Go to content

Pielęgniarka z Centrum Zdrowia Dziecka: To mnie obraża. Walczymy o wasze dzieci, dlaczego nikt nie walczy o nas?!

Wikimedia / Piotr VaGla/ CC0 Public Domain

– Dziękuję wam za to, że jeszcze wam się chce, że macie siłę do walki, że wierzycie, że można coś zmienić. Starsza pielęgniarka dziękowała nam, strajkującym koleżankom, bo ona już nie miała siły, nie miała nadziei. W oczach miała łzy. Zostały jej dwa, trzy lata pracy, chce tylko dotrwać do końca. Ale my, młodsze mamy walczyć. Mamy upominać się o to co nasze, mamy prawo żądać godnego traktowania.

16 dni strajku, 16 dni walki o to, by ktoś nas zobaczył, by usłyszał, by w końcu potraktował poważnie. Podpisano porozumienie, strajk zakończono. Władza klepie się po opasłych brzuchach, bo w końcu kryzys został zażegnany, a oni sobie przypiszą sukces ugaszenia tego pożaru. Dyrekcja Centrum Zdrowia Dziecka może roześmiać się nam w twarz, może nam dzisiaj powiedzieć: „Widzicie, gdzie wasze miejsce? Zapamiętajcie dobrze to, co się stało. Niech jedna nauczka wam wystarczy. Nie próbujcie więcej się wychylać”.

Po pierwsze zostałyśmy oplute

Przez media, przez ludzi, na których wsparcie liczyłyśmy. Do matek jednego z naszych szpitalnych dzieci podszedł dziennikarz komercyjnej stacji i spytał: „Szukam negatywnych opinii na temat pracy pielęgniarek. Mogłaby Pani coś powiedzieć?”. Kiedy odpowiedziała, że nie ma nic złego do powiedzenia, poszedł szukać dalej.

Dlaczego ci rodzice, którzy tak chętnie wypowiadali się o fatalnej pracy pielęgniarek z CZD nie powiedzieli, że ich dzieci nigdy nie były pacjentami szpitala? Dlaczego nabrano wody w usta, zaczęto nas obrzucać błotem. Mówić, jakie jesteśmy chciwe i zawistne.

Dlaczego nikt nie wszedł na oddział, nie towarzyszył nam w pracy, nie widział, jak wielu mamy pacjentów, a jak nieproporcjonalnie dużo papierkowej roboty. Dlaczego nikt nie spędził dnia u boku pielęgniarki? Nie znam żadnej, która pracowałaby tylko na etacie w szpitalu? Każda, aby godnie żyć, musi dorabiać. Dlaczego podczas strajku nikt o tym nie powiedział głośno? Dowiedziałyśmy się o sobie, że jesteśmy leniwe, zależy nam tylko na pieniądzach, a zdrowie małych pacjentów stawiamy na szarym końcu… No tak, ale przecież my jesteśmy od picia kawy… zapomniałam.

Po drugie pokazano nam, gdzie nasze miejsce

Może jakby stanęli za nami górnicy i zaczęli palić opony przed sejmem, coś byśmy wskórały, coś osiągnęły. Ale nie. My jesteśmy grupą ciężko pracujących kobiet. Naiwne, które kształcą się za swoje pieniądze, które uczą się w czasie wolnym, które same bez pomocy państwa i szpitala edukują się, by móc pomagać lepiej.

Więc skoro jesteśmy takie głupie, że chcemy się rozwijać, że decydujemy się na pracę, którą kochamy, za głodowe stawki, to można nas traktować jak śmieci nie mające prawa głosu.

Koleżanka usłyszała rozmowę dwóch lekarek: „Te pielęgniarki to pi*dy. My położyliśmy wypowiedzenia i dla nas od razu pieniądze się znalazły”. Tak, my też byśmy mogły położyć wypowiedzenia. Ale nie mamy oszczędności, nie mamy możliwości przejścia do pracy na lepszych warunkach. To jak pułapka – inny szpital da mi 200 złotych więcej, ale nie wiem, co mnie tam czeka. Czasami lepiej wybrać znane zło, niż nieznane. Lekarze takich dylematów nie mają. Do ratowania życia dziecka zawsze ktoś musi się znaleźć. A my? Jak szara masa musi zapełniać szpitalne korytarze.

Nie znam pielęgniarki, która odeszłaby od łóżka ciężko chorego dziecka, która by z godziny na godzinę powiedziała: „Nic mnie nie obchodzi, że ono potrzebuje opieki. Nie płacą mi, odchodzę”. Nie znam takiej. Ale my też jesteśmy ludźmi, my też nie jesteśmy w stanie pracować półtora etatu i cieszyć się z pensji, którą każdego miesiąca otrzymujemy. Czy po to się uczyłam, kończyłam studia, żeby teraz uczciwie pracując nie móc wysłać swojego dziecka na dodatkowy angielski, by nie móc wyjechać za granicę na wakacje? Ja nie chcę pieniędzy za nic. Chcę dostać godziwe wynagrodzenie za to, co robię, z wzięciem pod uwagę odpowiedzialności, która w pracy na mnie spoczywa. Czy to jest nieuczciwe, tak trudne do zrozumienia?

Po trzecie roześmiano się nam w twarz

300 złotych brutto podwyżki. Tak, skaczmy do góry, cieszmy się, ogłośmy sukces. WOW. Im dłużej trwał strajk, tym w nas było mniej nadziei. Nikt się za nami nie wstawił, nikt nas nie poparł. Zbyt dużo interesów w szpitalu myje ręce kolejnym osobom, by opłacało się komukolwiek zwrócić na nas uwagę, zawalczyć razem z nami. Dlaczego lekarze nie powiedzieli: „Popieramy nasze pielęgniarki, w geście solidarności przyłączamy się do ich strajku. Zasługują na godziwe warunki pracy”? Niee, bo każdy lekarz wie, że jak dostaniemy więcej pieniędzy w szpitalu, to kto przyjdzie do ich prywatnych klinik, która pielęgniarka będzie musiała dorobić?

Młode dziewczyny wynajmują w Warszawie mieszkanie w trójkę, czwórkę. Mieszkają we dwie w jednym pokoju! Jak one mają sobie ułożyć życie, jak cieszyć się z tego, że mają pracę, skoro nie mogą dzięki niej spokojnie i godnie żyć. Przecież dane czarno na białym pokazują, że tylko 1/3 pielęgniarek po skończonych studiach pracuje w zawodzie. Większość dziewczyn wyjeżdża za granicę. I nawet jak kiedyś ktoś łaskawie da im za pracę w szpitalu 3,5 tysiąca złotych, to która zdecyduje się wrócić?

300 złotych… Angielski mojego dziecka, na który mnie nie stać w Warszawie kosztuje 1500 złotych…Strajk się zakończył porażką. To porażka nie pielęgniarek, to porażka rządu i dyrekcji Centrum Zdrowia Dziecka. To pokazanie, jak nami pogardzają, jak się z nami nie liczą i jak mają nas za nic, dając nam jałmużnę w postaci „wypracowanego porozumienia”. Walczyłyśmy, wierzyłyśmy, że coś uda się w końcu zmienić. Ale opadałyśmy z sił, z nadziei, której było coraz mniej. Bo jak walczyć, gdy wszyscy są przeciwko tobie? Nikt nie dałby rady.

Wracamy do pracy pokonane. Nie chcemy klepania po ramieniu, współczujących spojrzeń… Nie wiem tylko, co powiem tej starszej koleżance, która tak w nas wierzyła ze łzami w oczach dziękując za wolę walki, której dziś już we mnie nie ma…


wysłuchała: Ewa Raczyńska