Go to content

„Pomóż mi odejść”. Kiedy miłość boli…

fot.istockphoto

Jestem silna. Nie pozwolę zamknąć się w złotej klatce. Już nigdy. Nie dam zrobić z siebie wariatki odpowiedzialnej za całe zło tego związku. To nie ja jestem zła, to nie ja niszczę naszą relację, to nie ja …

Wracamy od znajomych. Czuję dziki, zły wzrok wlepiony we mnie z obrzydzeniem. „Nie zapomniałaś o czymś?” Analizuję wszystkie sytuacje, które wydarzyły się podczas kolacji z przyjaciółmi. Nie przypominam sobie niczego przez co mógłby poczuć się źle, nie pamiętam, żebym go zignorowała, obraziła, nic… Wiem, że za chwilę zacznie się jatka. Pretensje, wyzwiska, niedobrze mi.

***

Jestem nikim. Dno. Ranię ludzi. Zrobiłam selfie z tymi głupkami przy stole, a jego nie zaprosiłam do zdjęcia.  Otacza mnie banda klakierów, hipokrytów, a ja wszystko łykam. Nie mam za grosz szacunku do niego. I do siebie, a mogliśmy zostać w domu, we dwoje, obejrzeć film… Nie liczę się z jego uczuciami, oszukuję go, bo gdyby tylko wcześniej wyszedł z restauracji, ja pewnie świetnie bawiłabym się bez niego… Nie mam już siły. To koniec, to na pewno koniec.

***

Jestem silna. Jak to możliwe, że tak dałam się zapędzić w kozi róg? Kiedy to się stało, że zrezygnowałam ze spotkań z przyjaciółmi, wyjazdów z koleżankami, jak to możliwe, że dałam się zamknąć w czterech ścianach. Ja, taka wolna, niezależna. Zabija we mnie całą spontaniczność. Jego jedyną bronią jest nieustające poniżanie mnie, deprecjonowanie wszystkiego, co sprawia mi radość, co mnie cieszy. Według niego jestem nic nie warta, łasa na komplementy głupich ludzi…

„Z kim piszesz? Musisz odpowiadać temu debilowi? A gdybym ja tak pisał ze swoimi koleżankami? Dlaczego ciągle mnie oszukujesz?”…

Jak przetrwać w postanowieniu?  Jak być konsekwentną, kiedy mówimy: „ostatni raz mnie poniżyłeś, skrzywdziłeś”?

Kasia Kucewicz, psycholożka, psychoterapeutka

Niestety zazwyczaj pod wpływem silnych emocji wypowiadamy słowa z których się potem, gdy emocje opadną, wycofujemy. Dlatego myślę, że najważniejsze jest, by mieć w sobie na chłodno podjętą decyzję, że już nie chcemy tkwić w przemocowym, pełnym kontroli związku, w którym dochodzi do nieuzasadnionych wybuchów złości. W moim poczuciu nie warto czekać na jego kolejny napad zazdrości. Lepiej na podstawie aktów agresji, które już były, podjąć decyzję o odejściu, niż czekać do kolejnego razu.Oczywiście takie decyzje są trudne i wymagają zwykle przygotowania się na sytuacje kryzysową, np. oszczędzenia pieniędzy, zapewnienia sobie dachu nad głowa. Czasem przed rozstaniem dobrze jest porozmawiać z psychologiem, żeby nas wzmocnił, z prawnikiem, żeby nam uświadomił jakie mamy prawa. Człowiek wychodząc ze związku tego typu zazwyczaj jest bardzo osłabiony i potrzebuje wsparcia innych, dlatego dobrze zawczasu go poszukać.

Jak się nie złamać?

Myślę, że wsparcie bliskich- przyjaciółki, rodziny jest kluczowe, bo daje poczucie bezpieczeństwa i wrażenie, że nie jesteśmy same z tym problemem. Ale nie zawsze mamy takie osoby i wówczas warto zgłosić się po profesjonalną pomoc, na przykład do fundacji działającej na rzecz kobiet. Nawet jeśli nie doszło do przemocy fizycznej. Jeśli chcemy wytrwać w postanowieniu, że kończymy te relacje, powinniśmy zawiesić lub zminimalizować wszelkie kontakty z ex i skupić się na odbudowywaniu tego, co zostało zniszczone, czyli zwykle pewności siebie, poczucia, że potrafimy być same. Czasami ludziom pomaga powrót do aktywności, które się kiedyś lubiło, znalezienie nowego hobby, praca nad sobą, na przykład nauczenie się technik opanowywania napięcia.

Czym na dłuższą metę grożą takie rozstania i powroty?

Jeśli w związku pojawia się taka emocjonalna huśtawka to znaczy, że jest to relacja toksyczna, czyli w moim rozumieniu, taka, która przynosi nam więcej cierpienia niż szczęścia. Często wchodzimy w takie związki wtedy kiedy nie potrafimy być same albo mamy błędne przekonanie, że jak są takie nagłe wybuchy to znaczy, że jest silna namiętność. Tymczasem takie przyciąganie i odpychanie grozi totalnym pogubieniem.

Pary żyjące  w ten sposób zwykle bardzo źle na siebie oddziałują, sinusoidy sprawiają, że zawalają swoje obowiązki, dzieci, prace, siebie, i wikłają się w układ, w którym nie jest ani dobrze, ani bezpiecznie, przytrzymuje nas adrenalina. Łatwo pomylić taką toksyczność z wielką miłością. Ale miłość, dojrzała i głęboka, polega na czymś zupełnie innym.

Czy w ogóle możliwe jest wypracowanie zdrowej relacji w takim związku?

Tak, o ile obie strony są tak samo mocno zaangażowane w prace i nad sobą, i nad związkiem. Jeśli partner podejmuje dobrowolną decyzję, że chce się zmienić, to jest szansa na sukces, ale jeśli jego postawa to: „taki już jestem”, samo się nie naprawi…

Ile razy można dawać szansę?

Kiedy wiadomo, że to się nie uda i szkoda życia na to…  Czasami partnerzy zachowują się fatalnie ale potrafią dostrzec swój błąd  i chcą go naprawić, widać ze pracują nad sobą. Zwykle jednak jest tak, że ktoś ma na przykład nieuzasadniony napad zazdrości, potem przeprasza ale zupełnie nie zmienia swojego zachowania, bo wcale nie czuje, że coś źle zrobił.

Każda dobra zmiana zaczyna się od wglądu, czyli takiej prawdziwej, czasem niełatwej do przełknięcia refleksji o sobie samym i swoich słabościach. Jeśli partner nie widzi w sobie, swoim zachowaniu, w swoich nerwowych reakcjach nic złego, tylko obarcza cały świat winą za własne wybryki, to znaczy ze stoimy w martwym punkcie i nic dobrego z tego nie będzie.