Małgosia Ohme zacytowała na swoim profilu na Facebooku, list od porzuconej kobiety. Ta pytała co ma co zrobić, żeby on wrócił bo dziś kiedy go nie ma, nie może spać, jeść i pracować.
'Porzucona’ dostała mnóstwo rad. Kobiety chętnie dzieliły się swoją wiedzą i doświadczeniem, chcąc jak najlepiej wesprzeć tę, której właśnie zawalił się świat.
Kiedy sama chciałam coś dopisać, po dłuższym zastanawianiu zrezygnowałam. Nie znam ani porzuconej ani tego mężczyzny ani ich związku. Skąd wiadomo, które z tych rad są adekwatne, które pomogą a które mogą zaszkodzić. I czy pewne słowa, które standardowo padają w takich sytuacjach mają naprawdę sens?
„Nie płacz za nim”, „Nie ten, to inny’, 'Miej na to wywalone”
Nie lubię takich rad. Wiem, naprawdę wiem, że one wszystkie są z dobrego serca ale mimo to nie lubię. Bo Ona płacze nie tylko za nim. Ona płacze bo ważny kawałek JEJ świata się rozpadł, bo to JEJ uczucia zostały zranione i odrzucone, bo on wychodząc z tego związku zabrał ze sobą kawałek jej samej. I za tym trzeba płakać. Tak, trzeba. Od kilku lat uczymy się, żeby dawać naszym dzieciom prawo do smutku, płaczu i żalu. Psycholodzy grzmią-’nie bagatelizuj uczuć dziecka, zrozum je, daj mu się wypłakać’. I uczymy się tego dzielnie i staramy się być najbardziej empatycznymi rodzicami na świecie. Tylko dlaczego stosujemy tę zasadę tylko wobec dzieci?
Przecież my, dorośli też mamy prawo a nawet obowiązek wobec siebie, zaopiekować się swoimi uczuciami. Dać im przestrzeń i możliwość wybrzmienia. Z tzw. trudnymi uczuciami jest trudniej właśnie bo pojawia się w nas niejako naturalna tendencja do ucieczki od bólu. Tyle tylko, że w tym przypadku za ucieczkę przyjdzie nam słono zapłacić. Im dłużej będziemy wypierać i tłumić swoje emocje tym większe szanse na choroby somatyczne, psychosomatyczne, przedłużający się czas żałoby po związku, zamrożenie swoich uczuć, niemożność otwarcia się na coś nowego. Krótko mówiąc sprawy z których potem trzeba się czasem wygrzebywać miesiącami albo latami. Nie zagłuszajmy więc tych uczuć alkoholem, imprezami, nowym facetem, udawaniem, że jest dobrze chociaż nie jest.
Związki to jeden z ważniejszych aspektów naszego życia. Im ważniejszy był to dla nas człowiek, tym bardziej będziemy po nim płakać. I jest to naturalne i zdrowe, chociaż boli i nikt nie chce tego przeżywać. Ale naprawdę nie da się inaczej. Jeśli chce się zamknąć ten rozdział trzeba swoje wypłakać, mieć żal, czuć bezradność, niezgodę, bunt, gniew i jeszcze całą masę innych uczuć. Z pozytywnych informacji-to mija, naprawdę. Przeżyte uczucia w końcu znikają, robią miejsce na inne. Nowe, lepsze, przyjemniejsze w odbiorze;)
„Skoro odszedł to nigdy nie kochał”
Naprawdę?
Przypomnij sobie swoje związki i swoje uczucia. Czy nie kochałaś wcześniej nikogo poza tym z kim jesteś teraz? Kochałaś! Tak, czasem miłość bywa mylona z zauroczeniem ale bywa też, że miłość po prostu trwa określony czas. I to nie przekreśla jej ważności i prawdziwości. Potwierdzi to każda para, która rozstaje się z szacunkiem do siebie. Mówią- 'Przeżyliśmy razem wiele dobrego, to była miłość i to uczucie było piękne. Teraz idziemy już oddzielnie ale nie odcinamy się od tego co było’. Ludzie dojrzewają, zmieniają się, oddalają się od siebie z wielu różnych powodów. Czasem da się taki związek uratować a czasem nie. Czasem można się już tylko rozstać ale to nie znaczy, że wcześniej nie było tam miłości.
„To drań, jak on mógł Cię zostawić?!”
Naprawdę rozstają się tylko dranie? Pewnie, w fazie złości, myśli się a czasem i mówi różne rzeczy. Że to drań, że on jak on mógł, że cholerny egoista i kretyn i jeszcze wiele innych. Ta faza rządzi się swoimi prawami ale niech ta narracja nie zostanie nam na stałe. Kontynuując poprzedni punkt-bywa,że miłość się kończy i trzeba się rozstać. Dla tego, który odchodzi to też jest trudne. Łatwiejsze niz dla osoby zostawianej ale tylko tyle-łatwiejsze a nie łatwe. Bo to trudna decyzja do której długo się dojrzewa. Właśnie dlatego, żeby nie była pochopna, żeby mieć absolutną pewność, ze to konieczne. Zostanie z kimś kogo się nie kocha to przekreślenie szansy na swoje szczęście i szczęście tej drugiej osoby. Bo utrzymywanie związku na siłę, ze strachu przed wzięciem odpowiedzialności za swoje życie i ze strachu przed zmierzeniem się z bólem porzuconej osoby, to rozwiązanie, które dobrze działa tylko krótkoterminowo.
Każdy kto był w związku w którym była miłość wie jaką moc ma taka relacja. I wie też, że nie da się tego zagrać. Ani autentycznej radości z faktu, że jest się blisko ani czułości w spojrzeniu i dotyku ani tęsknoty. Można zostać z kimś fizycznie, dalej razem płacić rachunki, jeść kolacje, wyjeżdżać na wakacje, nawet spać w jednym łóżku i uprawiać seks. Ale to wszystko bez miłości traci smak. Czy można nie zauważyć tej zmiany z opcji 'miłość’ na tylko 'bycie obok’? Nie można. I wypieranie, udawanie, że się nie widzi, racjonalizowanie, że tak też jest ok, dalekie jest od szczęścia, którego zaznało się wcześniej. Może więc to nie drań odchodzi ale ktoś kto ani sobie ani tej drugiej stronie nie chce odbierać szansy na coś lepszego niż tylko trwanie obok?
„Nie walcz o niego, miej swoją godność”
I tak i nie.
Dlaczego nie? Bo w walce o to co dla nas ważne nie ma nic złego ani mało godnego. Miłość to potężna siła. Śmiem twierdzić, że co najważniejszego ze wszystkich dóbr tego świata. Miłość, odczuwanie miłości, kochanie i bycie kochanym. I o to zawsze warto walczyć. Ale walczyć mądrze. Przeanalizować dlaczego doszło do rozstania, co nie zagrało i zmierzyć się z tym. Bo bywa, że ludzie, którzy się rozstają nadal się kochają tylko brakuje im kompetencji potrzebnych do wspólnego życia. I wtedy warto walczyć. Spróbować jeszcze raz. Nie liczyć na cud, że samo się zrobi. Iść na terapię, warsztaty obłożyć się książkami, wyjechać na tydzień i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Szukać rozwiązania tego co wcześniej się nie udało. Jest wiele par, które zawalczyły i dziś są razem i żyją szczęśliwie. Nie ma nic niegodnego w powiedzeniu do ukochanej osoby-’kocham cię, spróbujmy jeszcze raz’. To przecież piękna słowa!
A dlaczego tak?
Bo bywa, że mylimy miłość ze strachem. Ze strachem przed samotnością, samodzielnością, nieznanym. Albo chcemy z kimś być tylko dlatego, że wydaje nam się ze już nikt nigdy nas nie pokocha, że nikogo lepszego nie spotkamy. Zdarza się, że kochamy kogoś kto nie jest dla nas dobry. Bo mamy taką matrycę związku(zakodowaną w dzieciństwie jako DDD czy DDA) bo miłość kojarzy nam się z bólem(też z dzieciństwa) i odtwarzamy jakiś krzywdzący nas kod relacji. Wtedy nie warto walczyć o związek ale warto walczyć o siebie. Zrozumieć, że to nie miłość tylko destrukcyjny schemat. Coś co można przepracować na terapii na przykład. Z całych sił warto zawalczyć wtedy o siebie, żeby dać sobie szansę na nowy, tym razem zdrowy i dobry związek.
„Nie pokazuj mu jak cierpisz”
Czy przed osobą z którą było się dłuższy czas i która nas świetnie zna, naprawdę można ukryć swój ból? Po pierwsze nie można. Bo ten ktoś dobrze wie, że cierpimy i nie łyknie żadnego teatru pt-’bawię się świetnie na Majorce, żałuj, że cię tu nie ma'(podpis pod zdjęciem wrzuconym na fb). Po drugie-po co to robić? Tak, ludzie cierpią po rozstaniach. Tak wygląda prawdziwe życie i prawdziwy człowiek. Cieszy się, płacze, wkurza. Ma uczucia, nie jest robotem. Oczywiście dojrzałość emocjonalna sprawia, że wiemy gdzie i przy kim na jaki rodzaj płaczu możemy sobie pozwolić(pamiętacie jak cudnie płakała Diane Keaton w komedii 'Lepiej późno niż później’?;) ale nie musimy zgrywać robocopa w spódnicy. On wie, że ty cierpisz i jakby mógł zrobiłby coś, żebyś nie cierpiała. Teatr zostaw więc prawdziwym aktorom i nie wstydź się tego, że ci źle. To 'źle’ to część ciebie. I nie ma żadnego powodu, żeby udawać, że jej nie ma.
Oczywiście wszystko to co powyżej dotyczy normalnych ludzi;) Z uczuciami, emocjami, jakimś wglądem w siebie, przyzwoitością. Dotyczy facetów, którzy nie ranią ot tak. Rozstają się, gdy naprawdę nie ma innej możliwości ale nie porzucają przy okazji swoich dzieci, nie udają ze cię nie znają, pomagają jeśli masz problem już po rozstaniu, sprawiedliwie dzielą się majątkiem, nie grają dziećmi, itd. Tak, są tacy faceci i nie jest ich wcale tak mało. I nie zasługują na to, żeby wrzucać ich do jednego worka z tymi niefajnymi.
O tych niefajnych powinien pewnie powstać oddzielny tekst. Bo takie rozstanie rządzi się innymi prawami i powoduje znacznie więcej strat niż rozstanie przyzwoitych ludzi, którym po prostu(?) nie udało się być ze sobą na zawsze.
Rozstania są trudne. Bolesne i okropne. Burzą nasz porządek, poczucie bezpieczeństwa, odbierają sens(chwilowo, nie na zawsze), wiarę i nadzieję. Na szczęście to wszystko mija a my wracamy do formy. Jakkolwiek byśmy się na to nie wściekali, rozstania są częścią naszego życia i każdy z nas czasem to przechodzi. Warto więc dla własnego dobra, nauczyć się jakoś w tym odnajdywać. Postępować tak, żeby nie szkodzić samej sobie. Po rozstaniu zajmijmy się więc sobą jak najlepszym przyjacielem. Szukajmy wsparcia i pomocy. Nie idźmy w stronę destrukcyjnych zachowań ani wobec siebie ani eksa ani jego nowej rodziny. To wszystko na nic. Bólu nie ukoi a nas oddali od wewnętrznej równowagi, którą tak bardzo chcemy odzyskać. Skupmy się na konstruktywnych metodach radzenia sobie z takim kryzysem. One naprawdę działają i naprawdę mają sens.
Wszystkim, którzy przeżywają teraz ten trudny czas, życzę szczęścia i nowej, dobrej miłości.