Pytam męża: „Jak myślisz, co scala związek, gdy nie ma w nim dzieci?”. W odpowiedzi słyszę (szczerze jak zawsze do bólu): „Nie wyobrażam sobie takiego związku, zawsze chciałem mieć dzieci, to naturalne, że ludzie łączą się w pary też po to, by mieć potomstwo”.
Co prawda nie było to odpowiedzią na moje pytanie, ale pozwoliło spojrzeć na temat z trochę innej perspektywy. Przecież znamy pary, które nie mają dzieci. Pewnie czasami zastanawiamy się, czy mieć nie chcą, czy nie mogą, choć ta druga wersja nam „dzieciatym” wydaje się być bardziej prawdopodobna. Bo jak to można nie chcieć mieć dzieci? A jak nie możesz mieć, to adoptuj, w końcu tyle jest biednych i samotnych dzieci – tak radzi się najłatwiej.
Rafał i Dominika nie mogą mieć dzieci, choć mało kto ich o to pyta. – Wiesz, to takie dziwne, że ludzie z góry zakładają, że my z własnej wygody nie mamy dzieci. W końcu zdrowi, pracujący już dobrze po 40-tce, a jednak rodzicami nie zostaliśmy.
Dominika o tym, że nigdy nie zostanie mamą dowiedziała się w wieku 17 lat. – Moja mama tak strasznie wtedy płakała, a ja nie rozumiałam za bardzo, o co jej chodzi. No nie mogę, trudno, przyjęłam do wiadomości. Byłam młoda i pewnie inaczej do tego podeszłam. Dzisiaj myślę, że dzięki temu, że dowiedziałam się tak szybko, łatwiej pogodziłam się z tą sytuacją. Rafałowi od razu powiedziałam, że nie mogę mieć dzieci. Nie było to dla niego żadnym problemem. „Spoko, ja niekoniecznie chcę mieć” – powiedział, może, żeby mi nie robić przykrości? Kilka lat po ślubie, tuż przed 30-tką rozmawialiśmy o adopcji, ale nigdy się na nią nie zdecydowaliśmy. To po prostu nie dla nas. Przez chwilę była nawet mowa o surogatce. Ale jakoś tak… Chyba oboje zaakceptowaliśmy fakt, że nie będziemy mieć wspólnie dzieci w sposób naturalny. Skupiliśmy się na zupełnie innych rzeczach. Wspólnie uwielbiamy grać w brydża, śmiejemy się, ze brydż to dziecko, które nas scala.
Dominika podkreśla, że najtrudniejszy czas to ten, gdy znajomym rodziły się dzieci. – Nagle ci nie mogę wyjść, u innych dziecko chore. Słyszeliśmy „Wy to macie dobrze”, choć wiadomo, że nikt by się z nami nigdy miejscami nie zamienił, no chyba, że na weekend. Dzisiaj nasi znajomi mają już duże dzieci, które powoli zaczynają żyć własnym życiem. Z częścią mamy kontakt, z innymi urwał się kilka lat wcześniej. Po co mieliśmy sobie wchodzić w drogę – ja nie rozumiałam ich problemów, oni nie bardzo wiedzieli jak się przy nas bezdzietnych zachować.
To śmieszne, że nagle ludzie przestają mieć wspólne tematy do rozmów. Jak wszyscy nie mieliśmy dzieci – było w porządku, przegadywaliśmy całe wieczory. Jak dzieci się pojawiły, to nagle okazało się, że jak nie kupujemy pieluch, skoro nie miałam nigdy problemów z laktacją i nie wiem, czy 8-miesięcznemu dziecku podać już jajko czy jeszcze nie, to już sorry, ale nie mamy o czym rozmawiać.
Dziecko to tylko kłopot
– Decyzję o tym, że nie chcemy mieć dzieci, podjęliśmy wspólnie – opowiada Tomek, mąż Agnieszki. – Dzieci to kłopot. Najpierw w ogóle nie było tematu. Wiadomo, praca po studiach, pełne zaangażowanie, żeby się wykazać. Kiedy zaczęliśmy odnosić zawodowe sukcesy, mieć więcej pieniędzy, kupiliśmy mieszkanie i nawet przez chwilę nie zastanawialiśmy się nad dziecięcym pokojem. Sypialnia, duży salon z kuchnią, fajna dzielnica, duży taras – co nam więcej do szczęścia potrzeba.
Agnieszka wspomina, że na jej 30-te urodziny wszyscy życzyli jej dziecka. – Byłam w lekkim szoku, bo ja naprawdę nigdy nie myślałam o dzieciach, nigdy nie myślałam o sobie w roli mamy. Kilka lat wcześniej może przemknęło mi: „coś jest ze mną nie tak”, ale szybko odsunęłam od siebie tę myśl zakładając, że pewnie TEN czas sam przyjdzie. Ale jakoś nie nadchodził, a presja najbliższych stawała się coraz większa. Do tego stopnia, że zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Tomek w końcu spytał o co chodzi i chyba wtedy pierwszy raz szczerze porozmawialiśmy o dzieciach. Bałam się strasznie, że usłyszę, że go rozczarowałam, że jak mogłam go okłamać (choć nigdy nic nie mówiłam), że on chce być ojcem. W głowie zaprojektowałam sobie cała rozmowę. I kiedy wydusiłam z siebie, że ja chyba nie chcę mieć dzieci usłyszałam: „Naprawdę? Ja też nie”.
– Bałem się tej rozmowy. Cały czas sobie mówiłem, że widocznie nie jestem jeszcze gotowy na zostanie ojcem, ale tak naprawdę, nigdy nie chciałem nim być. Lubię dzieci, nie przeszkadzają mi, ale lubię też swoje życie i nie chciałbym w nim nic zmieniać. I ktoś może mówić, że to egoizm, wygoda. Niech sobie mówi. Ja powtarzam – to jest nasz wybór, nasza decyzja. Kiedy Agnieszka powiedziała, że nie chce mieć dzieci, kamień spadł mi z serca. Jakbym ważył z 30 kilo mniej. Rozmawialiśmy całą noc płacząc i śmiejąc się na zmianę. Gdyby ona chciała mieć dziecko? Pewnie dla niej bym się przełamał, ale nie wiem, jakby wyglądało nasze małżeństwo, czy by przetrwało.
Dzisiaj są 13 lat po ślubie. Oboje pochłonięci w swoich zawodowych obowiązkach, ale jak sami podkreślają, nie dali się pracy zwariować. – Po tamtej rozmowie kilka lat temu, otworzył się nam worek z pomysłami na życie – mówi Aga. – Zaczęliśmy snuć wspólne plany, co byśmy chcieli robić, co zobaczyć. Jakby wcześniej to „wiszące” nad nami niewidzialne dziecko nas ograniczało. Mamy wspólne pasje – jeździmy motocyklami. Zapisujemy się na różne ekstremalne trekkingi. Ostatnio łaziliśmy po Gruzji z plecakami. Autostopem pojechaliśmy do Chin. Wiem, że jak powiem „z dziećmi by się tak nie dało”, to są tacy, którzy mnie wyśmieją, bo już słyszałam, że z dziećmi można dużo, a nawet więcej. Ale ja nie chcę się o tym przekonywać. Chcę żyć swoim szczęśliwym życiem, wiadomo, że z górkami i dołami. Chciałabym, żeby szanowano nasz wybór, a to okazuje się być trudne. Teściowa do dziś mi „nie wybaczyła”, że nie zaszłam w ciążę, że jak mogłam tak unieszczęśliwić jej syna. Cóż. Na szczęście ma córkę i troje wnucząt, to z nas presja choć trochę została zdjęta. Moja mama czasami smutno tak na mnie patrzy i pyta, czy mi jest dobrze w życiu. Kiedy mówię, że tak, głaszcze mnie po twarzy: „To dobrze córeczko, to dobrze”.
Kaśka – znajoma opowiada mi o bezdzietnej parze, którą zna. – Wiesz, to taki dziwny twór – zaczyna. – To znaczy, oni są razem już ponad 15 lat. Ale mam wrażenie, że każde żyje swoim życiem, mało rzeczy robią wspólnie – no chyba, że wyjazd na wakacje, rzadkie spotkania ze znajomymi. Jedno ma swoją pracę, drugie swoją. Jedno kocha jazdę rowerem i wsiada na dwa kółka, kiedy tylko ma okazję, drugie chyba poza pracą pasji nie ma. Sami czasami opowiadają, że mijają się w domu, każde wraca po 20:00 zmęczone, jakieś gotowanie, ona książka, on mecz w telewizji. Ostatnio ogłosili, że biorą ślub. On zaczął mówić, że chce mieć dziecko, nawet ona zaczęła coś przebąkiwać na ten temat, tyle, że oboje są po 40-tce… Jakoś wierzyć mi się nie chce, że nagle w nich obudziła się chęć posiadania dziecka. Myślę, że to raczej na pokaz, żeby wszyscy się odczepili i o to dziecko nie pytali. Czy są szczęśliwi – ich by trzeba było spytać, z boku raczej to smutno wygląda, poza tym nie wyobrażam ich sobie w roli rodziców, każde zapatrzone w siebie maksymalnie. Może niektórzy ludzie po prostu nie powinni mieć dzieci.
Kiedy pytam Kaśkę, czy związek bez dzieci ma szansę przetrwać słyszę: „Pewnie tak, jeśli się kochają, szanują siebie, a przede wszystkim jeśli decyzja o tym, że nie chcą mieć dzieci jest naprawdę wspólna. Gorzej, gdy ona mówi, że nie chce, bo wie, że jemu nie zależy. I odwrotnie, gdy on zaprzecza, choć chciałby być ojcem. To prędzej czy później na pewno wyjdzie. Ale jak oboje stwierdzają, że to związek bez dzieci i mają na siebie pomysł, pomysł na ten związek, to czemu nie”.
Przypomina mi się historia kobiety, która dokonała aborcji w tajemnicy przed mężem. Nigdy nie przyznała się, że nie chce zostać matką, że nie lubi dzieci, że nie widzi dla nich miejsca w swoim życiu, w ich wspólnym życiu. „A on chce mieć dzieci?” – spytałam. Okazało się, że tak. Postanowiła przeczekać mając nadzieję, że mu minie, że kocha ją tak mocno, że odpuści „te dzieci”. „W końcu dzieci, to nie jedyny powód, dla którego ludzie są razem” – powiedziała.