Moja historia jest dość prosta, choć dla mnie zawiła. W czerwcu skończę 29 lat. Nie mam męża, nie mam dzieci. Mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce, a ja w swoim życiu trafiam na ludzi, dzięki którym niestety nic nie mogę ułożyć, a tylko dogorywam. Ale może od początku.
Pochodzę ze Śląska. Tam się urodziłam, tam spędziłam całe swoje życie. 2 tygodnie temu przeniosłam się prawie 200 km od domu. We wrześniu 2021 roku poznałam faceta. Na Facebooku. Zaczęliśmy pisać. Ja ze Śląska, on z Małopolski. Niedaleko Krynicy. Gra w zespole weselnym. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się na żywo. Grał na Śląsku wesele, na które ja przyjechałam do niego jako gość. Nad ranem każde pojechało w swoją stronę i tak zaczęła się nasza historia.
Bo jak nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, tak wtedy uwierzyłam. Przyjechałam na to wesele i wystarczyło jedno spojrzenie, by odpłynąć. Spotykaliśmy się czasami w tygodniu. Czasami weekendami. Ciągle na telefonie. Smsy. Messenger. Powiedział, że jest w trakcie ciężkiego rozwodu. Ma syna. Okej. Mieszka sam. Zaakceptowałam.
Niedługo później mi się oświadczył. Dodam że jestem po jednym ciężkim związku z facetem uzależnionym od narkotyków i alkoholu, książkowym narcyzem oraz facetem żonatym, który mimo obietnic, nie rozstał się z żoną. Poinformowałam go i wiedział jaki mam stosunek do takich mężczyzn. Po prostu uciekam i nie wchodzę w takie relacje, by nie robić sobie kłopotów.
Były zaręczyny. Samo szczęście. W styczniu tego roku podjęliśmy decyzję, że to ja się przeniosę ze Śląska do Małopolski i tu zaczniemy wspólne życie. Był plan budowy domu. Projekt też już jest. Ja miałam mniej do stracenia. Prościej było, żebym ja sobie tu znalazła pracę, niż on zaczynał od zera na Śląsku i dojeżdżał co weekend w swoje strony grać wesela i imprezy. Nie stanowiło to dla mnie problemu. Tak oto w połowie lutego wynajęliśmy mieszkanie. Powoli co weekend je urządzaliśmy. Ja 2 tygodnie temu przeniosłam się tu już na stale.
I tak oto… Dowiedziałam się, że rozwodu wcale nie było, a jeszcze zanim wynajął mieszkanie, mieszkał z żoną… Czyli jego mieszkania też nie było. Zawalił mi się świat. Wszystko, w co wierzyłam w ogóle nie istnieje! Dlaczego się nie przyznał wcześniej? Mówi, że wiedział, że nie będę chciała z nim być, a zakochał się i nie chciał mnie stracić.
Zaufanie legło w gruzach. Jestem podejrzliwa. Powiedziałam, że ma się rozwieść. Ale przeciąga temat, bo rozwód kosztuje, a na razie nie ma na tyle pieniędzy. Dodam, że już kiedyś się wyniósł od żony i z kimś mieszkał, ale wrócił tam, bo tamten związek nie wytrzymał tego jak zachowywała się jego żona. Było nachodzenie i nękanie. Teraz żyjemy w zawieszeniu. On boi się, że ona zacznie nas nachodzić. Że znowu to zniszczy.
Co mam robić? Nie mam tu nikogo. Nie przyznałam się żadnej koleżance ani przyjaciółce, ani tym bardziej rodzinie, z czym muszę się mierzyć. Jestem sama. Szukam pracy. Zajmuję się domem. I codziennie nie wiem, czy znowu się nie pokłócimy. Jest zmęczony i widzę, że go to męczy. Ale ja też jestem zmęczona tym, że jeden dzień jest dobrze, a później 3 dni jest źle. Fochy, ciężkie nastroje. A ja jestem jak w zawieszeniu. Chciałabym wyjść za mąż. Nie mogę. Chciałabym mieć dziecko, ale też nie, bo nas na nie nie stać i przede wszystkim… Nie teraz. Co robić? Jak sobie z tym poradzić? Zaczynam się łamać. Kocham go, ale jak mam do tego podejść racjonalnie? Pomóżcie… Tracę nadzieję.