Jakiś czas temu. Jedziemy do pracy. – Ludzie w ogóle nie są stworzeni, żeby tak długo żyć ze sobą… Nic dziwnego, że wszyscy się rozstają. Dzisiaj już tego nie potrafią. Całe życie to przecież kawał czasu, kto by wytrzymał? – rzuca znajomy. – Nie – odpowiadam, bo naprawdę wierzę w miłość, choć ta zdarza się rzadko, a i wtedy wymyka się zazwyczaj przez palce. Takie czasy? Nie. To wymówka od wszystkiego.
Czy ludzie nie potrafią być ze sobą – naprawdę? Tak. Bardziej niż kiedyś. Mój znajomy chyba długo w miłość nie wierzył. Chyba nie tylko on. Wielu nie wierzy. Trudno uwierzyć w coś, czego się nie widziało.
Jedni mówią o chemii, drudzy o przywiązaniu. Ale żaden z nich chyba nigdy miłości nie miał szczęścia dotknąć. Choć na chwilę, choć opuszkiem małego palca. Bo czy to w ogóle możliwe, żeby z całym przekonaniem odmawiać jej istnienia?
Takie czasy…
Jakie? Bo łatwiej jest odejść, zostawić wszystko? I dobrze. Dobrze dla wszystkich kobiet, które miłość biła w twarz i nazywała suką. Dzięki Bogu dziś „łatwiej” im odejść – podobno. Bo tak naprawdę wcale łatwiej im nie jest. W tym roku otworzyłam szeroko ze zdumienia oczy. Dwie moje dobre znajome otworzyły usta. Jedną miłość zamykała w mieszkaniu, drugą szarpała i nadal szarpie. I wcale nie jest łatwiej uciec. Takie czasy… Oby nie. Czy to znaczy, że nie ma miłości? Nie. Ona jest, ale prawdziwa miłość nigdy nie jest przemocą – choć czasem głębiej rani niż rzucona w twarz szmata i drzwi kuchennej szafki uderzające o głowę.
Takie czasy…
Czasy może są i bardziej łaskawe dla miłości. Kto dwadzieścia lat temu pomyślałby o terapii małżeńskiej? Ale udawajmy, że czasy są złe. Nie my.
Patrzę na moich rodziców z podziwem, tyle lat. Choć nigdy różowo im w życiu nie było – mieli siebie. Choć nie raz, nie dwa mieli powód, żeby trzasnąć drzwiami… I nie trzaskali – nie dlatego, że nie mieli wyjścia, dlatego, że to wszystko nie było ważne – bo oni byli dla siebie najważniejsi. Nadal są. Każdy problem był tylko problemem, bo mieli siebie. Zazdroszczę im tego. Tej pewności. To właśnie jest miłość. Taką ją widzę. I jestem na nich trochę zła. Pokazali mi coś prawie nieosiągalnego. Jestem zła, bo przez nich wierzę, że można… że się udaje. Wiem, że miłość taka być potrafi. Dobra, wyrozumiała, pewna, ale i wymagająca, cholernie wymagająca. Totalna.
Dlaczego tak bardzo nam jej brakuje? Nie potrafimy jej mieć?
Bo miłości mieć się nie da. Dziś chcemy mieć wszystko. Tego kogoś też. A im bardziej tę nadajemy komuś akt własności, uświęcamy prawowitość do posiadania tej miłości, tym mocniej i szybciej ją tracimy. Miłość nie znosi niewoli, znika w niej szybciej, niż byśmy chcieli.
Takie czasy…
Szukamy miłości rozpaczliwie, a jej przecież nie da się znaleźć. Można w nią wierzyć, można ją czuć, można ją nawet dawać… ale nigdy nie da się jej odebrać, posiąść.
Dziś musimy mieć wszystko, nawet seks „mamy”. A jej jednej nie da się kupić, nawet za najwyższą cenę – całkowitego oddania. Próbowałam, nawet taka cena jest zbyt niska za miłość prawdziwą. Ta jest tylko dla wybranych. A jedyną decyzją, jaką możemy w miłości podjąć – to przyjąć ją lub odtrącić, pozwolić jej odejść, zmienić się lub zgasnąć. Trudny wybór. Takie czasy, że tych wyborów unikamy. Wolimy udawać, że jej nie ma.
Miałam ją przez chwilę – tak przynajmniej mi się wydawało, zanim zrozumiałam że mieć jej nie można. Można ją poznać. Moja mi ucieka, a ja chyba czuję, że powinnam zwrócić jej wolność. Może wróci, gdy zechce. Inna. Wolę puścić ją teraz, bo gdy będę zbyt mocno ją zatrzymywać zniknie na pewno. A wtedy już nie będę mogła w nią wierzyć. Czy była prawdziwa? Z całą pewnością, zawsze. Z nią poznałam wiele miłości, tę matczyną, tę największą również.
Pytasz czy miłość istnieje, jestem pewna, że tak. Wystarczy, że przestaniesz udawać, że jej nie ma. Pozwolisz sobie na brak kontroli, a potem wybierzesz, czy chcesz ją przyjąć.
I czy się to nam podoba czy nie, zawsze gdzieś jest ktoś, kto nas kocha. Choćbyśmy nie wierzyli najmocniej na świecie.