Go to content

To nie romans, tylko praca… Korpo-żony zasypiają w milczeniu

Korpo-żony asypiają w milczeniu
Fot. iStock/Anna Rise

Odgarniam mu włosy z czoła i na chwilę wstrzymuję oddech, żeby wsłuchać się w tę ciszę. Po raz pierwszy od dawna czuję spokój. Po raz pierwszy od dawna, zaczynam wierzyć, że nam się uda. Po raz pierwszy od dawna, patrzę jak on śpi i nie czuję złości, bezradności, pustki. Powoli przestaję bać się przyszłości. Od czterech tygodni nie jestem już korpo-żoną. Jestem znów żoną mojego męża.

Kochanie, teraz nam będzie wspaniale

Ta propozycja pojawiła się w naszym życiu nagle, nieoczekiwanie. Właściwie to pojawiła się w jego życiu, ale zmieniła i moje. Przyszła e-mailem, skusiła prestiżem miejsca pracy, zaszeleściła imponującą kwotą i mile połechtała jego ambicję ilością obowiązków. Nie wahaliśmy się. Pięciocyfrowa kwota, regularnie spływając na konto gwarantowałaby nam, prócz większego spokoju, jeszcze coś dodatkowego: możliwości. Będą pieniądze, będzie niezależność, może w końcu własne mieszkanie. Widziałam nas już w tym mieszkaniu. Widziałam pokój małej: mebelki, wymarzone, na wymiar, już nie te składaki z IKEI. I naszą sypialnię z wygodnym fotelem, na którym wylegiwałby się kot.

I może w końcu przestanę się zastanawiać, czy na pewno mogę posłać Małą na te zajęcia z rysunku? Będzie nam wspaniale, to na pewno.

Decyzję podjęliśmy wspólnie. Następnego dnia złożył aplikację, w ciągu miesiąca przeszedł cały proces rekrutacyjny i udało się. Odetchnęłam. Nie, nie tylko odetchnęłam. Cieszyliśmy się oboje jak wariaci. Nie tylko w tej kasy, z tego, że będzie lżej. Ale i z tego, że go doceniono, zauważono.

– Dobrze będzie, prawda?

– No pewnie, zobaczysz. 

– Nie boisz się trochę?

– Czego?

– No wiesz, że to korporacja…

– No co ty. Szybko pójdę wyżej, zarobię jeszcze więcej. Będziesz mogła rzucić te swoje zlecenia  i robić to, co lubisz.

Zaprosiliśmy rodziców na obiad, upiekłam ciasto, drożdżowe ze śliwkami. Usiedliśmy razem przy stole i ogłosiliśmy dobrą nowinę: Piotrek zmienia pracę. Kwota zrobiła spodziewane wrażenie.

W koszty wrzuciliśmy wtedy tylko czas. Wiadomo, będziemy go teraz mieli dla siebie mniej, ale przecież „coś za coś”.

Pierwszego dnia wrócił z pracy pełen wrażeń. Że sprzęt, naprawdę bardzo dobry, że budynek rzeczywiście ogromny, bardzo nowoczesny i rytuały w zespole fajne: co piątek wspólne śniadanie, raz w miesiącu wyjście na piwo, codzienne stand-upy. Że pierwszy wyjazd, do firmy, do Stanów. Otworzyliśmy wino i długo snuliśmy plany na życie.

Minął tydzień, dwa, trzy. Po dwóch miesiącach był już wciągnięty w tryb korporacyjnej pracy. A właściwie, ten tryb wciągnął nas wszystkich.

Kochanie, nie mam czasu

Mała zachorowała. Nie ten czas, nie ten moment. Piotrek siedział nad jakimś raportem, był już późny wieczór. Poprosiłam go o pomoc, chciałam tylko zejść na dół, do apteki. Miał zostać z dzieckiem na niecałe 10 minut. Dostał szału. Krzyczał, że jest spóźniony, że musi pracować, że jego praca jest najważniejsza, że po to jestem w domu, żeby on mógł spokojnie TO skończyć. Że jeśli TEGO nie wyśle za chwilę, będzie bardzo źle. Że dziecko może poczekać. Że jestem do niczego. Jego twarz była twarzą obcego człowieka. Na dobre kilkanaście sekund zamarłam.

Potem wybiegłam z pokoju i oparłam się mocno plecami o ścianę. W głowie pulsowało mi gorąco. Tego wieczora położyliśmy się spać osobno.

Co się stało?

– Nic się nie stało.

– Ale dlaczego tak zareagowałeś? Przecież to nie jest normalne? Coś się dzieje w pracy?

– Nie, nic się nie dzieje. Nie rozumiesz po prostu.

– To mi wytłumacz…

– Co tu tłumaczyć?! Że jak pracujesz, to masz obowiązki?!

– Nie krzycz…

Zaczął znikać. Nie fizycznie. Fizycznie był tuż obok. Wieczorem słyszał, jak opowiadałam mu o moim zwykłym dniu, o tym jak mała radzi sobie w przedszkolu, ale wcale nie słuchał. I nie odpowiadał, choć pytałam. Spał w tym samym łóżku, ale nie ze mną, nie dotykał mnie nawet, choć dobrze wiedziałam, że godziny mijają, a on nie może zasnąć. Traciłam go. Samotność uderzyła mnie mocno, zwaliła z nóg. Płakałam w tym łóżku, po cichu, do środka płakałam.

– Na pewno ma romans – myślałam i przeszukiwałam w nocy kieszenie jego spodni, w obawie, że jak w filmie, znajdę jakieś rachunki za hotel na godziny, za damskie drinki z palemką i za bieliznę nie dla mnie. Bezskutecznie.

Ale jak tu sobie racjonalnie wytłumaczyć, że ktoś, kto dotąd był ciepły, otwarty, kochający, odsuwa cię od siebie, zamyka ci wszystkie drogi i nie masz już jak do niego dotrzeć? Że nie chce już rozmawiać jak dawniej? Miotałam się bezsilnie, na przemian albo próbując mu dogodzić, przypodobać się,  albo karząc go milczeniem i chłodem, którego i tak nie zauważał. Żal i złość mieszały się we mnie i gryzły od środka.

W tygodniu wstawał spięty, podminowany. Robił sobie dwie kawy, przeglądał maile i wychodził, coraz rzadziej całując mnie w czubek głowy. Wracał późno, jeszcze bardziej podminowany i piekielnie zmęczony. Przestały go cieszyć wspólne wieczory z dobrym filmem, przestał zaglądać do córki, kiedy już spała. Piątkowe raporty kończył jeszcze w domu,  w niedzielę po południu żył już poniedziałkiem. Szef dał mu zadanie, od którego realizacji miał zależeć awans. Tyle dowiedziałam się właściwie przez przypadek. Napięcie, które przynosił do domu stało się nie do zniesienia. Kłóciliśmy się o wszystko, bo wszystko, każda błahostka mogła go zdenerwować. A to krzywo odwieszona torba na zakupy, a to lalka na podłodze, a to moje wyjście do sklepu…

– Proszę, zajmij się małą, ona tęskni za tobą…

– Nie mogę teraz, muszę to skończyć.

– Ale ona za tobą tęskni!

– O co ci chodzi, przecież macie za co żyć i dobrze żyjecie, prawda?

Zdarzały się chwile, kiedy znowu był tym dawnym NIM. Przytulałam go wtedy mocno, żeby mu powiedzieć, że tak jest dobrze, że tego chcę. Przez ten jeden moment oboje żyliśmy nadzieją, że możemy mieć wszystko.

Potem było ich coraz mniej, a coraz więcej tych trudnych, niepojętych. Działo się źle, a ja zaczynałam rozumieć, że to nie romans, tylko praca – atmosfera, rywalizacja, tworzenie sztucznych i coraz wyższych poprzeczek – niszczy mojego męża, sprawia, że staje się kimś innym. Że to nie dla niego, że wyzwala w nim wszystko, co najgorsze, zmienia w potwora, w kogoś z z kim nie mam ochoty przebywać, patrzeć na niego. Jeśli jej nie zmieni, rozpadniemy się. Nie wysłuchał mnie.

Po niespełna pięciu latach małżeństwa byłam zdecydowana odejść. Nie wiedziałam już kim jesteśmy, nie miałam siły ani determinacji. Marzyłam o spokoju, a nie życiu w ciągłym strachu, że nie wiedząc nawet jak, wywołam burzę.

Kochanie, lepiej zejdź mi z drogi

W tamtą sobotę wstał w południe, z ogromnym bólem głowy. Zamiast odpocząć, usiadł przy komputerze. Powiedział, że musi się uczyć nowych technologii. Panicznie bał się zostać „w tyle”. Nie zareagowałam. Jego praca w weekendy stała się czymś normalnym. Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Nasze życia rozminęły się. W domu zapanował podział: ja i dziecko i gdzieś daleko, nieobecny on.

– Ma być dziś cisza.Więc lepiej zabierz stąd dziś dziecko i zejdzcie mi dziś z drogi.

– Dobrze, zaraz pójdziemy do parku. Za pół godziny.

(…)

– Co mówiłem?! Do cholery, co mówiłem? Nie potraficie uszanować mojej pracy? 

Agresja, gniew. Złapał Małą za rękę, mocno. Bardzo mocno. Pisnęła z bólu, ze strachu, skuliła się. Podbiegłam, odepchnął mnie, upadłam pod ścianą. To był koniec.

Znaleźliśmy się na podłodze, płacząc, we trójkę. Najgłośniej płakał on, zaraz potem Mała, przerażona, drżąca. Pamiętam tę chwilę trochę jak przez mgłę. Ile to trwało? 15 minut czy pół godziny? Nie wiem. Wieczorem usiedliśmy w kuchni, pod dwóch stronach dębowego stołu. Pierwszy raz od  dziesięciu miesięcy rozmawialiśmy szczerze. Przyjrzałam się mu wtedy uważnie i zobaczyłam: cienie pod oczami, blado – żółta cera, i dobre kilka kilo mniej. Dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej?

Tydzień później złożył wymówienie. Nikt nie mógł zrozumieć. Zawsze odpowiedzialny, pewny siebie, mocny punkt zespołu… Dlaczego…?

Tamten czas jest jeszcze trochę w nas, a trochę już za nami. Ślad, taka jakaś blizna na naszym związku została, a może dopiero się goi? Ale nie jestem już sama. Zasypiam i budzę się z nim.

– Kocham Cię. Przepraszam.

– Ja też kocham. Będzie dobrze w końcu, prawda?

– Zrobię wszystko, żeby było. Ale musisz mi pomóc.