Go to content

„Dlatego, gdy ktoś mnie kiedyś spyta, co to jest miłość, odpowiem, że przebaczenie, że bycie…”

Fot. iStock/teksomolika

„Miłość nie jest dobra” – powiedziała ona, przyjaciółka psycholog. I dodała: „nie musi być”. Bywa różna, bywa jakaś. I inna. Kaszlnęłam. Próbuję w naszej miłości znaleźć coś uwierającego.

Czy ja jestem dziwna? Nie znalazłam. Próbuję znaleźć w tobie przeszłość. Nie ma jej. Przynajmniej nie taka, która powodowałaby twój ból i mój ból związany z twoim kochaniem. Na ślubie Sylwii byliśmy razem.

– Boli cię to – zaśmiałam się lekko. Byłam zimna i ironiczna. Zaniepokojona jej urodą, delikatnością i pewnością, której nigdy nie miałam. I oczywiście tym, że mówi do ciebie: „Hej, co z mamą?”. Jakby miała cię milion razy, jakby w ogóle miała cię ciągle. Choć, puk puk, przepraszam, to ja cię mam. No wiesz, ja cię oswoiłam, ukoiłam, więc bardzo mnie wk**wia, że miałeś jakąś ją i ona, tak wk**wiająco chuda, pyta o twoją mamę. Zachichotałeś: „Kocham cię grubiutką, bo jesteś wyjątkowa”. Byłam bardzo groźna, więc dodałeś:  „Jeśli mnie coś boli to tylko ty” – odpowiedziałeś.

Wylądowaliśmy w łóżku. A ty mówiłeś, że tak właśnie spotykają się ludzie. Wariatka ze stabilnym. Pamiętasz? Miałam 27 lat i na balkonie w domu mojego ojca wyznawałaś, że kochasz mnie i będziesz kochać zawsze. I to nie były tylko słowa.

– Ale ja jestem pier***nięta. I ranię – mówiłam

– Spoko – odpowiedziałeś.

– Będę cię zdradzać ze złości, bo wciąż czegoś szukam – groziłam.

– Spoko. Zawsze się odnajdziemy.

– Jestem dziwna, zraniona, skrzywdzona – drążyłam.

– Za dużo przymiotników używasz –  stwierdziłeś lekko (sorry, to przysłówek).

– Odejdziesz – prorokowałam.

– Nie odejdę nigdy – obiecywałeś.

Opowiadałam ci straszne rzeczy z mojego domu. Opowiadałam obrazem, bo chciałam, żebyś się bał. A ty nie bałeś się wcale.

– Ale możesz się w końcu zabrać się za siebie? – spytałeś.

Pamiętasz nasz seks i naszą bliskość? Pamiętasz moje kwiaty na balkonie i twoje wychodzenie na spacer z  jamnikiem. Podobno powiedziałeś: „Hej, Tuśka chodź. Nie lubię ciebie, ale kocham twoją panią”.

Pamiętam, jak rzuciłam swoim telefonem i rozbiłam go na ileś kawałków. Spojrzałam na ciebie groźnie, a ty się zaśmiałeś.

– No i co jesteś teraz zadowolona?

Pamiętam, jak odnajdywałeś mnie w każdym bólu i w każdej złości.

– Jakiego seksu chcesz? – pytałam, bo byłam przecież stworzona tylko do dawania.

A ty mówiłeś: „Zamknij, k**wa, oczy. I bądź. I nie rób nic”.

To było najtrudniejsze. Puścić i być. „Czego chcesz” – pytałeś. A ja nie wiedziałam. Ale w końcu odnalazłam to dzięki tobie i twoim: „puść to”, „wyluzuj” „odleć”.

Jeśli ktoś powie, że nie ma miłości– zaśmieję się głośno. Bo doświadczam jej każdego dnia. Dzięki tobie.

I potem powinien być jakiś dramat, jakiś kryzys straszny, ale przecież go nie było.

Nie z twojej strony.

Nie wiem co z nami kiedyś będzie, ale wiem, co to miłość. Postawiłeś poprzeczkę tak wysoko, że nie da się jej przeskoczyć.

Miłość jest wtedy, gdy ludzie się spotykają i to po prostu jest. Miłość jest. Dlatego, gdy ktoś mnie kiedyś spyta, co to jest miłość, odpowiem, że przebaczenie, że bycie. I że trwanie. I że ty nigdy nie powiesz o mnie: „To pomyłka”. Nie mówisz, tak, prawda?

Bo to ja. Jakkolwiek zła bym nie była.

Jestem.

Miłość to ch**j z waszą polityką, i f**ck z wrogością. Miłość jest wtedy, gdy chcesz zasnąć i upiec ciasto.

Jasne. To iluzja.

Więc powiem ci, M., że miłość jest wtedy, gdy chcesz spytać co słychać. I chcesz być.

Hej, kładłeś mi głowę na brzuchu i mówiłeś, że mnie kochasz. Pamiętasz?