Wiele osób myśli, że kochanka to ma kiepskie życie. Facet spotyka się z nią głównie dla seksu bez zobowiązań a potem wraca do swojego domu gdzie czeka kochająca partnerka z obiadem. Więc poza prawdopodobnie fajnym seksem nie ma co liczyć na więcej.
Nic bardziej mylnego. Jestem żoną, byłam kochanką. Romans przerodził się w miłość. Odeszłam od byłego męża a On od byłej dziewczyny. Ktoś pomyśli: wygrałaś! Pewnie tak właśnie jest. Nowa rodzina, cudowny mąż, dziecko… Sielanka!
Ale… Ile bym dała by znów patrzył na mnie jak wtedy gdy mieliśmy romans! Stała partnerka, narzeczona, żona to już nie to samo.
Do kochanki przyjeżdżał jak chciał odpocząć od swojej dziewczyny, miał w końcu udany (albo jakiekolwiek) seks, pośmiał się, pogadał. Nikt nie stał mu nad uchem i nie marudził, że naczynia nie pozmywane i że klapa od kibla nie opuszczona. Nikt nie narzekał, że brzuch boli, bo okres się zbliża i nie dzwonił rozżalonym głosem pytając kiedy wróci z pracy, bo obiad czeka juz od godziny…
Kochanka wysłucha tego, westchnie z politowaniem, doleje wina i na pocieszenie zrobi loda. Potem jeszcze ze dwa numerki i pójdą razem spać, wtuleni, zapominając o tym, że mąż ją wkurwia kolejny dzień a tamta dziewczyna narzeka, ze skarpetki leżą w kącie… Wspolna pobudka, uśmiech, namiętne pocałunki i rozstają się jak gdyby nigdy nic, wracając do swoich codziennych obowiązków. W międzyczasie wyślą sprośnego sms i pożalą się, że parterzy znowu coś od nas chcą…
A czy mogliby w końcu przestać COŚ-CIĄGLE-CHCIEĆ?!
A potem cos iskrzy i pojawia się związek. I potem okazuję się, że kochanek staje się mężem a kochanka żoną. Że stają się tymi na których wcześniej narzekali. Że mieszkając razem znowu wkurwiają skarpetki na podłodze i nie opuszczona klapa od kibla, że ona marudzi, bo czeka w domu, bo brzuch boli, bo listonosz nie przyniosł listu. Już nikt nie jest tak idealny.
Bo widząc sie raz na tydzień, glownie w nocy nie widać wad.
Kochankowie zawsze są bardziej idealni od partnerów, bo nie widzimy ich na codzień. Nie musimy znosić ich humorów, bo umawiamy się tylko wtedy gdy jest nastrój. Nie widzimy pryszcza na tyłku, bo nie chcemy go widzieć. Czekamy z ekscytacją na kolejne spotkanie. Lubimy nutkę adrenaliny i tajemniczości, tej nieprzewidywalnosci, ktorej brakuje w stałym związku, w którym znamy się na wylot.
Ewoluując z kochanki na żonę traci się pewność siebie. Bo kochanka zawsze jest wyżej niż stała partnerka. Zawsze jest lepsza, bo nigdy w pełni na własność, zawsze trochę nieosiągalna. A teraz jest ryzyko, że ktoś będzie ponad mną. Że wady staną się zbyt widoczne, a wspólne chwile zbyt męczące. Że zabraknie kogoś komu można ponarzekać na drugą połówkę. Że konflikty trzeba będzie rozwiązywać, że pranie trzeba będzie zrobić. Że wyidalizowany obraz tej drugiej osoby zniknie i zostanie tylko przeciętność i nuda.
Czy da się stworzyć związek przepełniony ogniem namiętności jak romans? Czy da się nie zwracać uwagi na wady i żyć beztrosko jak dawniej? Czy da się mieć na tyle otwartą głowę, żeby nie patrzeć stereotypowo?
Pewnie tak. Tylko jak?