W gronie naszych znajomych można zaobserwować całą paletę barw charakterów. Każdy z nas żyje inaczej, po swojemu. To jeden z powodów, dla których lubię ludzi. Lubię ich odwiedzać, spotykać się na różnych gruntach. Nawet jeżeli z ich wizją świata się nie zgadzam, to szanuję ich wybory życiowe. Ostatnie takie spotkanie dało mi wiele do myślenia…
W skrócie małżeństwo + dwójka. Otwarci na innych. Zdrowe relacje. Ona – chwali się, że wyjeżdża na wakacje. Dla mnie oczywistym było (w sumie nie wiem dlaczego?), że jedzie z dziećmi. Na co słyszę, nie zdążywszy jeszcze dokończyć pytania, że jedzie z mamą… dzieci zostają z tatą. I w tym momencie załącza mi się światełko – no a niby dlaczego nie?… On też wyjeżdża, zresztą pewnie jak większość naszych mężczyzn – delegacje, szkolenia, integracje, wygrane konkursy firmowe… Praktycznie w tym samym momencie pojawiło się w mojej głowie „ALE”. I niestety nie pojedyncze
1. Przecież On pracuje, będzie z tego powodu musiał brać urlop (poważnie?)
2. Dzieci są małe – dla nich tydzień to naprawdę długo
3. Skoro On bierze wolne, mogliby przecież jechać razem
4. Czy to nie za bardzo egoistyczne
5. No w końcu jest matką…
I tak się one kotłowały w mojej głowie. Aż po prostu pękły. I wiecie co – kiedyś usłyszałam – szczęśliwa matka, to szczęśliwe dzieci! I przez te cztery lata macierzyństwa niejednokrotnie się w tym utwierdzałam.
Skąd się wzięły moje wątpliwości? Ze mnie samej tylko… Dzieciom nic się nie stanie. Też potrzebują kontaktu z tatą, który w tygodniu często (nawet gdyby mógł) zastępowany jest mamą. Jej się należy. Opieka nad dziećmi to praca na nie jeden etat. Nawet jeżeli troszkę w tym egoizmu, to co z tego. Sami musimy dbać o siebie i o poczucie spokoju i harmonii psychicznej. Przecież wróci wypoczęta, uśmiechnięta, a każdy czasem musi zatęsknić, nawet dzieci.
Ja swego czasu wpadłam troszkę w taką pułapkę. Sama sobie ją przygotowałam i to dość starannie. No i oczywiście o narzekaniu postanowiłam zapomnieć. No w końcu jestem matką – więc muszę to i tamto… I w taki oto sposób reszta życia zeszła na plan, nie no na żaden plan. Taki po prostu nie istniał. Na scenie zostało dziecko i wszystko co z nim związane. Ostatnio wracam do „żywych”. Wielkim plusem też jest wiek Ani. Jednak, przyznam szczerze, że nie zawsze jest to dla mnie łatwe. Takie przeciwności się we mnie ścierają.
Czasem kobieta (ale nie tylko) po prostu MUSI wyjechać. Czasem wystarczy niedaleko. Czasem wystarczy kawa na mieście. I to już nie tylko mowa o matkach. Chociaż tak, one niejednokrotnie za dużo biorą na siebie. I niejednokrotnie to dużo za dużo społeczeństwo od nich wymaga. Szkoda, że tak łatwo innym przychodzi ocenianie, kiedy nie widzą środka. Powierzchowność. A czasem taki wyjazd to ratowanie rodziny (takie sytuacje też znam).
Każde spotkania ze znajomymi wiele mi dają. I mimo przekroczonej magicznej liczby wiekowej (sic!) i własnych doświadczeń, wciąż odkrywam siebie.