Jesteś największą miłością mojego życia. Moim oddechem, słońcem. Wszystkim, co mam i kocham. Jednocześnie wiem, że nasza miłość jest silnie toksyczna. Że ciągniesz mnie w dół i zniewalasz. Jesteś moim efektem jojo. Moją czkawką. Moim bumerangiem. I choć, gdy za każdym razem znikasz, obiecuję sobie Ciebie więcej nie wpuszczać do swojego życia, to i tak zawsze to robię. I nie potrafię powiedzieć dlaczego.
Czy są to te Twoje oczy którymi roztapiasz wszelkie lody, jakie na chwilę skują moje serce? Czy uśmiech, któremu nie mogę się oprzeć? Czy przytulenie, dzięki któremu przez moment czuję się ważna i bezpieczna?
Ja – przewodnicząca szkoły, aktywna zawsze i wszędzie inicjatorka wszelkich akcji, wygadana, niegłupia, ambitna i przebojowa. Ty – buntownik, zawsze idący pod prąd, pewny siebie, nie idący na kompromisy.
Wszyscy nam kibicowali. „Taka piękna para” – mówili, a ja wierzyłam, że razem zdobędziemy świat. To ja ciągnęłam cię za uszy w klasie maturalnej. Miałeś taki potencjał, a nie chciałeś się uczyć. To wtedy zniknąłeś pierwszy raz. Nikomu nic nie mówiąc, nawet mnie, choć byłam ponoć Twoją brakującą połówką. Odchodziliśmy od zmysłów, ja, Twój brat, rodzice i przyjaciele. Ty zaś bawiłeś się w najlepsze odreagowując rzekomy stres. Nie myślałeś o innych. Wróciłeś i miałeś pretensje, że się o Ciebie martwimy.
– Potrzebuję przestrzeni – powtarzałeś, a ja starałam się to zrozumieć. Znikałeś, gdy tylko miałeś ochotę. Nie było reguły. Zapewniałeś mnie o miłości, o tym, że mną oddychasz, mnie potrzebujesz i tylko ja Ciebie rozumiem, po czym szukałeś swojej przestrzeni. To nie kobiety były Twoimi kochankami, lecz ta przestrzeń bliżej nieokreślona, z którą wciąż mnie zdradzałeś, a ja wierzyłam, że jestem na tyle silna, by to zrozumieć.
Nie rozumiałam, ale byłam przecież taka wyjątkowa. Nie mogłam zawieść ani siebie ani Ciebie. Kłóciliśmy się głośno, godziliśmy jeszcze głośniej. Nikt tak nie grał na moim ciele jak Ty. Chyba od Twojego dotyku byłam uzależniona. Gdy znikałeś, a ja po raz setny pisałam Ci sms, żebyś nie wracał, okłamywałam samą siebie. Tak bardzo chciałam być twarda i móc nie umieć wpuścić Cię z powrotem do mojego życia, ale
Ty zjawiałeś się nagle, rujnując spokój, jaki osiągnęłam. Naręcza kwiatów, lot balonem, pierścionek zaręczynowy podarowany w miejscu publicznym, przeprosiny w radiu, kupno mojego wymarzonego auta. Oj tak potrafiłeś mnie do siebie przekonać. Szukałeś tej swojej przestrzeni, po czym na nowo pojawiałeś się w moim życiu, z którego nie potrafiłam cię wyrzucić. Wracałeś jak bumerang. Gdy tylko czułeś, że mogę odejść, natychmiast byłeś obok. Gdy zmieniłam pracę, gdy straciłam naszego synka, gdy zaszłam w kolejną ciążę, gdy zainteresował się mną Robert. Jak tylko wracałam do siebie, odzyskiwałam równowagę, Ty wyrastałeś spod ziemi z tym swoim bezczelnym uśmiechem. Broniłam się przed Tobą nieudolnie. Mój upór tylko Ciebie motywował.
Przeżywaliśmy swoje miodowe chwile, po czym na nowo swoim zniknięciem niszczyłeś to, co zbudowaliśmy. Wracałeś do swojej przestrzeni. A może do mnie?
Nie wiem, kogo wolałeś bardziej.
Wszyscy mi mówili, bym zamknęła drzwi przed Tobą na cztery spusty, bym zaczęła żyć i oddychać samodzielnie. Nawet Twój brat nie był w stanie Cię wybronić. Twoja matka przepraszała mnie przez łzy, teść zaciskał pięści, bo przecież nie tak Cię wychowywali. Ja za każdym razem obiecywałam sobie, że tym razem Ci nie otworzę, że pozwolę sobie na myślenie tylko o moim szczęściu, że ojciec widmo nie jest dobrym tatą. I gdy nabierałam sił i świetnie radziłam sobie bez Ciebie, Ty nagle pojawiałeś się znikąd. Jak czkawka, której nikt nie chce i się nie spodziewa. Jak efekt jojo, którego nie da się przewidzieć. Liczyłam, że znikniesz na dobre, po czym przerażona życiem bez Ciebie po cichu liczyłam, że wrócisz. I liczę nadal, choć twardo udaję, że jest inaczej.
Nasza miłość to ciągle rozstania i powroty. Sinusoida, historia niczym z opery mydlanej. Odcinek 2794.
Za miesiąc komunia naszej córki. Ciebie jak zwykle nie ma. Prosiłam byś nie wracał, dał nam spokój. Tego chce moja głowa. Ona doskonale wie, co dla mnie najlepsze. Gani mnie, przywołuje do porządku, pozwala w miarę normalnie funkcjonować. Serce moje zaś przytakuje zerkając na mnie pobłażliwie. I bezczelnie, nie pytając mnie o zdanie, bije szybciej, gdy tylko usłyszy zgrzyt klucza w drzwiach, licząc na to, że staniesz w nich Ty…