I powiem wam, że ciężko sobie tę pustkę zrekompensować. Bez względu czy to jest partner starszy, młodszy, odpowiedzialny czy też nie. Nie ma to znaczenia, jaki jest. Nie da się, bo to jest zupełnie inna osoba, z innym losem i potrzebami. Przyciągamy partnerów takich, na jakich jesteśmy gotowe w danej chwili naszego życia. Miłość i zapełnienie pustki po tacie możemy dać sobie same, próbować, ale to jest proces. Nie na jedną sesję. Możemy nawet przez całe życie tego nie przepracować i uciekać od tematu, możemy też się z tym zmierzyć i odkryć w sobie słońce.
Najważniejsze jest wybaczyć. Sobie i jemu. Podziękować, że dzięki niemu jesteśmy na tym świecie.