Kiedyś spotykałam ich bardzo często w drodze do pracy i obserwowałam dyskretnie w porannym tłumie, w metrze. Znajomi z biura, para od liceum, małżeństwo z dwójką dzieci. Punkt 7:20 wsiadali razem do wagonu, zajmowali miejsce i wyciągali telefony. Te same modele aparatów, te same miny, podobne ubrania. Bardziej jak rodzeństwo, niż para. Zazwyczaj trzymali się za ręce, wymieniali pocałunki i nie zamieniali ze sobą ani słowa. Ale czasem było zupełnie inaczej. Chłodne spojrzenia, zaciśnięte usta i jej dłoń, która nie szukała już jego dłoni. Foch po prostu.
– Znowu się poobrażali – mówiła moja koleżanka parząc poranną kawę. – Będą historie. „Historie”, jak mówiła, to nic innego tylko zwierzenia w naszej biurowej kuchni, czyli jego lub jej opowieści o rodzinnych kłótniach i tysiącach nieracjonalnych powodów jej/jego focha. Bo ona za długo rano wybierała ciuchy, a on nie włożył malej rajstopek chociaż jest zimno. Bo on zapomniał wczoraj wstawić zupę do lodówki, a ona postanowiła, że skoro jej obiecał, to nie będzie tego za niego robić i on się za to obraził. Bo ona nie chciała, żeby z chorymi dziećmi została jego matka, więc zadzwoniła po swoją. Słowem, życiowe dramaty.
Bliżej południa, w porze lunchu ona i on zaczynali się „szukać”. On niby przypadkiem przechodził koło jej biurka, ona zupełnie nieintencjonalnie wpadała na niego na korytarzu… Kiedy o 17 tej wychodzili do domu, już znowu trzymali się za ręce. Ale ten cały „obrażalski” rytuał po prostu musiał się odbyć.
Ale nie zawsze jest tak miło. Mąż mojej przyjaciółki jest mistrzem strzelania fochów. Jak się uprze, to nie ma bata, każdy misternie przygotowany przez nią plan spędzenia rodzinnego weekendu spali na panewce. Ostatnio obraził się na żonę, gdy zwróciła mu uwagę, że są jednak dziedziny, w których on nie jest ekspertem. Zabolało na tyle, że zamknął się w sypialni na cały dzień i odmówił wszelkiej pomocy w opiece nad dziećmi, zbojkotował planowaną od dawna partyjkę gier planszowych oraz wieczorny seans familijny. Błagania, przeprosiny i w końcu groźby żony, nawet prośby dzieci nie przyniosły skutku. Ponieważ typ strzela fochem nie od dziś, jego reakcja nie była dla członków rodziny zaskoczeniem.
– Jak wytrzymujesz z takim „obrażalskim”? – pytam przyjaciółkę, w wyobraźni widząc już jak jako przykładna, ale emocjonalna żona, w podobnej sytuacji walę swojego osobistego męża w łeb, żeby się opamiętał i nie wygłupiał. – Zaczynam nie wytrzymywać – uśmiecha się smutno ona. – Życie z obrażalskim, to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Właściwie nigdy do końca nie wiem, czy on za chwilę nie trzaśnie drzwiami i nie zostawi nas tak, z tymi niezrealizowanymi planami. A jak już się zdecyduję, że gramy bez niego albo, że sami idziemy na rower, to dostaje SMS: „ No widzę, że już nie jestem wam potrzebny”. I nowy foch. Trudna sprawa.
Trudna. W liceum miałam bliską znajomą. Przez długi czas uważałam ją za przyjaciółkę. Obrażała się na mnie często, z różnych powodów. Bo pożyczyłam komuś innemu zeszyt od biologii, bo na WF-ie ćwiczyłam z kimś innym w parze, bo lepiej przygotowałam referat, bo Maciek z 3B spojrzał na mnie „ w ten sposób”… Ot, taka dziecinada. Ale chodziłam, dopytywałam co zrobiłam źle, prosiłam o zawieszenie broni. Choć nie rozumiałam do końca dlaczego powinnam czuć się winna. – Nie wiesz? – wytłumaczyła mi kiedyś. – Skoro się na ciebie obrażam, to znaczy, że mi na tobie zależy, że jesteś dla mnie ważna. Na Zuzkę się nie obrażę, bo mam ja w nosie. Powinnaś czuć się wyjątkowo… W niedługim czasie od tej rozmowy nasze relacje ochłodziły się i stałam się znów zwykłą koleżanką z klasy. Fochy się skończyły. Odetchnęłam.
Hej, Obrażalscy! Łatwo was przejrzeć. Działacie cholernie schematycznie. Jeden impuls i już charakterystycznie drga wam powieka. Albo grymas się pojawia na do tej pory uśmiechniętej twarzy. „Więc to tak” – zdajecie się mówić. I już wyrok wydany. Skazujecie nas na te wasze zimne spojrzenia, karzecie ciszą i przymusową samotnością. I tym waszym cierpieniem na pokaz, tym żałosnym widokiem tylnych części ciała, ulokowanych w geście protestu na kanapie w salonie. Naprawdę, dobrze wam z tym?
Pora zjeść snickersa.