Go to content

„Ja też mam raka. Wiem, grzeszę. Wyolbrzymiam. Ale jak nazwać to, co czuję? Mój rak, to rak emocjonalny”

Fot. iStock/iprogressman

Pochowałam w tym roku koleżankę.  Zabrał  ją rak.  Nie zapomnę jej słów: „Nie chcę tak dalej żyć. Nie życzę nikomu takiego bólu. Nie chcę się tak męczyć. Walczę dla syna”.  Choroba pokonała Agnieszkę.

Ja też mam raka. Wiem, grzeszę. Wyolbrzymiam. Ale jak nazwać to, co czuję? Niewyobrażalny ból- nie życzę nikomu. Nie chcę się dalej męczyć – a jednak daje się pokonać  temu stanowi. Nie chcę tak dalej żyć – a ciągnę to i wegetuję. Oddycham z powodu córki, chociaż ona jest wystarczająco już duża i widzi…

Agę pokonał rak jelita grubego. Mój rak, to rak emocjonalny. Taki, który zabrał  mi radość  życia, który sprawił, że przestałam się śmiać. Który sprawił, że umiera we mnie wszystko to, w co wierzyłam.

Tak – wierzyłam, że on będzie moim pierwszym i ostatnim. Wierzyłam, że nie będzie dla nas rzeczy niemożliwych. Wierzyłam, że zawsze będziemy się dopełniać i nie będziemy się sobie wyrządzać krzywdy.

16 lat. Tyle go znam. Tak myślałam, że znam. Zaufałam. 16 lat byłam dla niego. Spełniałam każde marzenie. Byłam niczym ta woda, która gasi pożar. Chciałam, by czuł się wyjątkowy, pewny – by wierzył, że jest bardzo kochany. Było mi dobrze. Byłam szczęśliwa.  Aż do zeszłego roku.

To właśnie wtedy padły pamiętne słowa, które zaczęły burzyć moje poczucie bezpieczeństwa, moją pewność  siebie, moją radość. ..powolutku skrupulatnie zabijały mnie od środka. Schudłam 12 kilogramów. Przestałam się śmiać. Zawaliłam swoje życie zawodowe. Rodzina cała się posypała. To, co dawało mi siłę i sprawiało, że się śmiałam, przestaje istnieć…

W sobotę był punkt kumulacyjny. To właśnie wtedy, przeleciało mi przed oczyma 16 lat z nim. Sama zadałam sobie pytanie: Ile jeszcze zniesiesz? Ile jeszcze możesz? Czy tego chciałaś?

Nie! Chciałam normalności. Wspólnych rozmów o tym jak dzień minął, wspólnego planowania wakacji, randek, bycia dla siebie, empatii, pomocy, przytuleń, całusów, seksu, który sprawia mi przyjemność, a nie jest obowiązkiem małżeńskim…

Nie chciałam łez wylewanych w poduszkę, nie chciałam czuć, że będąc z kimś jestem sama, nie chciałam by nazywał mnie aktorką. Nie chciałam kłamstw, tajemnic, które wychodziły na jaw, jak kolejne guzy i bolały coraz to bardziej. Nie trzeba było użyć pistoletu, by mnie zabić. Wystarczyły słowa i ta obojętność na mój ból, brak reakcji

Co mam robić? Chciałabym żyć- tak jak kiedyś. Jednak to wszystko mnie pokonało. Nie potrafię.

Chciałabym, aby to co czuję – ten ból emocjonalny, się skończył. Nie przestaje boleć.  Agnieszka mówiła, że morfina jej pomagała. Moja morfina to córka. Ona daje mi siły. Ona sprawia, że na chwilkę się uśmiecham i zapominam, a potem znów ten ból wraca i znów tak bardzo cierpię. Agnieszka się leczyła, chciała żyć. Ja też się leczę – chcę pomóc sobie! Robię to dla siebie, dla córki, więc chodzę na terapię, ale widzę, że pomimo tego, ciągle to wraca niczym bumerang.

Agnieszka już nie cierpi. Pokonał ją ten rak. Umarła. Powiedziała mi : :Masz być szczęśliwa, bo nie wiadomo ile życia ci jeszcze dała Bozia”.

Agnieszko, ja chcę być szczęśliwa. Z nim, czy bez niego. Kocham go pomimo tego, że mnie rani. W sobotę przesadził. Poddałam się.  Ale chcę być szczęśliwa! Walczę z tym emocjonalnym rakiem, który zatruwa mi każdy dzień. Może jestem za słaba, może się boję, co będzie – skoro dla mnie coś przysięga małżeńska znaczyła, skoro tyle lat razem, plany, marzenia, a przede mną wielka niewiadoma. Może się boję samotności, a przecież mówił, że kto by mnie chciał… Och! Walczę i chcę żyć! Ja też mam walczyć dla kogo! Dla siebie i mojej córki! Chcę żyć pełnią życia! A to chyba już dużo, więc trzymaj kciuki za mnie, bo ja pokonam – muszę – to co zżera mnie od środka już tak długo… za długo.

Ania