Wyciągam swoje nogi do słońca, korzystając z nielicznych momentów przejaśnienia na niebie. Od niedawna mnie już to nie obchodzi – czy nogi za grube, czy za dużo na nich tatuaży (a może za mało?), czy każdy włosek na nich dobrze wydepilowałam, czy ukryłam cellulit… Znowu noszę sukienki przed kolana, nie myślę już obsesyjnie, czy wszystkie wałeczki ukryte, czy dekolt nie jest za duży i czy aby nie jestem w ogóle za stara i za gruba, żeby ubierać się w żywe kolory. To dla mnie nowe zjawisko. Niedawno w moich własnych oczach byłam najbrzydszą i najgrubszą kobietą na świecie. Nic we mnie ciekawego ani ładnego nie było.
Sytuacja sprzed lat:
Przygotowuję się do imprezy. Zakładam niebieską sukienkę z dekoltem, do tego pończochy, robię makijaż, wybieram ulubioną biżuterię. Czuję się trochę seksi. W lustrze patrzy na mnie kobieta, która w oczach ma nadzieję: może dzisiaj zauważy, może mu się spodoba, może nawet jakiś cień pożądania zobaczę.
Wchodzi mój znajomy, od drzwi zaczyna cmokać z zachwytu, rzuca komplement za komplementem. Nadzieja we mnie umacniała się z każdym słowem męskiego uznania.
Wchodzi mój mąż. Od drzwi stwierdza, że wyglądam fatalnie: dekolt za duży, sukienka za mocno opina biodra i pokazuje tłuszcz na brzuchu, źle się układa, te pończochy to już przesada w ogóle. „A poza tym oczy za mocno umalowane”. Z sekundy na sekundę maleję w sobie. Zmywam makijaż, zakładam czarne workowate spodnie i czarny top, zmieniając moją cudną sukienkę w przeciętną tunikę.
Gdy wychodzę, mój znajomy patrzy z niedowierzaniem, próbuje się dowiedzieć, co się stało. Nie mówię, tylko szybko się upijam, żeby stamtąd zniknąć.
Paradoks – wtedy jeszcze nie zdałam sobie sprawy, że coś jest nie tak, że właśnie zrobiono mi krzywdę. Że sama sobie ją pozwoliłam zrobić.
Kiedy dotarło do mnie, że może jednak coś „nie halo”? Jakiś rok temu. Poznany na szkoleniu mężczyzna powiedział mi komplement, z gatunku mało wymyślnych, bez żadnych podtekstów, nawet chyba nie traktował tego jak komplement, ale stwierdzenie faktu. A ja uciekłam z płaczem z sali. Poczułam się, jakby ktoś mnie zbił, a już na pewno oszukał.
Bo przez dziesięć lat mojego związku słyszałam rzeczy raniące mnie lub nie słyszałam nic. Komplementem dla mojego męża było „No, dzisiaj twój obiad nawet dało się zjeść!” lub „Masz fajny, duży nos”. Nie było we mnie nic godnego zauważenia. Wszystko było zbyt grube, zbyt dziwne, zbyt zaniedbane, za mało atrakcyjne, zbyt przeciętne. Źle ubrana, źle umalowana. Brzydka. W okresie życiowej formy mojego partnera – nawet wypowiedział się o mnie per „świnia”. Nigdy nie byłam wzorem samozadowolenia i pewności siebie, ale przy nim skurczyłam się i zmalałam. Uwierzyłam, że kogoś takiego jak ja nie da się kochać. W kimś takim jak ja nie da się znaleźć nic dobrego, ładnego, godnego uznania.
Mój przyjaciel powiedział mi na dosyć wczesnym etapie mojego małżeństwa: „On zabija w tobie wszystko, co piękne, mądre, zabawne, dobre…” A ja przestałam się do przyjaciela odzywać na lata całe…
Terapeuta par poradził nam kiedyś, żebyśmy każdego dnia mówili sobie jedną dobrą rzecz, żebyśmy szukali dobrych stron partnera i chwalili go za coś, zachwycali się.
Trzeciego dnia eksperymentu terapeutycznego małżonek się oburzył, żeby go nie zmuszać, bo on kłamać nie będzie…
A ja nie wiedziałam, gdzie się schować…
Sytuacja z dzisiaj:
Wchodzę do sklepu w mojej zielonej, opinającej biodra sukience przed kolana. Bez makijażu, ale z ukochanymi kolczykami. Nieznajomy mężczyzna zaczyna ze mną flirtować, chwali mój wygląd, zachwyca się tatuażami i fryzurą. Wychodzę ze sklepu wyższa o 15 cm i lżejsza o 15 kg, przynajmniej w mojej głowie.
Potem odwiedza mnie mój mąż, niespodziewanie. Śmieje się z fryzury, furczy na mój wygląd, zachowanie, na całą mnie. Znowu przez moment czuję się grubsza i głupsza niż jestem. Ale tylko przez moment. Nagle widzę to już wyraźnie – już mnie to nie wzrusza. Już wiem: miłość durna, miłość zła, nie ma władzy nade mną! Już nie szukam uznania w jego oczach, bo wiem, że go tam nigdy nie było i nie będzie.
Wolę się przeglądać w oczach mężczyzny ze sklepu, z ulicy, z kawiarni, ze stacji benzynowej. Nie jestem najpiękniejsza na świecie, ale wiem, że jestem wystarczająco ładna. Brakuje mi mądrości, ale nie inteligencji. Mam wystarczająco dobre poczucie humoru, moja złośliwość też jest w porządku. Dobrze mi ze sobą, a innym ludziom jest dobrze ze mną. Znowu.
Dziękuję Ci Mężu, że już Cię nie ma w moim życiu. Myślę, że tych 10 minionych lat, to była dla mnie wystarczająca kara za zabicie samej siebie. Usiłowałam dopasować się do Twoich oczekiwań, aż w końcu prawdziwa JA ukryła się bardzo głęboko. Dziękuję, że byłam dla Ciebie tak nieatrakcyjna, że mną pogardzałeś i przez dwa lata nawet spałeś osobno – bo dzięki temu nauczyłam się, że przede wszystkim sama dla siebie muszę być znowu piękna, mądra i ważna, a reszta jest mało istotna. Przeglądam się w oczach mężczyzn, którzy pójdą ze mną do łóżka, gdy tylko wyrażę ochotę – i żaden nie zrobi tego z litości czy z obowiązku, żaden nie zamknie oczu, uprawiając ze mną seks, nawet słowem nie powie nic o moim tłuszczu, brzydkich cyckach czy niedostatecznie wydepilowanym kroczu. Dziś już wiem, że w oczach złego mężczyzny się przeglądałam.