Przyjęły się takie normy, oczekiwania. Owszem wiara, tradycja, rodzina jest ważna, i tym powinniśmy się w życiu kierować, ale zadajmy sobie pytanie dlaczego chce wyjść za mąż? Dlaczego chce ją poślubić? Czasami mimo, że jesteśmy pewni, że kochamy, to ślub dla nas nie jest tak emocjonalnym przeżyciem, spełnieniem jak powinien. Według mnie to bardzo przykre, wiedzieć, że ślub to tylko formalność, przyjęcie – na pokaz, na jedną noc zabawy, zaspokojenie swojej próżności (bo przecież nasze wesele ma zostać zapamiętane, ma być jak z bajki!).
Żyjemy szybko i często powierzchownie, nie na 100 % . Cieszymy się z wielu rzeczy, osiągamy wyznaczone sobie cele, spełniamy marzenia, ale nie doszukujemy się głębszego sensu naszej egzystencji. Przebywamy w towarzystwie znajomych małżeństw, co dzień na portalach społecznościowych, czy też w gazetach widzimy czyjeś fotografie ze ślubu, z przyjęcia, z zakupów przez co dążymy do tego co mają wszyscy wokół nas, wyimaginowany szczęśliwy świat.
Może nie wszyscy biorą ślub, ale większość. Nie jedni często dążą do tego, ponieważ po części zazdroszczą innym, czy też my zazdrościmy, bo przecież mamy swoje lata, tak wypada, rodzina naciska, wiara skłania, tradycja nakazuje, a my decydujemy się na wypowiedzenie naszego najważniejszego w życiu „TAK”, ale bez wewnętrznej przemiany, nie czujemy tej magii, nie tak do końca, nie jest to dla nas ponadczasową, solidną wartością jak za dawnych lat dla naszych mam, ojców lub babć. Ok, ktoś powie Oni byli swatani, nie mieli nic do powiedzenia, ale jednak to chyba jeszcze nie te czasy, nasze babcie, dziadkowie czy mamy pamiętają więcej prawdziwych chwil szczęścia niż my! Ponieważ Oni żyli, bardziej chwilą, cieszyli się nią, byli w niej bardziej obecni, a my mamy chwile, cieszymy się, ale zamiast skupić się na tej chwili i trwać w niej jak najdłużej być obecnym myślami, myślimy jak tu zapozować do zdjęcia żeby najpiękniej wyglądać, czym zaskoczyć gości? Czego, ktoś nie miał jeszcze na swoim ślubie? To my to będziemy mieć.. musimy, i tak ciągniemy to błędne koło na każdej płaszczyźnie naszego życia, a przy ślubie mamy nasze przysłowiowe ślubne szaleństwo, szaleństwo do zwariowania, bo to wszystko jest ok, to staranie i nawet chęć wystawienia najwspanialszej imprezy ever, ale tylko jeśli w tym wszystkim ślub byłby dla nas całkowicie emocjonalnym przeżyciem, ze względu na wartości duchowe, a nie pogoń związaną z samym przyjęciem. Sam stres i pogoń za najcudowniejszym weselem w otoczeniu, w towarzystwie, w dzielnicy, w klasie, czy też już wyżej wspomnianych portalach społecznościowych jest kiepskim znakiem.
Nasz cel? Pokazać się. Zabłysnąć, w oczach wszystkich. Bo co w takim wypadku się zmienia w naszym życiu? Bez przeżycia duchowego, zmienia się czasami nazwisko, czasami wspólne konto w banku, a czasami wspólny kredyt… chyba tyle.
Tak, cieszymy się z naszego ślubu, mamy zdjęcia, pamiątkę, wspomnienia. Tylko jak często wracamy do tych wspomnień? Jak często je pielęgnujemy? Czy na co dzień pamiętamy co nas skłoniło do zostania jego żoną? Do zostania jej mężem? Chyba nie, nawet się nad tym nie zastanawiamy. Spotkałam już wiele osób które po ślubie mówią: 'Nic się nie zmieniło’ ; 'Jest tak jak było’ ; albo 'Po ślubie się wszystko zmienia, już nic nie jest tak jak było’ ; 'Jest gorzej, niż myślałem’ ; 'Przestała o siebie dbać’ ; 'On się zapuścił’ , małżonków którzy tak mówią jest masa, według ankiet więcej po ślubie widzimy tego złego niż dobrego. Owszem euforia trwa czasami przez miesiąc, czasami rok, a czasami pięć, ale kiedyś pojawia się kryzys i pytanie najgorsze z najgorszych, jakie? Co mnie przy Nim/Niej trzyma? Co Jego/Ją przy mnie trzyma? Czy aby na pewno już nie tylko formalność? Czy ja Ją naprawdę kocham? Czy Ona mnie kocha? Czym właściwie jest miłość? Tak, pojawią się zaraz głosy, że w związku niemałżeńskim też pojawiają się dylematy, problemy, kryzysy, ale jednak w związku partnerskim wiesz na tysiąc procent, że jesteś w nim, ponieważ chcesz. W każdym momencie możesz spakować swoje rzeczy i wyjść. Czasami może ktoś tkwi w czymś, chociaż jest nieszczęśliwy, albo ze względu na dzieci, ale wydaje mi się, że takich ludzi jest coraz mniej, co raz częściej są też bardziej szczęśliwi ludzie którzy żyją ze sobą bez ślubu, ponieważ wiedzą, że chcą, a nie muszą. Oni też na co dzień doszukują się w sobie więcej dobra i wartości niż Ci co tkwią w małżeństwach, przynajmniej mi się tak coraz częściej wydaje.
Odpowiadając na pytania, które możliwie, że ktoś chciałby mi zadać:
Tak, chce wyjść za mąż.
Tak, kocham.
Tak, boję się. Czego?
Że wszystko zmieni się, jak w wielu przypadkach, i niestety zawsze na gorsze,
chociażby po 50 – latach małżeństwa, ale zmieni.
Tak, wszystko zależy od Nas, ale w związku jednak chyba nie do końca jest to wszystko zależne właśnie od Nas.
Czas przemija, ludzie się przyzwyczajają, przywiązują, ale i czasami zmieniają.
Jedno jest pewne, że w pewnym momencie potrzebują pewności,
że są pod każdym względem dla Nas idealni, idealnie stworzeni, niezastąpieni i docenieni. Ja chcę być wiecznie w swoim związku szczęśliwa, tylko, że wiecznie się nie da. Ale da się chyba przedłużyć staranie? Zainteresowanie? Rozpalanie płomienia? Czy nie lepiej i nie łatwiej rozpalić ten płomień i pielęgnować go żyjąc bez ścisłych zasad? Czy nie lepiej żyć po prostu kochając kogoś, trwać przy jego boku? Bez zbędnych formułek które w dzisiejszych czasach tak szybko tracą na wartości, jak szybko zostały wypowiedziane te słowa, tak szybko ostatnimi laty przestają dla licznych niestety mieć znaczenie. Ślub ma sens jedynie wtedy kiedy przeżywasz go emocjonalnie, ale nie mam tu na myśli organizacji wesela, lecz stan duszy.
Przygryzam wargi z niepewności, przed ślubem, ale tak, chcę ślubu, zaślubin dusz. Bez zbędnego chaosu, chcę emocjonalnego przeżycia we dwoje, bez wielomiesięcznych przygotowań i kłótni o każdy szczegół.
Pierwszy taniec ma być emocjonalnym tańcem dusz, tylko dla naszej dwójki.