Wiele kobiet histerycznie boi się trzydziestych i czterdziestych urodzin, jakby były wyrokiem, nieuniknioną równią pochyłą. Dopiero, gdy są już tam, widzą, że… było warto.
– A Ty pamiętasz swój seks młodej dziewczyny, jako coś niezwykłego? – pyta znajoma, a ja gorączkowo przeszukuję swoją pamięć. I muszę się naprawdę skupić. Wniosek jest jeden – seks jak seks, było coś, kiedyś, jakoś, ale żadnych fajerwerków nie było. Hmm, dlaczego? – myślę głośno. Ona też myśli podobnie. Nawet, jeśli wtedy wydawał się cudowny – dziś wiemy, że „wydawał się” to najtrafniejsze słowo.
Inna znajoma opowiada o swoich spotkaniach z nieco młodszym kochankiem, mówi – Dla niego to kosmos. Jakby odkrywał Amerykę, choć wcale różnica wieku nie jest ogromna, a on do nieśmiałych chłopców nie należy. Wciąż i od nowa zachwyca się tym, jak inny i dobry seks można odkrywać ze świadomą, bardziej dojrzałą kobietą – dodaje. I wcale nie ma na myśli żadnych perwersyjnych wyczynów. – On się nie może nadziwić tym, że kobieta szczerze cieszy się seksem!
Chichoczemy chwilę nad błędami swoich młodości i cholernie cieszymy się, że mamy już trzydzieści lat.
Dobry seks zaczyna się po trzydziestce, bo:
– nie traktujesz już swojego ciała jako waluty…
… choć nierzadko właśnie ono jest lepsze niż u niejednej osiemnastki, która jeszcze nie MUSI o nie tak dbać. Jakaś zmarszczka, uda nieprzypominające standardem tych z okładki CKM-u? Co? Nie dowierzasz sama sobie, że kiedyś mogłaś myśleć tymi kategoriami. Nic dziwnego, że wszystko cię zawstydzało. Wcześniej naprawdę wierzyłaś, że musisz być idealna, a nawet jeśli nie – musisz przynajmniej poświęcić się, aby tę nieidealność ukryć perfekcyjnie.
I wcale nie przejmujesz się tym, że twoje ciało będzie się zmieniać – bo będzie. Co, masz z tego powodu założyć pas cnoty i worek pokutny, bo nie jesteś już dwudziestką? Absurd jakiś. Przecież kochasz seks, namiętność – zupełnie inaczej niż kiedyś. I w głowie ci się nie mieści, żeby z tych wszystkich emocji rezygnować przez jakieś „pierdoły”.
Jasne nadal masz swoje kompleksy, bardzo różne. Ale już wiesz, że kompleksy zazwyczaj niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Wiesz, że one mieszkają w twojej głowie – a jeśli ktoś jest blisko ciebie na tyle, by dzielić z tobą łóżko – one zwyczajnie się kurczą.
– dopiero wtedy masz naprawdę wolny umysł…
… a gdy masz wolny umysł, możesz się wreszcie skupić. I naprawdę cieszyć się w łóżku. Nie myślisz cały czas:
– co on sobie pomyśli,
– czy dobrze wyglądam,
– czy dobrze coś robię,
– a co, jeśli…
Itepe, itede. Wcześniej byłaś w łóżku jak uczeń przed egzaminem. Never again. Coś sobie pomyśli, jaśnie pan? Co?! Nawet nie zamierzasz się tym przejmować, za mądra jesteś na to.
A gdy twoja głowa jest naprawdę wolna – dopiero szczerze seks może cię cieszyć.
– nie boisz się ciała swojego partnera…
… Nie zachowujesz się już ani jak stażysta na pierwszych zajęciach z anatomii, ani jak niewprawnie maskujący swoją nieporadność furiat. Nie boisz się, bo nie boisz się rozmawiać w łóżku. To nie te czasy, gdy pewne rzeczy nie przechodziły ci przez gardło (i proszę tutaj nadmiernie nie świntuszyć ze skojarzeniami). Wręcz zastanawiasz się – skoro byłam gotowa TO zrobić – dlaczego nie umiałam TEGO nazwać, zapytać, powiedzieć? Jakież to było beznadziejnie nielogiczne.
I nie traktujesz jego penisa jak poganiacz tygrysów w cyrku. Ani jak osobliwego kaktusa. Bo jest w tobie więcej doświadczenia, życia, tolerancji i akceptacji – nie tylko dla swojego ciała, dla świata w ogóle. Nie analizujesz wszystkiego, częściej bierzesz życie jakim jest.
– bo masz szacunek do swojego ciała…
Wiesz ile potrafi. Często jesteś już matką – wiesz wtedy, że twoje ciało jest zbyt silne, niezależne, by sprowadzać je do pustej powierzchownej oceny. Wiesz jaką może mieć moc. Sporo razem już przeszliście – w końcu ponad trzydzieści lat, byłoby beznadziejnie głupio skreślać je z powodu nie nazbyt smukłej łydki. Przecież to niepoważne. Ale dopiero teraz zaczynasz to rozumieć, ba! w ogóle dostrzegać.
– potrafisz zaufać w łóżku partnerowi…
… nie boisz się, po prostu słuchasz swojego ciała. I wcale nie musi to oznaczać ekstremum. Nie ma przecież listy do odhaczenia. Po prostu wiesz, że niczego nie musisz – i wiesz też, że możesz chcieć. Lubisz szukać, potrafisz się zrelaksować. Wreszcie seks na każdym „etapie” jest odprężeniem – a nie sytuacją, w której czujesz, że musisz się pilnować (po prostu wcześniej nie wiedziałaś tak dobrze, że to nie ma sensu).
– seks nie jest już dla ciebie tak śmiertelnie poważny…
A ty wręcz kochasz się łóżku śmiać.
– orgazm kiedyś i orgazm dziś – znaczy zupełnie co innego…
Jedno jest pewne – trzydzieści świeczek na torcie nie daje gwarancji wygranej w szóstki seksualnym totku, nie. Najczęściej jednak nasze życia toczą się podobnie i gdzieś okolicach tej magicznej trzydziestki – uczymy się bardziej kochać siebie… i sprawiać sobie przyjemności – zamiast wiecznie się karcić.
I możecie się burzyć, że to nie jest prawda, że wcześniej seks może być udany. Owszem, może. Ale nikt tak jak kobieta nie musi nauczyć się w łóżku swojego ciała. Nauczyć się go słuchać, dopieszczać. Tego czasu nie da się kupić i zastąpić. Każda z nas musi sama dojść do tego w momentu w życiu, w którym stanie przed lustrem i po prostu się do siebie uśmiechnie.
I wiecie co? Chyba już nie boję się tego, że kiedyś będę mieć czterdzieści czy pięćdziesiąt lat. Teraz – ja trzydziestolatka wiem, że życie jest za krótkie i zbyt skomplikowane, żeby jeszcze fundować sobie kiepski seks. Więc drogie baby, cieszcie się życiem – i seksem! Bo tak!