Go to content

„W końcu oszaleję, ucieknę, zawalę, przestanę sobie robić to g*wno”. Wyznanie Doskonałej

Fot. iStock / fcscafeine

Dzień Dobry, Mam na imię Doskonała. To znaczy, oczywiście, w moich oczach doskonała nie jestem, przecież zawsze mogłabym być jeszcze lepsza. Chodakowska obiecuje szczęście dzięki perfekcyjnemu ciału, Rozenek dzięki wykrochmalonej pościeli i czystej chacie, Pawlikowska obiecuje, że moje życie będzie lepsze jak uwierzę w siebie i pokocham swoją duszę.

„Sięgnij po więcej” czytam. I zaraz się udławię. Bo przecież my, kobiety, wciąż sięgamy po więcej, więcej i więcej. Przez tę pogoń za szczęściem, można być coraz bardziej nieszczęśliwym, bo gdzie jest koniec tego więcej. Tu? Tam? Wyżej? To zależy ode mnie? Hahahaha, dobre sobie. Już sobie wyobrażam, że kładę nogi na stole i mówię dzieciom, mężowi, rodzicom, szefowi, przyjaciółkom: „Hej, od dzisiaj mam to gdzieś. Jestem nieidealna”.

Jak mam zmienić swoje życie skoro przyzwyczaiłam siebie i innych do tego, że jestem na każde zawołanie, każde drganie, każdą minę.

Wstałam dziś o czwartej…

Przepraszam, codziennie wstaję o czwartej. Ćwiczę jogę. Joga przynosi spokój, prawda? Potem piekłam ciasteczka owsiane na wycieczkę klasową córki, i robiłam obiad– wersja „trzy opcje”. Opcja dla męża – który lubi mięso, opcja dla dziecka numer 1., które jest uczulone na gluten i opcja dla dziecka numer 2, który nie jest uczulone na gluten, ale nie lubi mięsa. I w ogóle jest niejadkiem. „Nie gotuj” rzuca przyjaciółka. Hmm, nie gotuj? Jak nie ugotuję, oni nie zjedzą. Przepraszam, przynajmniej dziecko numer 1. i numer 2. muszą jeść. Poczucie odpowiedzialności nie pozwala mi nie gotować.

Zrobiłam jeszcze pranie, wywiesiłam pranie, górę rzeczy uprasowałam, sprzątnęłam łazienkę, wyszorowałam kuchenkę i piecyk. Nie, nie uważam, że przyniesie mi to szczęście, ale przynosi względny spokój. No i w głowie wrzeszczą demony. „Tylko fleje nie sprzątają”, „Co to za kobieta, która nie ma czysto”, „Twoje mieszkanie mówi o tobie”.

Przepraszam, to nie demony tylko matka i babka. W sumie na to samo wychodzi. Głosy wrzeszczą głośno tak się drą aż nie wysprzątam tej chaty. Bo tylko wtedy nie czuję wyrzutów sumienia, że jestem leniwa i gnuśna. „Gnuśność to najgorsza cecha” mawiała moja babcia, co niegnuśnie na kilka dni przed śmiercią wyszorowała wszystkie okna w mieszkaniu.

Więc może my kobiety, choć pozornie wyzwolone, wciąż jesteśmy niewolnicami filozofii naszych matek i babć?

O siódmej poszłam budzić dzieci i męża…

Podałam kawę, śniadanie. Wzięłam jedno, wzięłam drugie, w korkach do szkoły i przedszkola. Dlaczego mąż nie odwozi? Bo o 9. zaczyna pilne zebranie, i tak jest co dzień. „Ja ma pracę, kochanie”. Gówno, bo ja nie mam. Zamiast więc powiedzieć to głośno: że gówno i też mam. To ja przyklejam do gęby uśmiech żony ze Stepford. I że oczywiście, że zrobię.

Dlaczegóż to? Dlaczegóż? „Bądź miła, bądź miła, bo tylko takie kobiety są fajne” wrzeszczą w głowie znów demony. Przepraszam, nie demony. Pani w szkole mówiła, że dziewczynki powinny być miłe. I tata to mówił. I przyjaciółka, której udaje się wszystko: bądź miła, a rób swoje.

Swoje zrobię później…

Swoje czyli pracę. Chciałabym raz to olać. Nie być przygotowana do zebrania, spóźnić się, nawalić. Chciałabym naprawdę. Ale jak już mówiłam mieszkają ze mną demony. Do pracy też chodzą. Więc drą się jak opętane: „Odpowiedzialność to sumienność”, „Kto jak nie ty”, „Chcesz osiągnąć sukces bądź zawodową żyletą”. Do tego jestem przecież panią miłą. Więc robię swoje, po drodze jeszcze czyjeś, bo koleżanka dzielnie mówi, że czegoś nie i niech zatrudnią kogoś nowego, a nie wtryniają nam cudze obowiązki. Rację ma? Ma. Ale ja grzecznie spełniam żądania szefa, bo przecież chcę awansować, chcę być dobrym pracownikiem i najbardziej na świecie boję się kogoś zawodzić.

Jak już się wytarabanię z pracy, pojadę po dzieci, ogarnę dom, pobawię się w dom, sklep, zagram w Monopol i Minecrafta marzę o tym, by nalać sobie wina i obejrzeć film. Wino?! Książka?! A mąż wrócił z pracy, a chce porozmawiać – jestem też na etacie doradcy zawodowego i prywatnego coacha. Jestem kurą domową, pracownikiem, skarbnikiem w trójkach klasowych, terapeutką przyjaciółek, kucharką. Jeszcze wciąż córką jestem, siostrzenicą. A o 22 zamiast pić wino ćwiczę skalpel albo sekret z Ewą Chodakowską, choć mówię, że to oleję i nie mam siły. Ale demony wrzeszczą: „obrośniesz tłuszczem”, „mąż zacznie cię zdradzać”, „nadwaga to słabość”. Nie, my nie możemy być grube, bo to jest nieatrakcyjne i wstrętne.

Moje ciało jest moją siłą, a mogłoby być słabością

Mogłoby mnie obnażyć. A przecież wtedy nikt by nie stanął w mojej obronie, bo czy ktoś staje w obronie celebrytek, kobiet w polityce, gdy jakiś gość obraża je, wyzywa od tłuściochów i brzydot. Nikt, nawet feministki. Wszystkie musimy wyglądać jak spod skalpela, bo inaczej nas zjedzą. Inne kobiety też. A ja nie chcę być zjedzona. Jestem przecież doskonała.

Haha, raczej uwikłana. Przypominam sobie słowa filozofa prof. Jacka Hołówki. 80 proc. zajęć, którym się oddajemy, nie wymaga od nas bycia perfekcyjnymi: ani sprzątanie ani gotowanie ani oddawanie ubrań do pralni.

Może więc ucieknę? Ale musiałabym uciec z siebie i przed sobą, bo to ja sama robię sobie to gówno. Więc ludzie kochani, są tacy, którzy powinni nad sobą pracować, żeby być w czymś lepsi i inni, którzy powinni zrozumieć, że czasem mogą być gorsi, zwyczajni, a świat się nie zawali. Podobno się nie zawala. Słyszałam.

Doskonałość to zaakceptowanie własnej niedoskonałości– usłyszałam niedawno. Więc może zamiast podpisywać się Doskonała powinnam podpisać się Porąbana. Bo tym jest właśnie perfekcjonizm– porąbaniem. I prowadzi nie na Olimp tylko prosto do szpitala.