Gdy byłam mała mama chciała kupić mi nowego miśka. „Zobacz, ten jest zniszczony” powiedziała. Kusiła: „Kupię ci fajnego. Kolorowego, będzie pachniał nowością, starego wyrzucimy”. Spojrzałam na nią zadziwiona. Wyrzucimy starego? A gdzie wrażliwość, pamięć dobrych chwil? Gdzie miłość do tego, co już znamy? „Nie chcę nowego” powiedziałam. Misiek został, nowego nie było, zasypiałam szczęśliwa.
Oglądałam ostatnio swoje zdjęcia ze ślubu. Młodość i szczęście. Jestem jedną z tych kobiet, która w wieku 25 lat nie miała wątpliwości. Wychodziłam za mąż za najlepszego faceta, którego poznałam w życiu. Była chemia, przyjaźń była, seks był. Było wszystko. Są takie momenty w życiu, gdy wiesz, że masz wszystko i z właściwą osobą. Gdyby ktoś mnie spytał po co wychodzić za mąż, powiedziałabym, że właśnie dlatego. Żeby to poczuć. To szczęście i tę pewność. Jakiś czas temu pewien trzydziestolatek, mój znajomy napisał: „Chcę to poczuć. Wybierać z nią meble i wierzyć, że to na całe życie”. Nie jest to tani sentymentalista. Fajny, mądry facet, który swoim koleżankom mówi co czuje, nie bojąc się oceny.
Bo to strasznie niemodne być teraz sentymentalnym. A już pisać o tym. Ojoj.
Ale nie wierzę, że cokolwiek chroni nas przed codziennością i rutyną. Ani miłość, ani emocje. Może samodyscyplina, może twardy charakter, może religia.
Zdradziłam mojego męża. I co z tego? Co to mówi o mnie?
Na pewno mówi to o tym, że mieliśmy kryzys. Że czułam się samotna, że jakoś nieszczęśliwa. Tam i wtedy. Tyle.
Śmieszy mnie dorabianie historii do kryzysów w związkach małżeńskich. Te wszystkie: „nie powinni być razem”, „to się skończyło”, „zdrady nie można wybaczyć”. To, że one są złe, a oni skurwysynami.
Nie pasuję do obrazu suki bez uczuć, nasze małżeństwo też nie wygląda jak krajobraz po zdradzie. Jest raczej dowodem na to, że ludzie zostawią się czasem z różnych powodów. Najczęściej z powodu samotności, zranionych uczuć, smutku, oddalenia. Ale nawet wtedy mogą sobie dać szansę, żeby być razem. To zależy tylko od nich, tego co ich łączyło wcześniej, jak ta więź jest głęboka.
Gdy się poznajemy, jesteśmy na haju. Egzystować tak możemy wiele miesięcy, lat nawet. Pewnie, że myślałam, że mój mąż jest tym jedynym. Każda dwudziestolatka tak myśli, jak się okazuje. Prawie każda. Czy to znaczy, że nasze uczucia są gorsze? Należy je bagatelizować? Nie. Znam tę drogę doskonale. Od obłędnie zakochanej dwudziestolatki, po trzydziestolatkę w kryzysie, do czterdziestolatki, która całą sobą znów czuje to, co w wieku 20 lat. Wybrałam najlepiej. Nie dlatego, że wybrała ideał, ale dlatego, że już rozumie, że każdy ma wady, że ludzie spotykają się po to, żeby przerobić ze sobą setki sytuacji z dzieciństwa, spotkasz się z niezrozumieniem, czasem odrzuceniem, nieuwagą. Ale bycie ze sobą to coś najpiękniejszego, co może nas spotkać.
I właśnie takie bycie zwyczajne.
Na początku związku myślimy, że problem jest, ale u tej drugiej osoby…
W środku związku sądzimy, że jest u nas i u niego, chcemy to zmienić (czasem decydując się na rozstanie).
I to jest właśnie moment na weryfikację. Nie czy coś jest lepsze albo gorsze, ale czy przetrwa.
Bardzo dużo się pisze o tym, co zdrada zabiera miłości. I na pewno wiele zabiera. Zabiera świeżość, którą mają młodzi ludzie, zabiera złudzenia co do siebie (nikt z nas chyba przed trzydziestką nie sądzi, że mógłby zdradzić), zabiera jakąś część historii, jakąś intymność.
Ale wiele też daje.
Wiedzę. O sobie i swoich mechanizmach. Także o mechanizmach tej drugiej strony.
Złość, którą można wreszcie poczuć.
Emocje, które można zrozumieć, bo tak rozwalają, że trzeba im się przyjrzeć.
I wiele innych rzeczy. Nie możemy już ukryć się w stabilizacji, musimy codziennie konfrontować się z tym, co się stało.
Moje starsze ciotki mówiły kiedyś: „dobre małżeństwo przeżyje wiele”. Złościłam, gdy mówiłam, że miłość jest na zawsze, i święta, i tak dalej.
Ale dorosłam. Słowa ciotek okazały się rzeczywistością. Dobry związek przeżyje wiele. Ludzie, którzy się naprawdę kochają też wiele sobie wybaczą. Ale muszą się kochać, muszą rozumieć, muszą chcieć.
Ktoś spyta: gdzie w dobrym związku miejsce na zdradę?
Pewnie go nie ma. Ale my dobrymi związkami głównie bywamy, poza tym wszystkim wciąż jesteśmy sami, ze swoimi ograniczeniami, pragnieniami i … samotnością. Możemy po zdradzie porzucić kogoś, możemy się odciąć, nienawidzić. A możemy też zrozumieć siebie. I tę drugą osobę. Dać sobie szansę, powiedzieć: „nigdy więcej”. Bo to jasne, że każdy pragnie wierności.
To tak oczywiste, że aż nudne. Ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że życie bywa różne…
– Czy wy możecie być po tym szczęśliwi– pyta mnie przyjaciółka. – Czy wy się wciąż kochacie?
Zasypiam wtulona w mojego męża i wiem, że bardzo go kocham. Mamy dom, psa, kota, naszą miłość, wspomnienia, śniadania, kolacje.
Czy wezmę całą winę na siebie? Nie. Najczęściej zdrada jest konsekwencją miesięcy samotności
Dlaczego ludzie ze sobą zostają? Pewnie czasem z przyzwyczajenia, ale często z prawdziwej miłości. Ktoś w pewnym momencie zawalczył, zrozumiał swoje błędy, przeprosił, znów się postarał.
Nie wrzucajcie nas, zdradzających, do jednego worka.