Mam przyjaciółkę, która pozostaje w bardzo bliskiej relacji ze swoją matką. Kiedy dorastaliśmy, większość z nas zazdrościła jej tego magicznego porozumienia. My też chciałyśmy mieć mamę, z którą można rozmawiać o chłopakach, nakładać wieczorem na twarz maseczkę i plotkować. Wydawało mi się to wspaniałe, że one rozmawiają ze sobą o wszystkim, że znają swoje tajemnice.
A. i jej mama były naprawdę najlepszymi przyjaciółkami i nie widziałam w tej relacji ani jednego minusa. Ale z czasem, kiedy my, dziewczyny powoli zaczynałyśmy ustalać granice między nami a rodzicami, A. zdawała się kompletnie tego nie potrzebować. My jeździłyśmy na wspólne wakacje w góry, ona z matką nad morze. My wymykałyśmy się po cichu na pierwsze randki, ona szła z matką do kina.
Dopiero, gdy A. zapragnęła się z kimś spotykać, zdałyśmy sobie sprawę z tego, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko. W końcu, podczas pewnej szczerej rozmowy A. sama przyznała, że nic z jej życia nie zostało „tylko dla niej” – nawet życie miłosne. Kiedy A. próbowała poluzować nieco więzi łączące ją z matką, ta szantażowała ją emocjonalnie, wypominając każdą wydaną na wspólne wakacje czy wyjście złotówkę. „Jak śmiesz być niewdzięczna? Poświęciłam ci wszystko, w przeciwieństwie do twojego wiecznie nieobecnego ojca”.
Emocjonalne kazirodztwo jest rodzajem nadużycia, w którym rodzic widzi w swoim dziecku wsparcie emocjonalne, którego normalnie oczekujemy od osoby dorosłej. Ta sytuacja ma miejsce, jeśli jesteś rodzicem i prosisz dziecko o radę w sprawach dorosłych, opierasz się na nim, aby wzmocnić własne ego, lub nadmuchać poczucie własnej ważności, czyniąc dziecko odpowiedzialnym za swoją terapię lub zarządzanie kryzysowe, lub – jak w przypadku matki A. – spodziewając się, że twoje dziecko będzie twoim najlepszym przyjacielem.
Efekty emocjonalne i psychologiczne tych nieodpowiednich więzi są niezaprzeczalne. Ich dynamika często blokuje dzieci między uczuciem przytłoczenia a dumą z emocjonalnej odpowiedzialności. Dziecko ostatecznie przyjmując rolę rodzica, często traci istotę swojego dzieciństwa. Pewnie nie widzisz tej niszczącej dynamiki, gdy patrzysz na uroczą pięciolatkę, pocieszającą swoją zrozpaczoną po rozstaniu z partnerem matkę. Ale ta mała dziewczyna wyrośnie na 30-latkę, wiecznie bojącą się o swojego rodzica.
Jak działa ten mechanizm? Wyobraź sobie taką sytuację: małe dziecko znajduje zwiniętą w łóżku matkę, łkającą w niekontrolowany sposób. Podchodzi do matki, by ją pocieszyć, zaniepokojone i nieco przestraszone tym widokiem. Dziecko mówi: „Nie płacz, mamo. Bardzo Cię kocham! Jeśli przestaniesz płakać, dam ci wszystkie moje zabawki! ”I ściska matkę. Matka podnosi wzrok i z uśmiechem na twarzy mówi: „Dziękuję kochanie, zawsze sprawiasz, że mama czuje się lepiej. Widzisz – mówi, wycierając oczy. – Mama już nie jest smutna. Potrzebowała tylko, żebyś ją przytulił.”.
Kiedy normalne staje się, że pocieszenie płynie od dziecka do rodzica, a nie na odwrót, dzieci zaczynają rozumieć, że utrzymanie dobrego samopoczucia mamy lub tatusia jest ich obowiązkiem i zaczyna dziać się źle. Powiedzmy sobie jasno: nasze emocje nie są odpowiedzialnością innych ludzi – uczymy się tego, obserwując naszych rodziców. Za każdym razem, gdy zrzucamy nasz bagaż „dorosłych” na nasze dzieci lub robimy z nich sędziów w konflikcie dorosłych, uczymy je, że inni ludzie stoją u steru naszej stabilności i szczęścia. Gdy dzieci zaczną dorastać, będą szukać związków z osobami niedostępnymi emocjonalnie lub całkowicie unikać intymności. Staną się dorosłymi, którzy są bardzo opiekuńczy, ale nie dbają o swoje własne emocje.