Go to content

„Mężczyźni myślą, że wielkość penisa ma wpływ na ich życie. Patrzą na siebie przez jego pryzmat”

Co się dzieje z penisem po seksie?
Fot. iStock/RapidEye

„Nasza książka właściwie mówi głównie o męskiej samotności. Wiele z opisywanych aktywności rozgrywa się w błędnych kołach samotności lub zainteresowanie nimi wynika właśnie z powodu samotności. „o zagubieniu ludzi w seksualnej dżungli, uzależnieniach, penisocentryźmie i męskiej samotności, rozmawiamy z Andrzejem Gryżewskim seksuologiem, psychoterapeutą, założycielem Instytutu ARTE VITA, współautorem książki „Sztuka obsługi penisa 2. Nowe wyzwania”.

Rozmawia: Agnieszka Grün-Kierzkowska

Może zaczniemy rozmowę od wyjaśnienia znaczenia terminu, którego jest Pan sprawcą. „Penisocentryzm” co to właściwie jest?

W astronomii istnieje pojęcie heliocentryzmu, teoria mówiąca o tym, że wszystko się kręci wokół Słońca. Rozmawiając z wieloma mężczyznami doszedłem do wniosku, że wszystko w ich życiu kręci się wokół penisa. Większość mężczyzn poziom zainteresowania ich osobą, uzależnia od długości penisa. Wyobrażają sobie, że ich partnerki wciąż myślą o tych centymetrach i martwią się, że nie spełniają ich oczekiwań. A to jest jedynie projekcja w ich głowach, w rzeczywistości kobiety bardziej zainteresowane są jakością relacji w związku, niż wielkością męskich narządów.

Dla nich przede wszystkim liczy się zaangażowanie mężczyzny, troska, ciepło, pożądanie, namiętność, a nie ilość centymetrów. Mężczyźni myślą, że wielkość penisa ma ogromny wpływ na ich życie, relacje, a nawet karierę i bogactwo. Patrzą na siebie przez pryzmat tego narządu. Mają obsesję na punkcie jego potęgi, manifestowanej w długości. Penis stanowi centrum ich życia. Stąd określenie tej sytuacji- penisocentryzm.

Żyjemy w szybkim tempie, oczekujemy niemal natychmiastowych rezultatów naszych działań, liczymy na spektakularne efekty. Czy to przenosi się również do sfery życia intymnego? Mamy podobnie wysokie oczekiwania wobec siebie i partnerów w seksie?

Ludzie są różni i mają różnego rodzaju potrzeby. Natomiast zauważam pojawienie się trendu, dotyczącego seksu, stawiającego na jego jakość. Można ją oceniać z dwóch perspektyw. Dla jednych jakość wiąże się z taką „pełnią”, bliskością, relacją, wtedy dobry seks jest niejako jej dopełnieniem. Dla innych jakość oznacza wysoki poziom dopaminy, oczekują „wystrzelenia w kosmos”, mocnych doznań i wrażeń podczas energetycznego seksu, zabawy jak w sylwestrową noc. Ta populacja łowców orgazmów robi się coraz liczniejsza. Pięknie ją opisała profesor psychiatrii Anna Lembke w książce „Niewolnicy dopaminy”. Sztandarowym hasłem tej grupy jest natychmiastowa, erotyczna gratyfikacja.

Czym jest chemsex? Brzmi bardzo…chemicznie i mało romantycznie, jeśli mam być szczera.

Większość osób, które odwiedzają mój Instytut, odczuwa presję czasu. Brakuje im go nawet na sen, mają bardzo dużo zobowiązań, zawodowych, życiowych, relacyjnych. Nie mają zbyt wiele przestrzeni na odpoczynek, przyjemności, także te seksualne. W seksuologii nazywamy to zjawisko gospodarką rabunkową. By przykryć ten deficyt podstawowych potrzeb,
zaczynają stosować narkotyki, dopalacze, chemiczne substancje do rozluźnienia i relaksu. Rozpoczynają intencjonalne stosowanie substancji psychoaktywnych do seksu, czyli chemsex. Czują się tak „wyprani” z emocji i energii, że potrzebują doładowania. Rzeczywiście romantyzmu tam nie ma, raczej seks na akord, w którym liczy się wydolność. Taki seks po
typowych narkotykach (kokaina, mefedron) bardziej przypomina pornografię, niż sceny z romantycznych filmów. Jest mocno kompulsywny, oparty na pobudzeniu. Nieco spokojniej jest po zażyciu MDMA, ludzie szukają bliskości, tulą się do siebie, tańczą, mają wizje.

Chemsex obecnie stał się bardzo modny. Dotyczy to nie tylko środowisk gejowskich, ale także par heteroseksualnych, a nawet singli. Ci ostatni biorą narkotyki, żeby się dłużej masturbować. Daje im to większe emocje, głębokie doznania i wzwód kilkukrotny. To nowość w seksuologii, gdyż do niedawna mężczyźni brali używki, by zaprezentować się przed partnerką, a nie przed sobą.

To musi powodować duże zmęczenie, taki trening wydolnościowy podczas seksu?

Tak, dlatego chemsex uprawiany jest najczęściej w piątek, żeby w sobotę i niedzielę móc odpocząć, zregenerować się. Są też pary, które już w piątek aplikują sobie takie środki chemiczne i zamknięte w domu, przez trzy dni uprawiają seks, a potem w poniedziałek starają się wrócić do normalnego życia.

Czy z chemseksem wiąże się problem uzależnienia?

Oczywiście, przecież stosowane środki są bardzo uzależniające: kokaina, metaamfetamina, mefedron. Te substancje psychoaktywne uzależniają psychologicznie, bo dostarczają „super mocy”. Użytkownicy tych środków mają poczucie braku jakichkolwiek granic, rozwijają też skrzydła w swojej seksualności. Są otwarci i nienaturalnie pobudzeni, mają wydłużony stosunek seksualny i dużo głębsze doznania. To wszystko sprawia, że przyzwyczajają się do tych emocji i gardzą „zwykłym seksem”, wręcz brzydzą się nim. Są również uzależnieni behawioralnie od seksu ostrego, intensywnego, ryzykownego.

Seks z założenia powinien łączyć, ale jak myślę o tych „nowych wyzwaniach”, o których piszecie Panowie (przyp. Andrzej Gryżewski, Przemysław Pilarski „Sztuka obsługi penisa 2. Nowe wyzwania”), to wydaje mi się, że często zamiast zbliżać, oddala ludzi od siebie. Jaki jest więc sens w korzystaniu z tych różnych „wspomagaczy” seksu?

Użytkownicy chemseksu mówią mi, że stosowanie substancji chemicznych w pewien sposób zbliża ich do ludzi. Często tych obcych, których poznają na randkowych aplikacjach. Narkotyk powoduje otwartość, pozbywanie się wstydu, lęku, ograniczających myśli. Wtedy ludziom łatwiej jest poznawać nowych partnerów seksualnych, nawiązywać relacje. Szczególnie
dotyczy to środowisk gejowskich i swingersów. Nie jest prosto rozebrać się i funkcjonować erotycznie z łatwością. Dzięki środkom ma się większą ochotę na zbliżenie, nabiera się pewności siebie, odzywają się w człowieku pierwotne instynkty. Nasze życie w związku przypomina pewnego rodzaju skalę. Na jednym końcu jest bliskość, zaangażowanie, czyli zlewanie się. Na drugim końcu jest autonomia, separacja, czyli różnicowanie się. W pewnym momencie mamy ochotę na przytulenie, dotyk, wspólne spędzanie czasu, w innym zaś potrzebujemy przestrzeni na działania indywidualne.

Wszystko zależy od stanu emocjonalnego, w którym w danej chwili jesteśmy. Ktoś bierze narkotyki, żeby się zbliżyć do drugiej osoby. Innym zaś razem stosuje chemię, żeby się odłączyć, odciąć, dopaminą i podnieceniem „użyć” drugiego człowieka, czasami nawet wykorzystać. Seksem można się delektować, karmić lub kompulsywnie zażerać. Podobny schemat obowiązuje w przypadku wszystkich używek.

Niebieskie tabletki, kolejny symbol dzisiejszych czasów, życia na maksymalnych obrotach, natychmiastowej gotowości i niekończącej się przyjemności. Na czym w rzeczywistości polega rola „niebieskich tabletek”? Są po dobrej czy złej stronie mocy?

To zależy kto i w jaki sposób z nich korzysta. Żyjąc na wysokich obrotach, nie zatrzymując się w biegu codzienności, w ten sam sposób niektórzy podchodzą do relaksu. Ma być tu i teraz, natychmiast, jak towar ściągany z półki. Osoby stosujące chemsex mają niską tolerancję do małego szczęścia, niewielkich przyjemności. Chcą wystrzelić się na orbitę dopaminową, chcą mocno poczuć przyjemność płynącą z uprawiania seksu.

Niebieskie tabletki są jak nóż, można użyć go do posmarowania kromki chleba masłem, ale i zabicia drugiego człowieka. Wszystko zależy od intencji, jakimi kieruje się osoba używająca tego narzędzia.

Pornografia spersonalizowana, „pokazy kamerkowe” na zamówienie, odpłatne spełnianie różnorodnych fantazji erotycznych, kluby swingerskie, stają się coraz bardziej popularne. Czy to oznacza jakąś rewolucje seksualną, nowy wymiar oczekiwań wobec seksu?

Niestety duża część osób wykorzystuje negatywnie te dobrodziejstwa cyfrowe. Znów wszystko opiera się na rozsądnym sposobie wykorzystania danego środka, a nie samym narzędziu. Cyfryzacja życia codziennego pełni bardzo użyteczną funkcję, możemy skutecznie się komunikować, szybko załatwiać ważne dla nas sprawy. Komunikatory, poczty e-mailowe,
materiały zapisane pod linkami, to wszystko umożliwia szybki kontakt między ludźmi. Ale jeśli zbyt wiele jest życia w sieci, zaczyna brakować miejsca na realne kontakty, spotkania, rozmowy. Podobnie jest z usługami cyfrowymi o charakterze seksualnym. Jeśli ktoś podchodzi do tematu bez umiaru, przekracza granice swojego sumienia lub zwykłej przyjemności w ramach relaksu, a staje się to korzystanie wyrazem uzależnienia, wtedy mówimy o patologicznym podejściu do pornografii.

Używanie technologii w sposób destruktywny prowadzi do załamania, cierpienia, zaburza człowiekowi normalne życie. Uzależnieni od seksu tracą pracę, rodziny, mają kłopoty ze snem, z odżywianiem się, zakażają się chorobami przenoszonymi drogą płciową, nieprawidłowo funkcjonują w społeczeństwie. Warto wtedy objąć refleksją korzystanie z takich form urozmaicenia życia seksualnego i zastanowić się, czy rzeczywiście nam to służy.

Seksoholizm jest pojęciem równie często obecnym w tematyce uzależnień, jak alkoholizm. Od czego można się najszybciej uzależnić w seksie? Na co należy szczególnie uważać eksperymentując?

Najszybciej ludzie uzależniają się od swoich fantazji erotycznych i kompulsywnej masturbacji. Jeśli za bardzo się w nie „wkręcą”, zaangażują wszystkie myśli i siły wokół tego tematu, mogą coraz bardziej żyć w oderwaniu od rzeczywistości. To niesie za sobą ryzyko zaniedbania spraw bieżących, niemożność wykonywania pracy zawodowej, zaburza też relacje z innymi
ludźmi. Niebezpieczne jest życie wirtualną fikcją, zatrzymanie w takiej „poczekalni dusz”. Wyobraźnia nie zna granic, pamiętajmy o tym.

Innym rodzajem uzależnienia jest uzależnienie od obrazów pornograficznych. Osoby cierpiące na tę przypadłość, wciąż poszukują nowych doznań wizualnych. Zapatrzone w ekran telefonu, komputera również żyją w innym wymiarze i mogą mieć z tego powodu problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie. W skrajnych przypadkach zagrożone jest nawet ich zdrowie, ponieważ zapominają o jedzeniu i piciu, śnie, higienie osobistej itd.

Kolejną grupę osób uzależnionych stanowią te nastawione na ciągłą interaktywność seksualną. Wykupują pokazy kamerkowe i spędzają długie godziny w towarzystwie wirtualnych kochanków. Uprawiają swoistą grę, obserwując i komentując wzajemnie swoje ciało i aktywności seksualne. W grupie uzależnień spotykamy też osoby uzależnione od cybserseksu, czyli pisemnego flirtu erotycznego, które w różnych portalach szukają relacji, podnieca je już sam barwny opis czynności seksualnych. Mam bardzo wielu pacjentów z tej grupy. Szerzej opisałem ją w książce „Niekochalni. Lęk przed bliskością”, bo rzeczywiście, spora część tej populacji obawia się bycia blisko.

Na co należy uważać, aby nie zachorować? Warto przede wszystkim żyć w zgodzie z samym sobą, dbając o samorozwój, zdrowie i relacje. Dobrze jest wcześniej zbudować swój system wartości, swoisty dekalog, a potem kierować się nim we wszystkich działaniach.

Nadając hierarchię aktywnościom życiowym, będziemy wiedzieć, które są dla nas ważne, a które mniej. Adekwatnie się angażując czasowo, możemy normalnie żyć, nie rezygnując z przyjemności. I nie wpadniemy w poczucie winy, że z powodu uzależnienia od seksu, przegapiliśmy inne ważne sprawy w życiu.

W kulturze siły, samorealizacji, wszyscy oczekują sukcesu, skrzętnie unikając tematu porażki. A tak właśnie odbierana jest społecznie samotność. Mężczyznom pewnie jeszcze trudniej jest do niej się przyznać. Na czym polega męska samotność?

Nasza książka właściwie mówi głównie o męskiej samotności. Wiele z opisywanych aktywności rozgrywa się w błędnych kołach samotności lub zainteresowanie nimi wynika właśnie z powodu samotności. Choćby seksualność księży, która często w takim rozdźwięku, hipokryzji i samotności jest odgrywana. Jeśli są to związki z parafiankami, to księża nie mogą się nimi tak po prostu pochwalić przed światem. Również związki homoseksualne są ukrywane, chociaż z tymi relacjami akurat jest łatwiej w środowisku duchownym. Seminaria bardzo często stwarzają możliwość do zaistnienia bliskości między mężczyznami, tam w zamknięciu są też bezpieczniejsi.

Kolejnym kręgiem samotności jest środowisko osób praktykujących chemsex. Mówiliśmy już o alienacji seksualnej, indywidualnym przeżywaniu uniesień lub przyjemności w pojedynkę. Potem mamy samotność osób korzystających z seksu płatnego, tzw. seks ze śladem węglowym, gdy miłość i seks poszukiwane są w różnych miejscach Europy i Azji. Kobiety lepiej radzą sobie z samotnością, ponieważ mają więcej relacji z innymi kobietami: siostrami, matkami, przyjaciółkami. A mężczyznom trudniej jest stworzyć tego typu zażyłość,

nie potrafią rozmawiać o swoich problemach, potrzebach z ojcem, bratem czy kolegą. Dlatego męska samotność aż „płacze” pod przykrywką ego. Mężczyźni chwalą się swoimi osiągnięciami zawodowymi, sportowymi, a tak naprawdę nie mają często z kim się tym cieszyć, są zbyt dumni, żeby przyznać się do słabości oraz samotności. Zazwyczaj dopiero w gabinecie psychoterapeuty otwierają się i pozwalają sobie poczuć ten ból samotności. Męska samotność jest dojmująca.

Czy można coś z tym zrobić?

Oczywiście! Jest wiele ciekawych możliwości, np. polecam akcję społeczną dla mężczyzn, opisaną na stronie Ryzykanci.pl. Można się udać na warsztaty dla mężczyzn, które Jacek Masłowski prowadzi w fundacji Maskulinum. To są grupy, w których mężczyźni udzielają sobie wzajemnie wsparcia i porady. Warto skorzystać z terapii grupowej lub włączyć się do męskiego kręgu. Choć wielu mężczyzn niestety nadal ma opory przed taką formą pracy nad sobą, dostrzegam również progres w tym temacie. Mężczyźni doceniają kręgi za możliwość nawiązania autentycznych, głębokich i wartościowych relacji z innymi mężczyznami, bez podtekstów seksualnych. Ważne jest w tym poznanie siebie i swoich potrzeb. Taka bliskość w męskich kręgach, poprawia ich samoocenę i uczy odnalezienia się we współczesnym świecie, wypełnionym niezależnymi kobietami.

To teraz deser. Dlaczego warto uprawiać seks?

Seks jest aktywnością, która nas stymuluje – fizycznie, emocjonalnie, poznawczo. Satysfakcjonujące życie seksualne wpływa pozytywnie na nasze ciało, hormony, samoocenę, relacyjność. Pobudza nas do życia, działania, daje energię. Warto z tego źródła korzystać w sposób zgodny z naszą naturą oraz potrzebami, z poszanowaniem siebie i partnera.

Andrzej Gryżewski – psycholog kliniczny, seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii Arte Vita oraz autor bestsellerowych książek o seksualności człowieka, m.in. „Sztuka obsługi penisa”, „Sztuka obsługi penisa 2”. Prowadził liczne wykłady z seksuologii i psychologii na SWPS, na UW i WUM. Autor wielokrotnie nagradzanego podkastu „Dialogi waginy i penisa”.