Wiesz, że podobno o dobrej, szczęśliwej miłości najlepiej rozmawia się przy zimnej wodzie z cytryną, a o miłości niespełnionej czy trudnej, przy kieliszku czerwonego wina? Ale ta twoja kawa parzona, też dobra. I ciasto kruche, z jagodami. Jak ja dawno nie jadłam domowego ciasta… Robert ze słodyczy to jada tylko pączki z tej cukierni, koło nas. W każdy piątek je kupuję dla niego, zawsze cztery, w takim pudełku przewiązanym sznureczkiem. Chyba już od czterech lat.
Wiem, nie przepadasz za nim. Mało kto przepada. Ludzie myślą, że jest zimny, że kpiący, że potrafi być cholernie przykry. Dużo w tym prawdy. Ale wiesz, ja go kocham. Biorę go takim, jaki jest. Choć na początku próbowałam walczyć.
Miłość szalona… moja miłość
Poznaliśmy się w pracy, reprezentował klienta mojej firmy. Po spotkaniu w biurze chwilę rozmawialiśmy i tyle. Był rzeczowy, ironiczny, zabawny… Czyste, jasne zasady, żadnego flirtu, żadnych podtekstów. On – pełen kontrastów. Niby chłodny, ale jednocześnie bezpośredni. Poczułam, jakbym go znała od lat. Zapadł we mnie tak mocno, myślałam o nim intensywnie od tamtego momentu. Kiedy następnego dnia rano odczytałam wiadomość z propozycją spotkania, czułam, że latam nad ziemią. A zawsze podśmiewałam się z moich przyjaciółek, nerwowo odliczających godziny do tych ich randek.
Długo trzymał mnie na dystans. Chodziliśmy na kawę, Robert kpił sobie ze swoich współpracowników, z ludzi w kawiarni, z całego świata. Ja byłam jego wierną publicznością. I powiem ci, długo wierzyłam, że jest po prostu lepszy od innych, więc ma prawo być aż tak krytyczny. Głupie, co?
Ze mnie też sobie żartował. – Jak ty chcesz coś osiągnąć z takim podejściem do życia – beształ mnie często. I bezlitośnie komentował sukcesy moich przyjaciół. – Ja bym to zrobił lepiej, ja bym z tego biznesu wycisnął o wiele więcej… – taki ma stosunek do ludzi.
Kiedy on obejmował mnie na pożegnanie pierwszy raz, ja już kochałam. Zresztą, pierwsza wyznałam mu miłość, pierwsza go pocałowałam. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy u niego. Byłam szczęśliwa. Moi znajomi i rodzice już mniej. Chyba przejrzeli go wcześniej.
Gesty? Czasem przynosił mi jakiś kwiatek, raz na kilka miesięcy powiedział do mnie zdrabniając moje imię, kilka razy pogłaskał mnie po policzku. Każdą z tych sytuacji pamiętam dokładnie. Pomagają mi przetrwać trudne momenty. Seksu nie liczę. Dziś wiem, że to, co dostaję, to wszystko na co go stać.
Jaki jest?
Jest niedostępny, nawet dla bliskich. Nigdy nie usłyszałam od niego, że się o mnie martwi, że chciałby mi pomóc. Masz problemy w pracy – twoja sprawa, poradź sobie jakoś. Twoja mama choruje – zdarza się, od czego w właściwie mamy lekarzy? Chcesz wyjechać z przyjaciółką na tydzień – jedź nawet na trzy, tylko nie bierz samochodu, ja potrzebuję.
Zazdrość? Nigdy nie poczułam, żeby był o mnie zazdrosny. Ja, owszem, często umierałam z zazdrości. Nie lubiłam jego nowych znajomych, koleżanek z pracy… Wyobrażałam sobie, że spotka w końcu kogoś, dla kogo zapragnie być inny: czuły, uważny. I jeszcze bardziej chciałam o niego walczyć. Totalne szaleństwo. Wstyd mi za to, jak się upokarzam dla tej miłości.
Kiedyś mieliśmy taką rozmowę. Spytałam go, czy jestem dla niego ważna. Odpowiedział, że tak, ale nie wolno mi wymagać, żeby mi to ciągle udowadniał.
Kiedy chorowałam, nie mogłam liczyć na jego pomoc. Raz miałam anginę. Dostałam wysokiej gorączki, nie mogłam o własnych siłach wstać z łóżka. – Zadzwoń do mamy – powiedział i wyszedł z domu. Na łóżku zostawił mi 100zł na taksówkę. Ale on tak rozumie troskę o drugą osobę. Nie zadzwonił potem z pracy, nie pisał. Z biura pojechał prosto na jakieś spotkanie. Bolało jak cholera.
Po tej sytuacji zaczęłam mu robić wyrzuty. Że inni faceci potrafią sprawić, żeby ich kobieta czuła się pewnie. A bycie z nim to taka ciągła niepewność: właściwie kocha, czy nie? Zależy mu? Że mógłby mieszkać z byle kim i nie czułby różnicy. Że moje samopoczucie, moje uczucia nie są dla niego ważne. Że ta samotność pod jednym dachem strasznie boli. Że właściwie jest mu chyba obojętne, czy jesteśmy razem, czy nie. Stopniowo docierało do mnie, że mamy zupełnie inne definicje miłości i związku. Co dla mnie i pewnie dla większości normalnych par jest obojętnością, dla niego było dbaniem, żebym nie przekraczała granic jego wolności.
Rozmowy zawsze kończyły się tak samo: moimi łzami, ocieranymi ukradkiem w łazience. Bo przecież on nie lubi łez. – Jeśli jesteś taka nieszczęśliwa, odejdź – namawiał mnie całkiem poważnie.
A ja byłam nieszczęśliwa i chciałam, żeby on mnie zatrzymywał, żeby obiecał, że będzie się starał być inny: ciepły, wrażliwy. Myślałam, że uleczę go moją miłością. Starałam się, żeby ją czuł na każdym kroku, chciałam go jej uczyć, pokazywać mu na czym polega związek. Chudłam i brzydłam. Moje przyjaciółki mówiły, że to żenujące, że straszne, że powinnam go rzucić, że zasługuję na prawdziwą miłość. Ja wierzyłam, że jego miłość jest prawdziwa i że może być doskonała. Wierzyłam, że to w ogóle jest miłość.
Potem zaczęłam go karać. Próbowałam być taka sama, obojętna, zimna. Przestałam witać w progu z uśmiechem, planować wspólne weekendy. Szybko mnie rozszyfrował. Głupi żart, jakaś namiastka czułości rzucona jak wygłodzonemu psu i łamałam się. Wiesz, ciągle jeszcze byłam pewna, że go zmienię. Myślałam jak tysiące innych, zakochanych dziewczyn.
Próbowałam nawet mieć romans. Umówiłam się wieczorem z kolegą z pracy, poszliśmy na kolację. Uciekłam. Nie potrafiłam nawet zjeść z innym facetem cholernej kolacji.
Mówi, że kocha…
Słowa miłości padały. Równie rzadko, jak zdarzały się te „czułe” gesty. Za każdym razem miałam łzy w oczach. To były momenty, w których znowu zaczynałam żyć nadzieją, że on się jeszcze zmieni.
Po trzech latach przyszedł kryzys. Wróciłam kiedyś z pracy, wykończona, pół miesiąca zamykałam trudny projekt, a moja mama umierała na raka, w szpitalu, dwie przecznice od nas. Poczułam się tak bardzo samotna, że usiadłam w fotelu i łzy same zaczęły kapać. Ryczałam pół godziny, wyłam prawie. Przyszedł z drugiego pokoju, rzucił coś tym swoim sarkastycznym tonem. Zrozumiałam, że muszę natychmiast wyjść. Pamiętam, jak do torby wrzuciłam szybko ulubione dżinsy, kilka płyt, laptopa.
Zadzwonił wieczorem, skłamałam, że chcę pobyć trochę z ojcem. Tydzień później odeszła moja mama. Wysłałam mu SMS. Zadzwonił zapytać jak się czuję ja i jak się trzyma mój tata. Rozmowa trwała może 30 sekund. Na pogrzeb przysłał kwiaty, ale nie przyszedł.
Wróciłam, bo zadzwonił, że pusto w domu. Dla mnie to było jak najpiękniejsze wyznanie miłości. Otworzyłam drzwi kluczem, wyjrzał z salonu, podszedł. Nie oczekiwałam więcej.
Jestem w trzecim miesiącu ciąży. Chcę wychować to dziecko w poczuciu, że jest kochane, ważne, wspaniałe. Wierzę, że kiedy on je zobaczy, coś w nim pęknie. Ale ciągle nie wiem tego na pewno. Czy będzie umiał kochać?
Lubię zbierać palcami okruszki ciasta z talerzyka. Naprawdę dobre ci wyszło to kruche z jagodami.
Wysłuchała: Anna Frydrychewicz