Go to content

Mam 35 lat i nigdy nie miałam orgazmu. Nie miałam też szczęścia do partnerów

fot. Pixaby/Pexels

Koleżanki opowiadają na ten temat niesamowite historie. A ja tylko mogę im zazdrościć. Mam 35 lat i nigdy nie przeżyłam orgazmu. A przecież młodsza już nie będę. Piękniejsza też nie. Powiem tak: nie miałam specjalnego szczęścia do partnerów. Ten, z którym byłam najdłużej, zadawał mi ból. Nie chodzi tu o przemoc, ale o zwykłą niedelikatność i niesłuchanie potrzeb mojego ciała. Dziś jest ważny dzień. Postanowiłam o siebie zawalczyć. Nie poddam się w poszukiwaniu „wielkiego O”. 

Pamiętam, że podczas studiów, kiedy wynajmowałam maleńkie mieszkanko, kumpelą z roku, potrafiła ze swoim chłopakiem na cały weekend zamknąć się w swoim pokoju. Kochali się tam niemal bez przerwy. Ona mówiła potem, że potrafią to robić po pięć razy na dobę. I nie oszukiwała, bo słyszałam, co działo się za ścianą. Nie chciało im się nawet wyjść do kina. Do kuchni wyskakiwali tylko na chwilę, by zrobić sobie kanapki i herbatę. Okropnie im zazdrościłam, bo długo nie miałam nikogo.

Dziś już wiem, że jestem kobietą wysoko wrażliwą. Zawsze czułam zbyt mocno, wszystko nadmiernie przeżywałam i analizowałam. Wydaje mi się, że po prostu do tej pory nie trafiłam na cierpliwego partnera, który potrafiłby traktować mnie romantycznie i z uwagą. Mój narzeczony lubił szybkie numerki. Brał to, czego chciał, czego potrzebował. A ja, z mniejszą lub większą przyjemnością, oddawałam mu się. Czasem, by spełnić jego zachciankę i mieć święty spokój. Czasem, by czuć się jak wszyscy normalni ludzie, którzy to robią. Nigdy jednak podczas tych zbliżeń nie miałam orgazmu. Po prostu go udawałam, bo wstydziłam się przyznać, jak wygląda prawda. Zdarzało się, że podczas stosunków czułam ból, a wtedy trudno o jakąkolwiek przyjemność. Tłumaczyłam sobie, że nie jestem wystarczająco podniecona i wilgotna. Zrzucałam winę za wszystko na siebie. Myślałam o sobie… inna, dziwna, zablokowana.

Wiele razy próbowałam znaleźć przyczynę

Jestem nieśmiała, dlatego rozmowa z ginekologiem była dla mnie wyzwaniem. Zniechęciłam się, bo najczęściej słyszałam od lekarzy: „Musi się pan rozluźnić. Najlepiej by było, dyby przed seksem wypiła sobie pani kieliszek wina”. Słowo daję, że próbowałam, ale to zupełnie nie działa. Zawsze więc po kolejnym razie z moim partnerem myślałam sobie tak: albo ze mną coś nie gra, albo jesteśmy ekstremalnie niedobrani. Ponieważ nie miałam porównania z innym facetem, trudno mi było mieć pewność, co się dzieje. Wydawało mi się, że jestem jedyną dziewczyną we wszechświecie, która ma takie problemy. Wstyd we mnie narastał.

Któregoś dnia wpadł mi do rąk artykuł o endometriozie i wtedy pomyślałam, że być może dlatego mam takie dziwne bóle w podbrzuszu podczas stosunku. Zaczęłam się badać, zrobiono mi USG i faktycznie wykryto drobne ogniska endometrailne. Wtedy paradoksalnie poczułam się lepiej, bo pojawiła się we mnie nadzieja, że nie jest moja wina. Że to wina jakiejś choroby, zaś ze mną jest wszystko w porządku! Niestety po zabiegu lekarze powiedzieli mi, że skupisko było naprawdę niewielkie i raczej nie to jest przyczyną bólu podczas seksu. Wróciłam więc do domu zdruzgotana. Znów zaczęłam szukać i obsesyjnie rozmyślać.

Tak było do momentu pewnej imprezy

Moje przyjaciółki wtedy zaczęły opowiadać sobie niesamowite łóżkowe historie. Jedna mówiła, że do tego stopnia straciła nad sobą kontrolę podczas orgazmu, że wydawało jej się, że zrobiła siku. Inna, że podczas „wielkiego O” czuła jakby głowa jej eksplodowała. Jeszcze inna opowiadała, że najprzyjemniejsze są równoczesne orgazmy, których dopracowała się z mężem po wielu latach wzajemnego dopasowywania się. Twierdziła, że jest to przeżycie absolutnie ekstatyczne i jednoczące parę. Kolejna, że robiła to po kilka razy jednej nocy i za każdym razem miała orgazm. Dla mnie ich opowieści były jak science fiction. Totalny odlot, którego z głębi trzewi im zazdrościłam. Moje życie seksualne było po prostu żenadą i porażką.

„Poczułam ulgę. Wszystkie znamy seks na wciągniętym brzuchu i z udawanym orgazmem”

Jednak w tamtym momencie odważyłam się i zaczęłam pytać koleżanki, czy od zawsze miały taką łatwość w przeżywaniu orgazmu. Opowiadały mi znów różne historie, które tym razem były dla mnie pokrzepiające. Mówiły, że osiągają szczytowanie tylko w ściśle określonej sytuacji np. kiedy same są bardzo aktywne. Że to do nich przychodzi, kiedy kompletnie uda się im odciąć od kontrolujących myśli w głowie, czyli np. kiedy nie koncertują się nad tym, jak wyglądają. Twierdziły też, że bardzo pomogła im masturbacja wibratorem albo ułożenie bioder wysoko na poduszkach. Wszystkie miały partnerów, z którymi nigdy się to nie udało i nagle jak spotkały takiego, który był bardziej empatyczny, ich życie seksualne zaczęło „nabierać rumieńców”. Pocieszały, a ja zaczęłam wierzyć, że być może to wszystkie moje beznadziejne doświadczenia nie są moją winą. Do serca powracała nadzieja.

Moje przyjaciółki są wspaniałe. Zastanawiam się tylko, dlaczego wcześniej nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Wydaje mi się, że wtedy, przed laty jako dwudziestolatki wszystkie byłyśmy bardzo nieśmiałe. Nie potrafiłyśmy. Dopiero teraz, jak stałyśmy się dojrzałymi kobietami, poczułyśmy, że możemy zwierzyć się sobie bez poczucia bycia ocenianymi. Tak żałuję tego zmarnowanego czasu.

Powiedziałam, że ogromnie zazdroszczę im tych doświadczeń. Płakałam, a one przytulały mnie i natychmiast uruchomiły wujka google, który powiedział, że 4-10 procent kobiet deklaruje, że nigdy nie miało orgazmu. Moim zdaniem jest nas całkiem sporo. Czy to znaczy, że nie trafiłyśmy na odpowiednich partnerów, z którymi mogłybyśmy wyruszyć na bezpieczne poszukiwanie rozkoszy? Potem przeczytałam też badania, z których wynika, że 17-24% kobiet orgazmu doświadczają rzadko. Czy to znaczy, że potrzebujemy określonego zespołu okoliczności i bodźców, by to poczuć?

Z naszej rozmowy wynikało, że w grę wchodzi wiek kobiety. Dwie spośród moich koleżanek nauczyły się swojej drogi do rozkoszy dopiero po trzydziestce. Jedna odkryła ją nagle z mężem przez przypadek, gdy naciskała swoim spojeniem łonowym na jego udo. Kolejna mówiła, że pierwszy raz fala szczytowania rozlała się po niej, gdy postanowiła odpakować wibrator, który leżał jako nietrafiony prezent długie lata na dnie szafy. Któraś dodała, że czuje to tylko podczas miłości oralnej i w żadnej innej sytuacji jej się to nie przydarza.

Dziś piszę ten list tylko z jednego powodu. Wydaje mi się, że nie jestem sama i że takich kobiet jak ja na pewno są tysiące. Może młodszych ode mnie i skłonnych nadal do tego, by zadręczać się i samobiczować poczuciem winy? Dlatego chcę dziś powiedzieć: Kobiety, przestańcie brać winę na siebie. Podgadajcie otwarcie z partnerami, przyjaciółkami. Nie marnujcie jak ja, wielu lat swojego życia na gdybanie, obwinianie się i czekanie. Trzeba działać i jakoś jednak walczyć o siebie. Ja jutro idę kupić wibrator. Życzcie mi… rozkoszy i przebudzania.