Mam 45 lat, zewsząd słyszę: „Najlepszy czas dla kobiety, korzystaj z życia”. Fakt, w moim dokonało się wiele zmian. Rozwiodłam się kilka lat temu, zmieniłam pracę, miasto, w którym mieszkałam. Dzieci już duże, właściwie mają swoje życie, a ja mogę teraz robić to, na co mam ochotę. I to jest świetne.
Nie muszę się już na nikogo oglądać, nie muszę brać pod uwagę zdania innych. 45 lat czyni mnie w oczach opinii publicznej kobietą z doświadczeniem, kobietą mądrą, którą już trochę przeżyła i coś o życiu wie. Niesamowite jest to, że dopiero w tym wieku pozwala się nam – kobietom, na własne zdanie i opinie. Już nikt mi nie powie: „Głupia jesteś”, nikt nie machnie ramionami, nikt nie spojrzy zaskoczony, gdy mówię, że coś mi się nie podoba, że z czymś się nie zgadzam. To fakt, przywilejów bycia dojrzałą kobietą jest wiele. Nagle okazuje się, że już nie musisz toczyć walki z całym światem, że świat respektuje twoje zdanie, akceptuje twoje wybory i decyzje i nie próbuje ci wmówić, że się mylisz, że przecież inni wiedzą lepiej.
Nikt ci nie mówi: „Szukaj męża”, bo przecież już jednego miałaś, a że nie wyszło, wielu teraz nie wychodzi. Klepią cię po plecach, bo starczyło ci odwagi, żeby zawalczyć o siebie, o swoje szczęście, bo nie bałaś się powiedzieć: „Czas na mnie”. I to wszystko jest świetne. Ale im dłużej w tym tkwię, im więcej słyszę, to myślę sobie, że my – kobiet, po 40 roku życia, samotne z różnych powodów, uchodzimy za jakieś heroski.
To o nas są te głosy: silne, niezależne, odważne. O, takie jesteśmy, ale mam wrażenie, że odbiera się nam prawo do bycia z kimś. Bo skoro postawiłyśmy na siebie, to nie psujmy tego facetem u boku. Serio go potrzebujesz? Ty taka mądra, wszystko przecież masz, po co ci facet? I zamykamy się, nic nie mówimy, żartujemy, że facet to jedynie do seksu, a takiego przecież zawsze można znaleźć. Ale piszę ten list, bo nie zgadzam się z tym, bo boli mnie takie szufladkowanie. Tak, jestem kobietą, mam 45 lat, pracę, mieszkanie, fajne wakacje, ale potwornie się boję, że do końca życia będę już sama. Naprawdę. I mój strach nie pochodzi z tego, że boję się, że się nie utrzymam, że nie będzie miał mi kto podać szklanki na starość.
Boję się, że już nigdy nie poczuję tego miłego smyrania w żołądku. Że już nikt podczas spaceru nie złapie mnie za rękę. Że nie będę mieć poczucia, że gdzieś tam czeka na mnie ktoś, kto tęskni, z kim będę mogła porozmawiać, pośmiać się i nie będzie to jedno z moich dzieci. Chciałabym czuć się jeszcze raz kochana, nie tylko pożądana. I nie wynika to z moich kompleksów, z tego, że nie wierzę w siebie. Na miłość boską, już tyle przeszłam, już tak się nauczyłam siebie, że facet nie jest mi potrzebny do podnoszenia mojej wartości.
Chodzę na basen, na kurs tańca, uczę się włoskiego, z przyjaciółmi jeździmy na rowerowe przejażdżki. Nie chcę faceta, żeby wypełnił moje życie, bo z tym doskonale sobie radzę i jest mi dobrze z samą sobą. Tyle tylko, że teraz tak bardzo, jak nigdy wcześniej, czuję, że jestem gotowa na dobry związek. Partnerski. Bez wydumanych oczekiwań, z otwartością na rozmowę, na mówienie o tym, co lubimy, a czego nie. Na związek, który byłyby fascynującą przygodą, poznawaniem nie tylko siebie nawzajem, ale też samych siebie przez tę relację.
Patrzę na moje koleżanki, znajome, którym się udało, które żyją w fajnych małżeństwach (nie jest ich dużo) i im zazdroszczę. Tak normalnie, zdrowo. Zazdroszczę, że gdy wieczorem siadają po całym dniu, jest ktoś, z kim mogą porozmawiać, kto w lot rozumie, o co im chodzi, kto poda kawę, zrobi drinka, znajdzie jakiś dobry film. Na kogo kolanach mogą zasnąć i nie martwić się, że wstaną w potarganych włosach. Mogą zapomnieć ogolić nogi, poskarżyć się, że głowa je boli i poprosić o pomoc przy rozliczaniu swoich PIT-ów. Nie idealizuję związków. Wiem, że właśnie takie można stworzyć, gdzie każdy ma swoją przestrzeń, robi, to co lubi, ale na koniec dnia spotyka się z kimś, kto czeka, kto się cieszy, kto przytuli i powie, że cały dzień marzył o tej chwili.
Jestem gotowa na taki związek, jestem mądrzejsza własnym doświadczeniem i tak bardzo chciałabym być z kimś, kto myśli podobnie jak ja, kto też już swoje przeżył i szuka kobiety, przy której nie będzie musiał niczego udawać, w nikogo innego się zmieniać.
I tak, boję się, że nie będzie mi to dane. Że zostanę sama, właśnie dlatego, że jestem silna i niezależna. Że tak postrzegają mnie inni, że innym kobietom daję nadzieję, że nawet w tym wieku jest szansa być szczęśliwą, nawet jeśli jest się samą. A ja chcę czasami się skulić, chcę poczuć się zaopiekowana, chcę mieć silne ramię obok, na którym zawsze będę mogła się wesprzeć. To nieprawda, że z nikim już nie potrzebuję być. Prawdą jest, że nie skupiam się na szukaniu miłości, że nie rozglądam się w panice za pierwszym wolnym facetem, którego spotkam. Wiem, z kim chciałabym być, wiem, jaki związek chcę stworzyć. Nie rzucę się na pierwszego lepszego krzycząc „Mój ci on”. Ale czekam, jestem uważna na miłość wierząc, że jeszcze raz do mnie przyjdzie i nie z pewnością nie będzie oznaką mojej słabości.