Nie musisz mnie bić, żebym czuła się pobita.
Nie musisz mnie gwałcić, żebym czuła się zgwałcona.
Nie musisz mnie obrażać, żebym czuła się nikim.
Odłożyłam telefon. To przyjaciółka. Wciąż brzmi mi w uszach jej głos. „Dlaczego chronisz jego, a nie chronisz dzieci? Już nie potrafię cię zrozumieć”.
Wiem, że ma rację i tym bardziej czuję, jak do ziemi przywala mnie ciężar. Nie chcę już się nikomu tłumaczyć. Że:
Mamy wspólny dom, a ty nie chcesz się wyprowadzić.
Twierdzisz, że wcale nie masz problemu z alkoholem i mam spadać, bo się czepiam.
Rodzice mnie nie wspierają, żyjemy na wschodzie Polski, wszyscy piją. Mój ojciec pił, pije mój brat, szwagier zapił się na śmierć. Każdy jakoś pije i jakoś sobie z tym radzi. Kobiety ogarniają resztę.
Obiecywałam być przy tobie na dobre i na złe, wciąż cię kocham i nie potrafię puścić tego związku.
Przecież nie robisz awantur codziennie. A te, które robisz da się znieść. Mój ojciec, gdy się nawalił, latał za matką z siekierą. Ty wpadasz w żałosne monologi obwiniania mnie albo świata. Czepiasz się, że zrobiłam bałagan, córki zrobiły bałagan, źle wywiesiłyśmy pranie. Potknąłeś się o pudło. Szef jest beznadziejny. W zasadzie macham na to ręką.
Albo wymyślasz zdrady. Łapiesz mnie w kuchni za ramię i dusisz oddechem, sycząc: „Z tym się puszczasz, i z tym się puszczasz, dziwka z ciebie, kurwa”. Jestem przerażona sobą, bo w tym momencie spływa to po mnie, jak po kaczce.
Tak, czasem mnie poszarpiesz.
Tak, czasem chcesz seksu, gdy ja go nie chcę. Może to jest i nawet gwałt. Już sama nie wiem, w końcu, gdy jesteś trzeźwy, lubię z tobą seks.
Nie wiem gdzie jestem i kim jestem. Jest mi tak wszystko jedno. I tak bardzo nic nie czuję.
Dopiero dzień, dwa po przychodzą do mnie emocje. Zalewa mnie złość, ślepa furia. Mam ochotę cię zabić. Planuję zmiany. Szukam fundacji, wyżalam się przyjaciółkom, grożę ci rozwodem. Już nawet na to nie reagujesz.
Ta złość to wyrzuty sumienia. Najbardziej z powodu dzieci, właściwie już nastolatek. Jedenastolatki, czternastolatki. Bo choć ich nie bijesz, dajesz im niepewność. Choć ich raczej nie obrażasz, każesz im być czujnym. Rozpoznawać kroki w kuchni. Domyślać się. Czasem twoja trzeźwość jest nawet gorsza, bo chodzisz, jak chmura gradowa. Syczysz, kąsasz, chowamy się po pokojach i modlimy, żebyś nie zakłócał naszego momentu spokoju. Ale i tak zakłócasz, bo w krótkich okresach trzeźwości musisz nagle remontować mieszkanie, sprzątać strych, garaż, piwnicę, kosić trawę. Robić rewolucję. Nie sobie. Nam.
Wiem, jestem współuzależniona. Skończyłam studia, mam pracę, nie chciałam mieć domu takiego, jaki sama miałam. Kiedyś podziwiałam twoje poczucie humoru, radość życia, lubiliśmy się bawić, imprezować. Tylko, gdy urodziły się nasze córki, ja wydoroślałam. Ty zostałeś w tym samym punkcie, z wieczornym piwkiem albo setką. A potem dwoma, trzema piwkami i kilkoma setkami wódki. Ale przecież ty nie masz problemu.
Potem zaczęłam znajdować butelki w garażu, poupychane w najdziwniejszych miejscach. W letnich rzeczach, w narzędziach, w zwiniętym dywanie, w przeciętej oponie. Uważasz, że nie-alkoholicy tak robią?
Potem zaczęłam zauważać, że ograniczasz picie z ludźmi, żeby się nie czepiali, a doprawiasz się w łazience, w samochodzie, czy właśnie w garażu. Uważasz, że nie- alkoholicy tak robią?
Potem zacząłeś zasypiać na kanapie niewykąpany, również w ciągu dnia. Gdy mieliśmy coś pilnie zrobić, gdzieś pojechać. Uważasz, że nie-alkoholicy tak robią?
Nie wiem dlaczego to piszę, chyba sobie. Żebym to dostrzegła. Żebym ratowała dzieci. I siebie. Żebym nie bagatelizowała, nie mówiła, że jakoś to będzie, żebym ci ślepo nie ufała, że ty nic, choć przecież widzę, że masz przeszklone oczy i czuję… Po prostu czasem łatwiej jest wierzyć. A raczej zamieść pod dywan.
Okłamuję siebie, uczę córki kłamstwa. Nie mogę na siebie patrzeć. Wiem, że ciebie nie zmienię, ale wciąż mogę zmienić nam życie. Chcę dziś zrobić choć pierwszy krok. Zadzwonić do fundacji, znaleźć pomoc psychologiczną. Inaczej utonę z tobą.
I skoro codziennie mówisz, że możesz przestać, dlaczego tego nie robisz?