Go to content

Nie umiem żyć bez miłości. Kiedy jestem zakochana, znikam

Fot. iStock/milos-kreckovic

Mój tata był nałogowym palaczem. Pamiętam jak stał na balkonie i czasem od jednego papierosa odpalał następnego i jeszcze jednego. Ja robię to samo z miłością. Coś się kończy, zaraz się zaczyna coś nowego. To mnie niesie wysoko. Kiedy nie mam miłości, spadam. Pracuję, zarabiam sporo w biurze projektowym i lubię swoją pracę, ale to nie jest sens mojego życia. Sensem jest miłość. Wierzę, że znajdę tego jedynego.

Kocham, więc jestem…

W zakochaniu najbardziej lubię ten sam początek. Wiesz, kiedy jeszcze jesteście tak bardzo uważni na siebie, kiedy nic nie jest pewne. To drżenie, kiedy dotykacie się przypadkiem, pierwszy pocałunek, pierwsza noc razem. To za tym wszystkim tęsknię, kiedy jestem sama. Potem spotykam JEGO, zapominam się, nic innego się nie liczy, tylko on. I wiesz, za każdym razem jest inaczej, ale te emocje są tak samo silne. Nie umiem bez tego żyć.

Co wtedy czuję? Życie nabiera tempa, oddycham szybciej, szybciej wybiegam z domu. Jestem szczęśliwa, bywam nieprzytomna ze szczęścia. Chcę go mieć tylko dla siebie, jestem zaborcza. Jasne, że idealizuję. Widzę go takim, jakim chcę go widzieć. A w moim obrazie nie ma wad. On to lubi, schlebia mu to, czuje się wyjątkowy, wybrany. Mówisz, że nie ma jednego klucza do serca wszystkich mężczyzn? Ja go mam. Przez pierwszy miesiąc żadnych spotkań ze znajomymi, żadnych obiadów z rodziną. I dużo seksu. I dobrego jedzenia. Jest cały mój, a w zamian dostaje mnie. Spełniam kaprysy i zachcianki, trochę matkuję, a trochę ulegam. To działa niezawodnie.

Dobrze wiem, kiedy kończy się miłość. Wyczuwam to. Widzę każdą zmianę w jego zachowaniu, pierwsze zniecierpliwienie. No i – przede wszystkim – staram się być szczera sama ze sobą. Kiedy przestaję kochać, robię się zwykłą zołzą. Wszystko mi w nim przeszkadza, wymykam się, uciekam. Muszę być pierwsza, muszę wiedzieć, że to ja odeszłam.

Nie lubię rozstań, ale – jeśli nie kocham –  muszę iść dalej. Nie potrafiłabym trwać w takim nieszczęśliwym związku tylko dlatego, żeby nie sprawić komuś zawodu. Nie zrezygnuję z siebie. To nie jest złe, to jest zdrowe.

Kocham, więc pragnę…

Kiedy jestem zakochana, znikam. Miłość mnie wchłania. Jestem najlepsza, tylko dla niego. Staram się być jego wyobrażeniem, spełnieniem jego marzeń. Można powiedzieć, że spalam się dla niego. Mam tylko jedno pragnienie – żeby on był ze mną szczęśliwy. Dla niego uczę się hinduskiej kuchni i nazwisk piłkarzy ukochanej drużyny. Dla niego zapuszczam włosy, albo wiążę je tuż nad karkiem. Dla niego wyjeżdżam pod namiot i udaję, że spędzam tak każde wakacje. Ryzykuję. Kiedy ON był żonaty, potrafiłam śledzić go, kiedy wracał do domu i stać pół godziny pod jego oknami, żeby go zobaczyć.

13692248_1369923043021077_2037660762_o

Fot. iStock/beronb

Seks jest ważny, w nim leży prawda o związku. Seks może sprawić, że pokocham bardziej, ale nie zatrzyma mnie przy nim, kiedy miłość odejdzie. W seksie mogę być odważna i otwarta, albo pruderyjna i nieśmiała. Wiem, że doskonale wyczuwam JEGO potrzeby.

Kocham, więc chcę być kochana

Wcale nie było ich tak wielu. Po każdej miłości została mi jakaś pamiątka. Mam w tekturowym pudełku listy z fragmentami poezji, przewiązane czerwoną wstążką, od jednego polonisty, dziennikarza. Był we mnie naprawdę bardzo mocno zakochany. Dla niego stawiałam na półce Miłosza i Herberta, a do torebki wrzucałam Stachurę. Do końca wierzył, że znam na pamięć całe fragmenty „Siekierezady”.  Ale to jakoś tak szybko minęło. Któregoś dnia spojrzałam na niego i zrozumiałam, że do siebie nie pasujemy. Zadzwoniłam i powiedziałam, że jestem nieuleczalnie chora i nie chcę żeby cierpiał. Nie poddawał się, chciał trać przy mnie, mówił o leczeniu w Stanach. Przez chwilę nawet chciałam wrócić, ale w porę dotarło do mnie, że to już tylko litość. No i głupio mi było odkręcać wszystko z tą chorobą.

Potem były wakacje z Tunezji i jeden chłopak, młodszy o dobre kilkanaście lat. Plaża, zachody słońca, cały ten kicz. Ale znowu drżałam w rytm tych emocji zakochania. Po nim został mi tatuaż nad prawą łopatką, w kształcie mewy, z jego inicjałami. Padały ważne słowa, deklaracje z jego strony. Przyjechał tu za mną, stęskniony, głodny seksu, przez tydzień nie wychodziliśmy z łózka. A potem wyjechał na wybrzeże z moją znajomą. Mieszkali razem przez jakiś czas, aż w końcu podobno znalazł pracę i ją rzucił. Tatuażu nie usunęłam, boję się, że będzie bolało.

Przypadkowe znajomości? Nie wierzę w przypadek. Tak, zdarzyło mi się być blisko z kimś poznanym zaledwie kilka godzin wcześniej. Nie mam z tym problemu. W tym jednym momencie, on nie był dla mnie obcy. Miałabym stracić szansę na prawdziwą miłość? Czym jest prawdziwa miłość? Nigdy tego nie wiesz, póki nie spróbujesz. Po czym poznam, że tym razem to na pewno on? Po prostu będę wiedziała. Poczuję coś więcej niż te wszystkie emocje, które już znam. Nie wierzę, że to może nadejść z czasem. Myślę, że to się wie od razu. Nie umiem żyć bez miłości. Te momenty, kiedy jestem sama, to tak jakbym umierała, traciła powietrze, życie zaczyna mnie męczyć. Ale zaraz potem przychodzi takie dziwne, podniecające uczucie, że za chwilę wydarzy się coś nowego. Wychodzę z domu jak kot na łowy, jestem czujna. On może być wszędzie.

Tak, być może jestem uzależniona od miłości, ale o jakiej terapii ty mówisz? Ja po prostu szukam tej „swojej połówki”. Do tej pory tylko raz byłam bliska tego, by zostać z kimś na stałe. To był mój najdłuższy związek. Trwał trzy lata. Zobaczyłam go w naszym biurze, w kawiarni. Rozmawiał z kolegą,  robił akurat kurs szybowcowy, więc ja też się zapisałam. Spanikowałam i przerwałam ten kurs, ale dotarłam do niego. Nie żałuję.

Zerwaliśmy, bo miał żonę. Uważam, że kiedy kochasz, etyka nie obowiązuje. Ale on chciał do niej wrócić, być tylko z nią, nie chciał dzielić swojego życia między dwie kobiety. Wybrał ją, nie mnie, choć dla niego zmieniłam swoje życie i przez trzy lata żyłam w cieniu innej kobiety. To był do tej pory pierwszy i ostatni raz, kiedy to ja musiałam leczyć się z miłości. Wyleczyłam się skutecznie kolegą z pracy. Dla niego pokochałam gokarty. Ale nie na długo. Odszedł z naszego biura trzy miesiące po tym, jak z nim zerwałam dla polonisty od listów z cytatami z Herberta i Miłosza.

Dzieciństwo? Nie myślę o nim zbyt wiele. Ja zawsze chciałam być dorosła, czesać się tak jak mama, malować paznokcie na czerwono. Przed oczami mam może zaledwie kilka obrazów, na przykład taki, jak siadamy z mamą na balkonie, tuż obok pelargonii. Ona pije herbatę z obtłuczonego kubka z sercem w kartkę. A ja kakao. Tata? Tata to chyba tylko te papierosy palił. I jeszcze pamiętam, jak powtarzał: Nic teraz nie mów, znowu mi przeszkadzasz. Jesteś przezroczysta. Widzisz, dla ojca zawsze byłam przeźroczysta.