Nie spodziewałam się. Nie umiem w tym momencie zareagować innymi słowami, choć pewnie wielu kobietom wydałoby się to absurdalne. Wyjechałeś jak zwykle, w podróż służbową na cały tydzień. W poniedziałek pożegnałeś mnie całusem, co prawda ledwo ciepłym i nieco zdawkowym, ale wszystko zdawało się być takie normalne. W czwartek odebrałam polecony z sądu. Złożyłeś pozew rozwodowy, cztery miesiące temu. I nic mi nie powiedziałeś. Co więcej, ja nie zauważyłam, żeby coś się między nami zmieniło.
Nie wiem, czy mam wyzywać się od tchórzy, czy spakować ci walizki. Nie wiem, czy mam zadzwonić do twoich rodziców i oznajmić im, że oszalałeś, czy szukać śladów twojej zdrady. Na wszelki wypadek dzwonię do ciebie. „Chcesz rozwodu? – pytam od razu, bez ceregieli. Rozłączasz się. Od tej chwili jesteś dla mnie abonentem czasowo niedostępnym. Następne godziny to jakiś inny wymiar rzeczywistości. Nie umiem skupić się na pracy, biorę wolny piątek. Szefowa nie jest zadowolona, ale tłumaczę krótko „sprawy rodzinne”. Matko Boska, ja nawet już nie wiem, czy wciąż jesteśmy rodziną.
Jestem w takim szoku, że nie potrafię się porządnie rozpłakać. Próbowałam, przysięgam. Z tych wszystkich emocji najlepiej wychodzi mi tylko zdziwienie. Muszę z tym zdziwieniem na twarzy wyglądać dość niepokojąca, bo sklepikarz z dołu przygląda mi się podejrzliwie i pyta, czy na pewno nie potrzebuję nic więcej niż jedno awokado i włoszczyzna. Skąd ja mam wiedzieć, czy potrzebuję czegoś więcej? Mój mąż właśnie zażądał rozwodu, choć kilka dni temu planował wspólne wakacje. Zaraz zaraz, czy na pewno rezerwował pokój dla dwóch osób? A jeśli tak, to czy na pewno tą drugą osobą miałam być ja?
Dzwonię do rodziców, rozmawiam z mamą, długo. Natychmiast zajmuje moją stronę, wyzywa cię od nieodpowiedzialnych dupków, trochę mi lepiej. Tata jest bardziej ostrożny. Zawsze cię bardzo lubił. Mówi, że musimy pogadać. No jasne, tylko jak rozmawiać z abonentem czasowo niedostępnym? Wysyłam maile, jeden za drugim. W niedzielę powinieneś być w domu, a ja nawet nie wiem, czy mam na ciebie czekać, czy tu jeszcze wrócisz. Czekam. Nie odpowiadasz, na Messengerze zablokowałeś moje wiadomości.
Zaczynam podejrzewać, że to coś poważnego. Może jesteś ciężko chory i nie chcesz mnie martwić? Pewnie zostało ci jeszcze kilka miesięcy życia i jak każdy „prawdziwy” facet, nie chcesz, bym cierpiała. Boję się. Jest przecież tyle możliwości, ciężkie choroby można wyleczyć. Wezmę kredyt i pojedziemy do najlepszej kliniki w Szwajcarii. Tam znają się na beznadziejnych przypadkach.
Okazuje się jednak, że twój przypadek jest beznadziejny z innego powodu. W sobotę wieczorem przychodzi wreszcie mail od ciebie. W zasadzie to tylko pięć zdań. W pierwszym bardzo mnie przestraszasz za to, w jakiej sytuacji mnie postawiłeś. W drugim oznajmiasz, że małżeństwo jako instytucja bardzo cię rozczarowało i żebym nie brała tego osobiście do siebie. W trzecim informujesz mnie, że zamierzasz teraz podróżować i odkrywać swoje potrzeby. W czwartym wspaniałomyślnie prosisz, żebym się nie wyprowadzała, tylko oddała ci kolekcję encyklopedyczną z Gazety Wyborczej. W piątym masz nadzieję, że ci wybaczę i zrozumiem i „pa”. Możesz je sobie od razy skreślić. Nie zrozumiem i na razie nie wybaczę. Ale jestem wdzięczna za wiadomość. Między linijkami szukam odpowiedzi na pytanie w jaki sposób przegapiłam nasze rozstanie. Nie umiem jednak tu nic konkretnego znaleźć.
Nie jesteś chory, uff.
Zastanawiam się, czy potrzebuję więcej wyjaśnień. Chyba nie. Dziś wreszcie udało mi się szczerze popłakać. Właściwie to nie mogę przestać. Pa.