Co się porobiło z tym światem? Od wczoraj, gdzie tylko nie wejdę, widzę jedno:
„Piotr Żyłą ma kochankę”.
„Justyna Żyła w emocjonalnym wpisie o swoim małżeństwie”.
„Piotr i Justyna Żyła nie mieszkają ze sobą od czerwca”.
„Żona nie wyjechała po niego na lotnisko po igrzyskach”.
Ja pie*dolę, serio? I nawet jakbym nie chciała tego wiedzieć, jak bardzo by mnie to nie obchodziło, to zostaję wciągnięta w „żyłagate” w przepychanki – czy to ona winna, czy on. Czy ona powinna publicznie, czy cudowna, że dopiero po Pjongczangu tę samonapędzającą się sensację opublikowała?
I tak, jak jeszcze chwilę temu wszyscy byli specjalistami od himalaizmu, tak teraz mamy samych speców od związków, zdrad, kochanek i informacji, co kto widział, a co kto powiedział. Że on nie powinien, że teraz wiadomo, dlaczego tak słabo skakał, pewnie kochanka wszystkie siły mu odebrała. A może jednak zmowa sztabu? W końcu Justyna to kuzynka Adama Małysza i może kuzyn ukarał Żyłę za nieuczciwość małżeńską? I dlatego ten nie skakał? Ale uwaga, Justyna podobno też święta nie była, niebieski passat pod jej dom podjeżdżał, gdy mąż na zgrupowaniach siedział. Inteligencją nie grzeszyła, jak mąż, ale teraz na jego plecach wybić się chce. Wszystko można znaleźć. Wszystko!
Ku*wa, tylko skąd ludzie to wiedzą? Jak pamiętają, że ona jeszcze w czerwcu domem w Wiśle się chwaliła? A z drugiej strony Piotr Żyła, to nasze dobro narodowe, w końcu to jego w tyłek kopała maskotka igrzysk, i wtedy wszyscy zalewali się łzami ze śmiechu i wzruszali, gdy ten na gitarze wygrywał hymn Polski po sukcesie Stocha.
STOP. Nie da się tak żyć. Nie macie poczucia, że wpie*dalamy się w jakiś ogromny syf? Gdzie żadna prywatność nie jest święta? Kiedy każdy może wszystko? Żona napisać na forum, że mąż ma kochankę i zablokował jej telefon? Serio? Nie mamy przyjaciół, których zaprosimy na obiad, zamiast wrzucać zdjęcia garów na Facebooka? Nie mamy potrzeby intymności związku, tylko nieustanne wirtualne udowadnianie kolejnymi wpisami pod tytułem „Dziubku, z tobą jestem najszczęśliwsza?”? Nasze dzieci muszą być wystawiane na publiczne oglądanie? Jak sikają, gotują, bawią się i zaczynają chodzić? Nie mam przyjaciółki, do której zadzwonię i powiem: „Stara, z*ebało mi się małżeństwo”. Tylko trzeba o wszystkim i wszędzie i zawsze?
I to opluwanie się, zabieranie głosu w sprawach, w których nigdy głosu zabierać nie powinniśmy, no ale, skoro poszło w eter, to każdy może. Jasne, że może. Tylko dlaczego się dwa razy nie zastanowi, nim coś napisze. Zwłaszcza, gdy zaczyna od słów: „Ch*j mnie to obchodzi, ale…”. I wylewa wiadro pomyj swojego nadżartego ego, żeby sobie ulżyć, poczuć się lepiej. Bo komuś do*ebał. A co. Sami się prosili, to można. Wszystko można. Oczywiście. Ale sprzedajemy się jak dziwki. Mam takie poczucie. Od pani Kowalskiej, która wrzuca listę swoich zakupów, przez dziesięciorzędną gwiazdeczkę, która pyta swoich folołersów na Instagramie, jaki kolor majtek dzisiaj wybrać, przez celebrytów, którzy pokażą swoją gołą dupę, byle tylko ktoś o nich napisał. Okazuje się, że „mąż ma kochankę” jest wytrychem do sławy. Może wątpliwej jakości, ale jednak.
Bo my się tym karmimy, bo uwielbiamy takie sensacje, bo możemy o tym rozmawiać w domu, bo na honorze uwielbianego przez część kibiców sportowca, pojawiła się plama. Bo ktoś może powiedzieć: „A nie mówiłem, że burak”, a ktoś inny: „Brawo Piotr, taką rozhisteryzowaną żoneczkę też bym zostawił. Korzystaj z życia chłopie- jełopie, by się chciało dodać przy różnego rodzaju użytkownikach, którzy mają użycie. Bo znowu coś się zadziało, bo jest sensacja. W życiu innych, nie jego. Jego ogranicza się do spędzania czasu w sieci i życia życiem innym, bo na jego marne próby zwrócenia na siebie uwagi kolejnymi wpisami czy zdjęciami, nikt nie reaguje.
Co się porobiło? O czym my czytamy. O czym, do cholery, ja piszę. Piszę, bo mam wku*wa na te sytuację, bo siła rażenia tematu pokazuje, co nas tak naprawdę interesuje. Cudze życie, do którego włazimy w butami, tylko dlatego, że ktoś publicznie nas zaprosił. Bez krzty refleksji. Fuck.