Go to content

Teraz możesz się już odwrócić, wyjść i zacząć się uczyć chodzić po nowych ścieżkach

Fot. iStock/cscafeine

Życie pisze nam wszystkim różne scenariusze. Raz z górki, raz pod górkę, bywa i tak, że wszystkiego się odechciewa. Bo starasz się, walczysz, płaczesz po nocach, pracujesz ponad siły. Wydaje ci się, że robisz wszystko, a nadal tkwisz w bagienku, które wciąga cię coraz bardziej. A potem okazuje się, że wystarczy wziąć głęboki oddech, zamknąć oczy po to, by choć na chwilę przestać się bać i podjąć najważniejszą w życiu decyzję. Decyzję o diametralnej zmianie. Bo jeśli mierzi cię stare życie, męczy, osłabia i nie pozwala oddychać, to zamknij mu przed nosem drzwi. I koniecznie od razu otwórz kolejne! Dla tego co nowe i lepsze. Zrób to, a odkryjesz, że świat jest cholernie zaskakujący. I piękny. I już nigdy, nie będziesz chciał wracać do tego, co było.

W starych, często toksycznych miejscach, trzyma nas najczęściej strach. Jak w myśl powiedzenia, że lepsza stara bieda, niż nowa nieznana. Z takim podejściem to lepiej,  zamiast przeprowadzki czy zmiany pracy, zainwestować w trumnę i czekać na śmierć. To właśnie takie myślenie odbiera szansę, na wszystko, bo jeśli z góry stawiamy siebie na straconej pozycji, to po co w ogóle żyć? Oczywiście, łatwo mówić, gorzej zrobić. Nieprawda! Bo to co nas wykańcza najbardziej, to myślenie i gdybanie. Lęk przed zaczynaniem od nowa, jest oczywisty i zrozumiały.  Ale jeśli to „stare” daje ci w kość tak bardzo, że wszystko widzisz już tylko w czarnych barwach, to co właściwie masz do stracenia? Nic, bo przecież miejsce, w którym utkwiłaś, zabrało ci już wszystko, zwłaszcza poczucie bezpieczeństwa. A bez niego, nie dasz rady postawić nawet jednego kroku.

„Kilka lat temu straciłam kogoś bardzo mi bliskiego. Kogoś, kogo kochałam każdym zmysłem, gestem i spojrzeniem. Nagle, w środku nocy, patrzyłam jak na moich rękach gaśnie czyjeś życie. Zostałam sama, z równie ciężko chorym dzieckiem. Tkwiłam w tym miejscu, bo trzymały mnie wspomnienia. Niestety, tyle samo pięknych, co okrutnych i tragicznych. Bałam się, że jeśli się stąd wyprowadzę, to sobie nie poradzę, że coś bezpowrotnie stracę. Nie zauważałam kompletnie tego, że gasłam z dnia na dzień, karmiąc się wspomnieniami, które już nigdy nie nabiorą żywych kształtów. Nie widziałam tego, że żyłam na krawędzi między tym co teraz, a tym co było. Wmówiłam sobie, że lepiej w tym tkwić, nie ruszać, nie zmieniać, nie rozgrzebywać. Pozwalać na ciągłe cierpienie, wspominanie, na walkę z brakiem snu. Łudzić się, że przemalowanie ścian i przestawienie mebli, cokolwiek zmieni. Gdy znajomi zaczęli się niepokoić, że zamiast lepiej, wyglądam i czuję się coraz gorzej, zaczęłam się nad tym  zastanawiać. Tym bardziej, że zdarzały się problemy w pracy i w życiu osobistym, bo zaczynało mi być wszystko jedno, na nic nie miałam ochoty i sił. Coraz częściej robiłam wszystko, żeby wracać tu, jak najrzadziej. Jak najmniej przebywać, nocować i… żyć.

Zatrzymałam się w końcu, wyłączyłam telefon, zostałam chwilę sama ze sobą. I zdałam sobie sprawę, że nowe wcale nie musi być złe. W najgorszym przypadku, będzie takie samo. A co, jeśli okaże się, że jest lepiej? Oczywiście, nie było to proste. Milion wymówek chociażby przy szukaniu nowego lokum. Byleby tylko odwlec, jeszcze choć na chwilę twardo ustalony termin wyprowadzki. Broniłam się rękami i nogami, jak przed  egzekucją! Teraz się z tego śmieję i nie dowierzam, że aż tyle czasu zajęło mi zrozumienie, że przeszłość już nie wróci. A to co jutro, pojutrze, za rok i kolejne 30 lat, zależy tylko ode mnie. I ta ulga, gdy odkrywasz, że za ścianami, które przez tyle lat wyciągały ze mnie energię i sprawiały, że z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej niewidzialna, jest świat. I, że jeśli kiedyś nauczyłam się chodzić starymi ścieżkami, to nauczę się też przemierzać te nowe. I jedyne czego dziś żałuję, to fakt, że zwlekałam z tym zbyt długo”.

Przywiązujemy się do przedmiotów, ludzi i miejsc. Przywiązujemy się też niestety, do duchów ze starego życia, bo pożegnania są bolesne. Zwłaszcza gdy pakujesz kolejny karton, kolejny album ze zdjęciami, ściągasz ze ścian obrazy. Gdy przypominasz sobie dobre momenty i uśmiechasz do siebie, aż szklą ci się oczy. Gdy stoisz po środku prawie już pustego mieszkania, a do serca mocno przytulasz klucze. Na gołych ścianach wyobraźnia wyświetla film z lat kiedy tu byłeś. Echo odbija głosy, urywki dawnych dialogów, a ty przełykasz łzy i zaczynasz się wycofywać. Czekasz tylko na koniec projekcji, żeby dokładnie przeczytać  napis ” The End”. Teraz możesz się już odwrócić, wyjść i zacząć się uczyć chodzić po nowych ścieżkach.

A gdy otwierasz kolejne drzwi, to choć nadal się jeszcze trochę boisz, zachwyt zagłusza wszystko. Bo siedząc na parapecie wśród jeszcze nierozpakowanych pudeł ze wzruszeniem odkrywasz, że oddychasz. Oddychasz jak nigdy przedtem!  I nieważne, że idzie jesień. Bo ty, za oknem widzisz życie. Swoje nowe życie.