Zostawił ją. Tak po prostu. Myślała: „Jak rzecz, zużyta, wyrzucona, nieprzydatna”. Leżała w pościeli, która jeszcze nim pachniała. Nie chciała jej zmieniać. Jakby ten zapach dawał jej nadzieję na jego powrót. Z trudem zwlekała się zrobić dzieciom śniadanie, wysłać do szkoły. One sobie same już dobrze radziły. Czasami córka pytała, czy dobrze się czuje. „Oczywiście, nic mi nie jest” odpowiadała jak automat. Oni wychodzili w dzień. Do szkoły, na zajęcia. Dziękowała, ze są już nastolatkami, że nie musi już koło nich biegać. Dziś nie miałaby na to siły.
A czasami przeklinała, bo może gdyby byli młodsi, gdyby byli jeszcze dziećmi, to on nigdy by nie odszedł? Zostawałby każdego dnia dla dzieci, a ona wyczułaby to i postarała się bardziej. Może krócej karmiłaby piersią. Może pojechałaby na ten weekend, który on jej zaproponował, ale wtedy dzieciaki były chore. Nie chciała ich zostawiać z jego matką.
Kiedy leżysz
Został jej zapach pościeli. I zwolnienie od psychiatry. 20 lat małżeństwa sąd zamienił w nic w pół godziny. Miała nadzieję, że stanie się inaczej, że on jednak wróci. Przyjęłaby go. Byłaby dla niego najlepsza na świecie. Już nigdy nie narzekałaby, że nie odwiesza ścierki w kuchni, że upomina ją, gdy to ona prowadzi auto. Nie mówiłaby, że jest zmęczona, gdy on miał ochotę na seks. Byłaby żoną idealną. „Dlaczego dopiero, gdy ktoś odchodzi, widzimy, co robiłyśmy źle” – mówiła przyjaciółce, a ona jak mantrę jej powtarzała: „To nie jest twoja wina, to on okazał się fiut*m, który stracił jedną część ciała dla młodszej”. Nie wierzyła przyjaciółce. Leżała w pościeli i wciąż i wciąż miała nadzieję, że przyjdzie, że wejdzie z walizką – tą z którą pewnego dnia wyszedł i powie: „Tylko ciebie kocham, przepraszam”. Ale mijały tygodnie i nic się nie zmieniało. Jedynie jego zapach był coraz mniej odczuwalny. Ale lubiła przypominać sobie, jak się kochali w tym łóżku, jak on chrapał, jak kłócili się o kołdrę, aż w końcu kupili dwie osobne. Tej jednej nienawidziła. Gdyby mogła, to tę kołdrę oskarżyłaby o rozpad swojego małżeństwa.
Ale mogła oskarżać tylko siebie.
Kiedy jesteś na kolanach
Było jej wstyd. Była upokorzona, jako kobieta, jako żona i kochanka. Bo skoro on odszedł, to jak to świadczy o niej? Ona jest wybrakowana, stara, nieatrakcyjna. „Pewnie mu nie dawała” – tak, na pewno tak wszyscy wokół myślą, może nawet i mówią. Już nie miała nadziei. Pojawiła się złość i furia. Na strzępy podarła pościel wyrzuciła kołdry. Łóżko sprzedała, zmieniła meble w sypialni. Chciała wymazać go z życia, jakby go nigdy nie było. Pojawiał się – przyjeżdżając po dzieci, albo pisząc, że chciałby z nimi gdzieś pojechać na weekend, który nie był jego weekendem. Ta cisza w domu. Ta bezczynność. Kiedy była nikomu niepotrzebna. Gdy dzieci nie było, wpadała w szał likwidowania wszelkich oznak jego bytności w tym domu, wszystko co zbyt mocno się jej kojarzyło z przegranym małżeństwem zmieniała, wyrzucała. I tak, kiedy dzieci wróciły po jednym z weekendów, zastały przemalowany salon i jej sypialnię. Nowe doniczki do kwiatów. Kochała doniczki, te które od niego dostała wytłukła co do jednej. Nowe ręczniki. Pościel. Świeżość mieszkania momentami pozwalała odetchnąć głębiej. „Sama to wszystko zrobiłaś” – pytał mąż przyjaciółki z podziwem rozglądając się po mieszkaniu. To dodawało jej siły i wywoływało nawet uśmiech na jej twarzy. Tylko te noce…
Kiedy podnosisz głowę
Miała cel – pozbyć się go z życia, pozbyć się wszystkiego, co by jej o nim przypominało. Przyszedł dzień, kiedy już nic nie zostało. Rozejrzała się po mieszkaniu. Usiadła w fotelu, a w głowie jej dudniło: „I co teraz, i co teraz”. Nie chciała wracać do łóżka w sypialni, nie chciała już rozpamiętywać. „Żyj swoim życiem” – przeczytała ostatnio. Swoim życiem… Tylko gdzie ono jest? Przecież on – oni byli całym jej życiem. „Pójdziesz ze mną do kina, proszę” – zadzwoniła do przyjaciółki, a gdy się zgodziła, płakała. Płakała nad sobą, nad swoim strachem, że nie podoła dźwignąć tego swojego życia, że pierwszy raz kogoś o coś poprosiła. Była wdzięczna. Nawet nie za ten wieczór, za film. Była wdzięczna, za to, że ona się zgodziła. Tak po prostu. Obiecały sobie powtarzać takie kinowe dni chociaż raz w miesiącu.
Poszła na zakupy. Sukienka, spodnie, nowa bluzka – schudła w tak zwanym międzyczasie. Już nie chciała wyglądać jak w żałobie. W tych ciemnych ubraniach. To niesamowite jak zwykłe zakupy potrafią zmienić człowieka… „Taka głupota” – myślała śmiejąc się do samej siebie i do mężczyzny, który ją właśnie minął zatrzymując przez chwilę na niej swój wzrok.
Kiedy się prostujesz
„Rozwód to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mogła mi się przytrafić” – usłyszała kiedyś i wtedy zwymiotowała. Ze stresu, z rozpaczy, z obrzydzenia. Dziś zaskoczona uśmiecha się do tych słów. Spotykamy się w trzecią rocznicę jej rozwodu. Siedzi przede mną piękna, dojrzała kobieta. Ma modnie obcięte włosy. I cudownie kolorową apaszkę na szyi. „Pamiętam tamte zakupy i to pierwsze wyjście do kina, nadal mnie zadziwia, że człowiek tak niewiele potrzebuje, żeby zobaczyć, że wokół niego dotyczy się całkiem fajne życie”. To wtedy po powrocie do domu otworzyłam komputer i zaczęłam czytać historie kobiet tak bardzo podobne do mojej. Tylko one były w zupełnie innym miejscu, stanęły na nogi. Mówiły, że w końcu mogą robić, co chcą, że są wolne od ograniczeń, które same sobie narzucały, choć często robili to też mężczyźni”.
Tak bardzo się bała. Zapisała się na kurs tańca. Poprosiła córkę, żeby z nią chodziła. Tak dawno nie tańczyła, tak dawno tak się nie śmiała i nie czuła się tak dobrze. Zobaczyła łzy w oczach córki i popłakała się na tej sali, między obcymi ludźmi. Uzbierała pieniądze na wycieczkę do Paryża – poleciały we trzy. Trzy przyjaciółki, kobiety, które obok niej były przez cały ten czas. Dzisiaj nie myśli o sobie, że jest rozwódką. „Jestem szczęśliwą kobietą” – odpowiada, gdy pytam, kim dziś jest. „Wiesz, to jest nieprawdopodobne i niezmiennie mnie zadziwia, jak wiele zależy od nas samych. Przecież ja mogłam zostać tam, w tej pościeli. Pewnie byśmy się nigdy nie spotkały, albo minęłybyśmy się na ulicy – ja smutna i samotna kobieta i ty pędząca gdzieś do przodu”. Takich kobiet wiele widuję. Ale myślę sobie, że ta historia pozwoli choć jednej z nich podnieść się. Uwierzyć, że szczęście naprawdę zależy od nas. Że nic nie przegrywamy, wręcz przeciwnie z każdej bitwy możemy wyjść zwycięsko, gdy tylko złapiemy szansę na wygraną. I nawet, gdy myślimy, że już nic dobrego nas nie czeka, że nic już nie jesteśmy warte, trzeba podnieść głowę i rozejrzeć się by zobaczyć „jakie fajne życie” toczy się wokół.