W szufladzie w kuchni wciąż trzymam opakowanie po białych tabletkach na lęk. Pamiętasz? Pierwszego napadu paniki dostałam kiedyś w markecie. To było dwa lata po ślubie. Nie mogłam oddychać, zabrałeś mnie do szpitala. Mnie dziewczynę, która nienawidzi tracić kontroli i boi się słabości.
„Nie bój się, to nic takiego, to się leczy” – mówiłeś i trzymałeś mnie za rękę, choć świat lęków to przecież obcy dla ciebie świat. Dawkowałeś potem mi pastylki, zajmowałeś się naszym dzieckiem, gdy strachy znów mnie dopadały, zaciskały się na mojej głowie, robiły ze mnie wariatkę, która boi się wyjść na ulicę, boi się, że umrzesz, że umrze nasze dziecko. Bałam się, że w końcu wyląduję w szpitalu psychiatrycznym. Dopiero ostatnio, dzięki działaniom K. na Facebooku zrozumiałam, że choroby głowy są jak inne choroby. Przychodzą, odchodzą, można je leczyć. Ty to wiedziałeś dużo wcześniej: „Hej, najwyżej tam będziesz, co z tego, ludzie mają różne dolegliwości” – mówiłeś.
Wspierałeś mnie, gdy bałam się iść do psychologa i psychiatry, i powiedzieć otwarcie, że boję się żyć. Że widzę i czuję więcej, i to mnie czasem (często) niszczy. Ta emocjonalność. Pani doktor mówiła kojąco. Mam prawo się bać, mam prawo być słaba, pogubiona. Żyję w stresie, dużo pracuję, nie przerobiłam rzeczy, których doświadczyłam w rodzinnym domu. Są gdzieś poupychane we mnie i wyskakują niespodziewanie w postaci lęku. Poczułam się bezpiecznie. Nie jestem wariatką. Mam prawo. Lubię ci powtarzać, że pięknie dzieciństwo przeżywam dzięki dziecku. Oczami naszego syna oglądam dobre małżeństwo rodziców, przewidywalność, szczerość. Wiem w końcu, jak wygląda spokojny dom. Czasem trochę nudny, czasem zwyczajny, ale dający najważniejszą rzecz – siłę. Lubię tę pewność naszego syna, tę, której nigdy nie miałam i mieć nie będę, bo nawet twoja miłość nie uleczy mojego złamanego serca i pobitego ciała.
Pamiętasz, jak mówiłeś, że tak ci przykro, że tyle złych rzeczy przeżyłam? Jak w łóżku próbowałeś dać mi ulgę, jak ją dawałeś w codzienności.
To wtedy zrozumiałam, czym jest dobra miłość. To taka miłość, gdy nie kalkulujesz, nie boisz się, nie myślisz, co powiedzieć, a czego nie, bo możesz powiedzieć wszystko. Możesz być sobą – wplątana w różne układy nie wiedziałam kiedyś, że to takie proste. Nie ma ocen: „za gruba”, „za chuda”, „beznadziejna”, „niedobra”, jest moc i napęd, który dostajesz. Nie ma dobijania się do drzwi, czekania, samotności i cierpienia.
Mija dwanaście lat naszego małżeństwa. I zobacz, byliśmy razem wszędzie. Przeżywaliśmy najlepszy seks i najgorsze kłótnie. Kiedyś te kłótnie były gorętsze, dziś jest w nich zapowiedź zgody. I pewność, że następnego dnia się przeprosimy.
Z takim zrozumieniem podchodzimy do własnych słabości. Milion razy tłumaczę ci, że masz zadzwonić do mamy, ale nie ma już we mnie dawnego niezrozumienia, dlaczego nie przychodzi ci do głowy dzwonienie do niej. Nie zauważam rzeczy, na których inni się skupiają– tego, że bywasz czasem zamknięty w sobie, że wygłaszasz różne teorie tonem nieznoszącym sprzeciwu, że bywasz męczący. Dla siebie i dla innych.
Bo ja bywam też przecież. I dzięki tobie nie muszę udawać, że tak nie jest. Nie muszę przeskakiwać siebie. Zmniejszać się do rozmiaru 36, udawać mądrzejszą niż jestem, że lepiej znam języki i jestem lepszą matką, niż naprawdę jestem.
Naszego małżeństwa nie da się wsadzić do jednej szuflady. Nie pasuje do szuflady z napisem: „stabilizacja”, „dobra żona” też niekoniecznie. Ciągle się rozwijamy, przemieszczamy, nieustannie coś sobie przebaczamy. Może gdyby nie ja, to małżeństwo byłoby prostsze. Bardziej pachnące świeżymi bułkami niż moim niepokojem.
Wokół nas rozwodzą się pary, ktoś powtarza wciąż te same błędy, porzuca i rani. Patrzymy na patchworkowe rodziny i jeszcze bardziej jesteśmy wdzięczni losowi za siebie.
Wczoraj powiedziałam: „Zobacz, kochamy się, mamy dziecko to dziś rzadko idzie w parze”. Powiedziałeś: „Tak, to rzadkie, ludzie tak łatwo się dziś porzucają”.
Wybaczyłeś mi tyle rzeczy, ja tobie też. I nawet tego nie zauważamy, bo to wybaczanie jest dla nas jasne i oczywiste. Jest też może egoizmem, obroną własnego terytorium, bo chcemy mieć szczęśliwą rodzinę. Bo kiedyś, obiecywaliśmy sobie, że będziemy ze sobą na dobre i na złe. No wiesz, wtedy w kościele. Dużo było ludzi, pięknie było, to był mój najszczęśliwszy dzień w życiu, nie miałam żadnego w sobie niepokoju, chociaż przecież z niepokoju się składam. Więc to była chyba dobra decyzja, ten ślub. I my.
Kiedyś, dawno temu, moja mama powiedziała, że namiętność w małżeństwie to często przypływy i odpływy. Doświadczamy tego na co dzień. Choć teraz uciekliśmy przed światem, mamy swój romans w pięknym mieście, znów pijemy wino nad rzeką, jemy sery i winogrona, i gadamy, i kochamy się jak ludzie, którzy dopiero się poznali.
Nie ma kredytów, chorób, które zostawiliśmy, niepokoi naszych bliskich. I nawet naszych nie ma.
Lubię patrzeć na siebie twoimi oczami. Dla ciebie nie jestem niezorganizowana– jestem artystką, nie mam chaosu– mam talent. Nie jestem pogubiona – jestem urocza. Nie mówię kiepsko po hiszpańsku – mówię uroczo. Nie jestem gruba – jestem seksowna. Nie jestem kiepska w pracy– jestem emocjonalna, co dla ciebie jest moją siłą.
Ech, kochany. Dlaczego dobra miłość jest tak mało literacka?
Za to jest tak niezbędna w życiu. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i dziękuję, że mogę mieć z tobą dom. Dom, w którym odnajduję spokój, którego ludzie tak w życiu szukają. A to przecież nie jest tak trudne.
Ważne, żeby w zimowej zwyczajności, pośpiechu, nudzie, stresie nie myśleć, że wszystko co dobre już za nami. Bo wystarczy tylko odrobina dobrej woli ich obojga, by znów odlecieć i znaleźć to, co było na początku.
Dziękuję, że wciąż to znajdujemy. A gdy czasem budzi się mnie dawny strach, gdy plotę rzeczy, których nikt nie rozumie, ty łapiesz mnie za rękę i mówisz, że jesteś. I będziesz. Każdej kobiecie chciałabym powiedzieć, że to nieprawda, że powinnyśmy być samowystarczalne, mocne, niezależne. Albo inaczej: to nie tylko prawda. Jedną z najważniejszych rzeczy jest znalezienie dobrego partnera. Wspierającego, kochającego, pozwalającego oddychać i żyć. Jeśli, oczywiście, w ogóle zależy nam na relacjach intymnych.