Powiem pani, że boję się bardzo. To taki strach przed tym, by się nie pomylić, a przecież wiem, że tu nie ma pomyłki. Jest brak. Taki solidny długotrwały brak wszystkiego.
Jesteśmy ze sobą od 15 lat, od ośmiu właściwie nie żyjemy razem. Jest Zośka, jest Antek, pies i kot, poza tym nie ma nic. Wstajemy rano, mijamy się w kuchni, dzień dobry, dzień dobry, zjesz jajko? Każde w swoją stronę jak tramwaje na rozjeździe na Placu Zbawiciela.
Mam prawie cztery dychy i jestem chuda, widzi pani. Koleżanki zazdroszczą „laska z ciebie. Co ty robisz, że masz taką figurę”. „Mam tasiemca” – odpowiadam niby żartem, bo przecież nie wiedzą, że tasiemiec to moje posrane życie, ten brak na wszystkich frontach, który wyżera mnie od środka, zjada własne wnętrzności.
Że był egoistą, wiedziałam od początku, ale pani wie, takie naiwne myślenie, że miłość zmienia człowieka. Gotowałam mu zupy, karmiłam łyżką gdy miał zapalenie płuc, zajmowałam się jego dokumentami i relacją z trudną matką. „Niech pani zrozumie, że on ma za dużo na głowie”- tłumaczyłam jej. – Jest wybitny. Tacy ludzie mają inne umysły”. O raju, ale ja się tym zasłaniałam. Bo rzeczywiście był niezwykły, umysł jak brzytwa. Jeden fakultet za drugim, cztery języki, stypendia. Pękałam z dumy. No i ten splendor takim światłem odbitym spadał na mnie, bo on oczywiście pilnował, abym nie istniała. „Ja mam dziewczynę? Nie, przyjaźnimy się” – to przed ślubem. „Tak, to moja żona, ale jesteśmy w kryzysie”- to wiem od byłej kochanki. Właściwie formalnie nie byłam nigdy. Żona zwyczajna nie jest atrakcyjna w „wielkim świecie”.
Potem zrozumiałam, że to chodziło także o możliwości. On chciał mieć ciepłą zupę, ale i fajną d… na wyjeździe. Nienawidził ograniczeń, zawsze powtarzał, że życie jest jedno i będziemy musieli się rozliczyć z Panem Bogiem od rozrywki. Miał teorię kilku Bogów (jak w mitologii): od rodziny, pracy, talentu, zabawy, srele morele. Taki żart, który śmieszył tylko jego i jemu podobnych.
Był i jest beznadziejnym ojcem. Zośka traktuje go jak kumpla, ma już 16 lat, a więc nie odczuwa tego deficytu tak jak wcześniej. Tylko ja pamiętam pytania, kiedy tata wróci, dlaczego tata nie dotrzymuje obietnic. Najbardziej boli mnie ten obraz, gdy stoi w granatowej sukience w oknie, ma czarne lakierki, które założyła specjalnie dla niego, warkocza, opaskę w kratkę, bo mają iść razem na wesołe miasteczko. On się nie spóźnia jak zwykle, ale tym razem nie przyjeżdża w ogóle. Dzwoni wieczorem, że coś go zatrzymało, coś to ktoś, ale to wiemy tylko ja i on, Zośka zamyka się w swoim pokoju i rozcina piękną sukienkę. Dostaję szału, na nią i na sukienkę, ale właściwie na niego, moja córka nie rozumie, dlaczego matka krzyczy, gdy ojciec zawiódł. Nienawidzę go wtedy z całego serca i chyba wtedy właśnie pojawia się myśl, że ja kiedyś odejdę.
Zosia jak każde dziecko przestaje w końcu czekać, Antek czeka bardzo. Bo to ojciec, facet, a on syn, też facet. Czasami zagra z nim w piłkę, pogra na komputerze, wraca jak wygrany bonus na loterii, nadzwyczajny, bo niecodzienny, pełen entuzjazmu bo rzadko. A nie jak ja, która tylko wymagam, sprawdzam, krzyczę. Jestem krzyczącą sfrustrowaną matką, którą wyżera od środka brak. Jestem tak naprawdę samotną matką. Kiedyś koleżanka mówi mi „przestań, on przynajmniej gdzieś tam jest. Ja żyję sama z małym”. Nie zgadzam się. Powiem pani, że taka samotność przypruszona pozorami jest najgorsza. Bo nikt pani nie współczuje, nie dostaje pani zasiłku społecznego ani emocjonalnego od nikogo. Bo przecież on gdzieś tam jest.
Nie śpimy ze sobą od ciąży z Antkiem czyli ponad 6 lat. Zresztą Antek to wpadka, którą zafundowaliśmy sobie po jakiejś imprezie. Ktoś powie „to nie jest tak źle, skoro impreza, seks, dziecko”. Otóż nie. Pamiętam doskonale ten wieczór. Piję wino, które dostaję od swojego szefa (zaczynam wtedy pracować po latach przerwy), szef mnie chyba wyrywa, a on to czuje. Podłącza się i jest miły. To takie dziwne uczucie, gdy ktoś jest nagle uważny i czuły, a przedtem tylko odrzucał. Kręci mi się w głowie, a on odgarnia włosy z mojej twarzy. To wszystko ściśnięte w żołądku jak ciężka zbita kula rozpływa się po moim ciele. Puszczam to. A miesiąc później orientuje się, że będziemy mieli dziecko.
Nie wiem dlaczego pozwalam by przyszło na świat. Może jednak się łudzę, że to syn, kolejne dziecko, zacementuje go na amen. Śmieszne, że tak myślałam, bo przecież on nigdy nie miał zamiaru odejść. Gdzie byłoby mu lepiej? Nie ma takich miejsc na świecie ani ludzi wobec których nie trzeba nic, by dostać tak dużo. Ja po prostu jestem chora, byłam chora, a więc stworzyłam mu rzeczywistość nieprawdziwą i nie do podrobienia.
A więc jednak ja. Ja stworzyłam, wiem. Nie jego zła podstępna natura, nie jego gen zdradziecki, ani nawet nie jego patologiczne dzieciństwo. Rozumiem dziś, że to ja. Wobec siebie tylko ja się muszę rozliczyć. Tak jak on przed swoim Bogiem rozrywki. Wybrałam go. Zgodziłam się na to. Przyjęłam tę rolę i godnie ją wypełniałam. Dlaczego? No właśnie dlaczego?
Z taki pytaniem odchodzę od niego. Nikt mi już nie wierzy, bo od 3 lat odchodziłam chyba pięciokrotnie. Telefon do mamy, teściowej, siostry „mam dość, to koniec”. I nic. Wpadałam znów w jego intelektualny bełkot, perswazję mistrzowską, manipulacje. „Jesteś taka sama jak twoja matka a masz szansę być kimś lepszym”- kończy zawsze. Hahaha. Zawsze ta moja zła matka.
Dziwne, bo teraz milczy. Może widzi, że i ja jestem spokojna? Wiem już, że nie zniosę ani dnia dłużej tego życia. Że albo strzelę sobie w łeb albo zaryzykuję. Jest miły dla mnie i przygotował kurczaka z nadzieniem. Bawi się z Antkiem i planuje wakacje. Moja przyjaciółka pisze „Nie bój się jego dobroci. Wszystko jest w stanie podważyć twoją decyzję”. Jak ona mnie zna! Bo pani wie, że jest mi łatwiej odchodzić pamiętając go jako najgorszego, egoistycznego pasożyta. „Zrób sobie listę deficytów – pisze – noś w portfelu”.
Więc noszę dwie kartki, jedna jest taka:
2190 nocy bez seksu (6 lat)
2 róże, 4 wiązanki tulipanów, bazie, storczyk (urodziny, imieniny, święta w ciągu ostatnich 10 lat)
1 zapomniane urodziny i 2 rocznice ślubu
1 wizyta w kinie i 1 w teatrze (od 6 lat)
2 kochanki (o których wiem)
1 tydzień w Zakopanem razem z dziećmi (od 6 lat)
Około 5 zup ugotowanych przez niego (od 6 lat)
Około 10 posiłków razem (od 6 lat)
Kilka pocałunków, kilka muśnięć w policzek, kilka dotknięć w ramię
Nie do zliczenia rozczarowania
Tyle samo chamstwa,
Setki obietnic bez pokrycia
Jedno kocham cię (gdy odchodziłam po raz pierwszy)
Jest nas więcej, wiem. Kobiet, które żyją z takimi deficytami. Noszą tasiemca w środku, które je wyżera. Kobiet samotnych, sfrustrowanych, pełnych żalu jak ja. Kobiet, które potrzebują tylko kropki nad i, by odejść.
Moja kropka była taka. W sumie banał. Jechałam pociągiem do mamy i siedziałam w przedziale z mężczyzną. Był sporo starszy ode mnie i czytał gazetę. Jechaliśmy tylko ja i on. W pewnym momencie odebrałam telefon, który był przykry, bo jak zwykle mąż miał pretensje, że jadę do matki. Rozpłakałam się, a on przestał czytać. Usiadł koło mnie i zapytał, czy może mi pomóc jakoś. „Jakby pan ze mną porozmawiał…”. Wysłuchał (długo mówiłam), a na koniec zanim wysiadł wygrzebał z portfela małą białą kartkę (po drugiej stronie były jakieś zapiski). Narysował na niej małego śmiesznego słonia i podał mi. „Nie mam nic innego, ale wierzę, że przyniesie pani szczęście”. To moja druga kartka.
To było w styczniu tego roku na linii Warszawa-Rzeszów, miałam jasne włosy związane w kucyka i koszulę dżinsową. Co ja będę panu mówić, pan wie. Chcę panu bardzo podziękować (jeśli pan jakimś cudem to przeczyta).
Wyprowadzam się pod koniec kwietnia.
Wysłuchała: Małgorzata Ohme