Kochany mój,
Wiesz, czasami tak sobie siedzę i myślę o nas. Jesteśmy już tyle lat razem… To nie była łatwa miłość. To była miłość trudnych wyborów i decyzji. Nie zawsze idąca z nami w zgodzie i trzymająca nas za ręce.
Pamiętasz? Stałeś nago pod prysznicem, a ja tak krzyczałam. Krzyczałam i płakałam, że już cię nie chcę, że nie chcę nas, że mam dość. Że nie na taką miłość liczyłam, nie takiej oczekiwałam. Bo ta z młodzieńczej i beztroskiej musiała sprostać dorosłości, a sprostać nie potrafiła.
A ty stałeś ociekając wodą i patrzyłeś na mnie, na moją furię. Na niezgodę na to, co się z nami działo. Że jak mogliśmy pozwolić sprowadzić naszą miłość do codzienności. Do leżenia na kanapie i kapci zostawionych przed drzwiami sypialni? Jak ja wtedy krzyczałam. Przytuliłeś mnie, taki mokry. Pamiętasz? Powiedziałeś mi wtedy: „Kocham cię”. Jakby to miało wystarczyć, jakby miało rozwiać moje wątpliwości i strach, że nie udźwigniemy tej miłości, że ją pogrzebiemy, zapomnimy o niej.
Ta miłość była rozczarowaniem
Bo nagle z wariackiej fascynacji, z minimalną odpowiedzialnością, kiedy wydaje nam się, że świat leży u naszych stóp, kiedy snujemy pełne nadziei i górnolotnych pragnień wizje wspólnego życia, zostajemy wepchnięci w wynajmowane mieszkanie. W życie podporządkowane godzinom pracy za najniższą krajową zaraz po studiach. Ale wiesz, co z wtedy pamiętam, oprócz buntu, który we mnie narastał? To jedno piwo wypite wspólnie, późnym wieczorem, przy otwartym oknie, kiedy nam się nawet rozmawiać nie chciało. Pomyślałam wtedy: „Tak ma wyglądać nasza miłość?”. A dziś? To jedno z najbardziej wzruszających mnie wspomnień.
Ta miłość była zmęczeniem
Ja z jednym dzieckiem przy cycku, drugie próbując utulić do snu, bo bolało ją ucho. I ty – nieobecny zawsze wtedy, gdy ciebie potrzebowałam. Wtedy cię nienawidziłam. Chciałam, żebyś nie istniał. Chciałam ci pokazać, że nie jesteś dla mnie ważny, że sama dam sobie radę. I dawałam, często lepiej niż wtedy, gdy byłeś – to było tak bolesne. Uświadomienie sobie, że jesteś dodatkiem do codzienności, do wyniesienia śmieci, odkurzenia, pomycia naczyń i zrobienia zakupów. Wszystkiego tego, co sama mogłam zrobić, bez twojej pomocy. To wtedy myślałam o nas, jak o dwojgu nielubiących się ludzi, którzy zmuszeni są żyć pod jednym dachem. Bo w końcu miłość. Bo ona jest najważniejsza, bo zawsze jest nadzieja, że jeszcze gdzieś się tli.
Widziałam, jak się zmieniamy. Jak ty stajesz się twardszy, nie ulegasz moim humorom, fochom. Myślałam: „Jak możesz mnie nie zauważać”, ale nie krzyczałam. Miałam dość, zobojętniałam. Nie mówiłam nic. Skoro tak ma teraz wyglądać nasze wspólne życie – proszę, to twój wybór, twoje ograniczenie, twój brak zaangażowania.
Jak ja wtedy cierpiałam, jak się miotałam. Jak bardzo chciałam odejść, zostawić cię, zranić tak, żebyś w końcu poczuł, jak to jest, gdy mnie nie ma obok. Tak, jak ciebie wtedy nie było. Ale ty tego nie widziałeś. Dla ciebie wszystko było w porządku. Czułam się pokonana. Leżałam i nie miałam siły walczyć, udowadniać.
Ten czas, wiesz, nigdy ci tego nie mówiłam, nauczył mnie pokory. Tego, że nie zawsze dostaje się to, czego się chce. Że nasze szczęście nie powinno zależeć od innych, że kochać najpierw trzeba siebie. A wtedy może zatrzymasz miłość innych przy sobie. Może…
Ta miłość była odchodzeniem
Odchodziliśmy i wracaliśmy. Nigdy tego sobie nie powiedzieliśmy. Byliśmy jak dwie milczące skały naprzeciwko siebie. Moje serce było skałą. Nie chciałam, żebyś mnie ranił, nie chciałam pozwolić, żebyś mnie niszczył, swoimi żalami, pretensjami, twoim brakiem zainteresowania. Potrafiłeś wtedy wyjechać i nie odezwać się przez trzy dni. W ogóle. Tobie było lepiej beze mnie, a mi bez ciebie. Wiesz, wtedy, czasami wyobrażałam sobie życie bez ciebie. Pełne spokoju, pewności tego, co mnie czeka, bez oczekiwań i ograniczeń. Bez rozczarowań i nadziei, która ślepo kazała w nas wierzyć. Nie wiem, skąd ta nadzieja? Może miłość nią była? Dobijała się do nas, ale udawaliśmy, że jej już między nami nie ma. Bo tak było łatwiej przejść obok siebie obojętnie. Tylko noce nas zbliżały do siebie. Te momenty, kiedy pozwalałam czuć się kochana, kiedy nabierałam pewności, że jesteś tylko mój. A ja tylko dla ciebie, dla nikogo innego.
Ale nie wytrzymaliśmy. „Wyprowadź się” – poprosiłam, kiedy przestałam w nas wierzyć. Nie, tym razem nie krzyczałam. Czekałam, aż usiądziesz. Nie byłam pewna, czy powiedziałam to na głos. Ale to wtedy w końcu na mnie spojrzałeś. Tak naprawdę spojrzałeś, zobaczyłeś mnie. Przestałam być przezroczysta.
Nie rozumiałeś. To była długa noc. To taka noc, kiedy skały zaczynają kruszeć i mówić, kiedy okazuje się, że mają serca i uczucia. Bolało, co mówiłeś. Pewnie dlatego, że miałeś rację. Że ciebie nie widzę, że jedynie używam do określonych zadań i obowiązków. Że nie przytulam, że zimna i obca. To samo mówiłam o tobie… Płakaliśmy oboje. Jakieś 15 lat od tego wieczoru wtedy, w łazience… Dwoje zmęczonych ludzi, którzy tęsknią za miłością, za czułością, za zrozumieniem. Tak bardzo tęsknią i tak bardzo nie umieli sobie tego powiedzieć, tylko zaszywali się we własnych pretensjach i żalach. Pielęgnowali frustrację i złość. Bo to on zabiera mi prawo do szczęścia, bo to ona potrafi tylko wymagać.
Ta miłość jest akceptacją
Zostałeś. To była szansa, na zrozumienie, na zmianę. Kolejną. Tyle razy się zmienialiśmy, dla siebie samych, dla siebie nawzajem. Dorastaliśmy, dojrzewaliśmy. Próbowaliśmy zrozumieć, o co nam chodzi. Nauczyliśmy się dbać o to, co dla nas ważne. Zrozumieliśmy, że nie jesteśmy od siebie zależni. Że nikt do nikogo nie należy. Że nie jesteśmy niczyją własnością i ponosimy odpowiedzialność za własne wybory i decyzje. I możemy się wspierać, być obok siebie, być gwarantem akceptacji.
To nie było łatwe. Przeżyliśmy wiele burz, czasami wydawało nam się, że już leżymy na dnie, że już nas nie ma. Ale wstawaliśmy, walczyliśmy o siebie. Dzisiaj? Kiedy dzieci są samodzielne, kiedy możemy skupiać się na własnych pasjach i pragnieniach paradoksalnie jesteś mi najbliższy. Nie wtedy, gdy tej bliskości wymagałam, gdy jej chciałam. Dzisiaj, kiedy wiem, że mogę pójść swoją drogą, że mogę wybierać, zadbać o swoje szczęście, to ty jesteś tak bardzo blisko, jak chyba nigdy wcześniej. Tak dojrzale, podążając swoją drogą, która ma wiele punktów stycznych z moją, jesteśmy prawdziwie razem. Szanując się nawzajem. Nie ograniczając i nie wymyślając sobie ograniczeń.
Wiesz Kochany, dzisiaj, kiedy mnie przytulasz i mówisz: „kocham cię” ja nadal czuję się, jak wtedy w tej łazience. Mokra od twojej skóry i swoich własnych łez, ale pewna naszej miłości. I nas.