Go to content

„On mnie zranił, upokorzył. Czy można wybaczyć komuś krzywdę i zacząć od nowa?” List czytelniczki

Fot. iStock / pidjoe

Zaciśnięte usta, zmrużone oczy. „Czy my musimy tak długo czekać na zwykłą pizzę?” – Piotr mówi z pretensją do kelnerki. „Proszę się nie przejmować, wszystko w porządku”, próbuję ją uspokoić. Serce bije mi szybciej – nie znoszę, kiedy on zachowuje się w ten sposób. Gdy kelnerka odchodzi od naszego stolika Piotr zaczyna się tłumaczyć. „Przepraszam, mówiłaś, że jesteś głodna”. „Nie rób tak więcej. To niekulturalne”, denerwuję się. Jestem w ósmym miesiącu ciąży. Piotr się o mnie troszczy, jest kochany, ale kiedy mówi do kogoś z taką irytacją przypominam go sobie sprzed czternastu lat.

„Zostaw mnie, kretynko. Nic dla mnie nie znaczysz”

Był 2001 rok, miałam 23 lata. Stanął w drzwiach mojego mieszkania i po prostu powiedział: „Chcę się z tobą rozstać”.  Patrzyłam oniemiała – dwa tygodnie wcześniej mi się oświadczył. Powiedzieliśmy rodzicom, że się pobieramy, ustaliliśmy nawet datę. Zwierzałam się przyjaciółkom, że Piotr za mną szaleje tak bardzo, że chce się ze mną ożenić mimo tego, że jeszcze studiujemy.

Rano jego głos brzmiał normalnie. Kryzysy? Byliśmy młodzi, bardzo zakochani, żywiołowi – często się kłóciliśmy. Ale szybko się godziliśmy – „Jesteś jedyna i na zawsze” – powtarzał. Ten dzień, kiedy się ze mną zerwał – był marzec, lał deszcz, miałam na sobie kolorową sukienkę – zresztą jego ulubioną. Trzymałam go za rękę, prosiłam, żeby wytłumaczył mi o co chodzi – przecież spotykaliśmy się pięć lat, należą mi się jakieś wyjaśnienia. Chłodnym głosem powtarzał: „Nie muszę nic wyjaśniać”. A potem po prostu wyszedł, choć płakałam i prosiłam, by został.

Kolejne miesiące zlały się w jedno. Później było mi wstyd, ale dzwoniłam, prosiłam, by wrócił, wyznawałam, że tęsknię. „Zostaw mnie, kretynko, nic mnie nie obchodzisz”, napisał po miesiącu mojej walki. Nie jadłam, nie spałam, nie uczyłam się, choć zbliżała się sesja. Moja mama, przyjaciółki go znienawidziły. W końcu jedna szczerze wyznała, że Piotr z kimś się spotyka. Pamiętam setki obrazków. Przychodzę w nocy pod kamienicę gdzie mieszkał, żeby zobaczyć, czy stoi jego samochód – aż jakiś starszy pan, który wychodzi z psem zaniepokojony pyta, co robię w środku nocy sama na ciemnym podwórku. Oglądam nasze wspólne zdjęcia, przytulam się do jego bluzy, którą zostawił. On klucze do mojego mieszkania wysłał mi pocztą – bez słowa.

Znienawidziłam go dopiero po dwóch latach. Wcześniej śnił mi się każdej nocy, bez końca analizowałam naszą relację. Pierwsze spotkanie. Środek zimy, szczyt Kasprowego Wierchu, wyszłam z koleżankami z kolejki. „Wieczorem widzimy się grupą na Krupówkach!”, usłyszałam donośny głos. To wysoki blondyn krzyczał do dwóch oddalających się szatynek. „Ale fajny!”, zauważyła Ewa, moja najbliższa przyjaciółka. Poczułam, że szybciej bije mi serce. On też się przyglądał.  „Chyba poznaliśmy się na górze” – pół godziny później zaczepił mnie pod wyciągiem. Jeszcze tego samego wieczoru spacerowaliśmy razem po Zakopanem trzymając się za ręce. „K. plus P. równa się miłość od pierwszego wejrzenia” – pisał patykiem po śniegu. Spełnienie dziewiętnastolatki o romantycznym uczuciu. Oboje studiowaliśmy w Warszawie. On na SGH. „Będę doradcą podatkowym” mawiał. Ambitny, bardzo pewny siebie, dopingujący do rozwoju też mnie. Czy nie zasługiwałam na szczerość? – zastanawiałam się później. Moje przyjaciółki wyrzucały mi: „Zwariowałaś, to nadęty kretyn, zawsze tobą rządził” albo: „A pamiętasz co  zrobił, kiedy twoja babcia umarła?”. Nie przyjechał na pogrzeb, bo musiał coś załatwić. Lista przewinień Piotra była długa– ale zdałam sobie z tego sprawę dopiero później. Mimo to zawsze kiedy myślałam „wielka miłość”– to on stawał mi przed oczami.

Dwa lata po rozstaniu, wyszłam za mąż za bliskiego przyjaciela. Nie kochałam go, przynajmniej nie tak, jak kobieta powinna kochać mężczyznę. O Piotrze od czasu do czasu coś słyszałam – obronił dyplom z wyróżnieniem, zaczął pracę w dużej firmie prawniczej. Ma przelotne związki, ale głównie poświęca się karierze. Z moim mężem przez dwa lata bezskutecznie staramy się o dziecko. Nie wychodzi. Są rzeczy, których nikomu nie mówię: nie lubię, kiedy mnie dotyka– seks najlepiej nam wychodzi po alkoholu, drażni mnie jego brak zaradności. To ja muszę myśleć o wszystkim: gdzie pojedziemy na wakacje, jaki kupimy samochód, z kim się spotkamy. Łączy nas właściwie tylko przyjaźń. Po trzech latach zdradzam go z kolegą z pracy. Wtedy wiem, że moje małżeństwo to pomyłka. Mam 31 lat, nie chcę żyć w fikcji. Składam papiery o rozwód – na co zresztą mój mąż zgadza się bez oporu. Pewnie też inaczej wyobrażał sobie szczęśliwe małżeństwo. Po rozwodzie uciekam w pracę. Patrzę na koleżanki, zazdroszczę im, że mają mężów, dzieci. Ja głównie romansuję. Czy myślę o Piotrze? Wtedy wydaje mi się, że nie. On jest dla mnie tym „złym”. Kimś kto mnie skrzywdził, kto sprawił, że nie umiem i chyba nie chcę kochać.

W  2009 roku zakładam konto na Naszej klasie. „Można tam znaleźć każdego”, mówi przyjaciółka. Pierwsze hasło jakie wpisuję to: „Piotr R., Warszawa, doradca podatkowy”. Robię to po kieliszku wina – ot tak, z ciekawości. Trafiam na jego profil. „Odezwać się?” – myślę i zanim rozsądna część mnie powie: „Zwariowałaś!”, już piszę „Pamiętasz mnie?”, kilka godzin później wiadomość: „Boże, daj mi swój telefon, marzyłem o tym dniu”. Odczytuję ją rano, kiedy już – bez wina– przypominam sobie, jak bardzo mnie skrzywdził. Na wiadomość nie odpisuję. Za to pisze on – że myślał, że nie spotkał takiej kobiety jak ja, ale wstydził się odezwać, bo wie, że zachował się jak drań. Pisze też, że od lat dopytuje się przyjaciół co u mnie. Słyszał, że jestem po rozwodzie, że pracuję w nieruchomościach, kupiłam mieszkanie pod miastem. Po tygodniu podaje mu swój numer. Piszemy całą noc.

„Nie masz godności, on cię skrzywdzi”

„Boże, dziecko, nigdy on! Jak możesz w ogóle z nim rozmawiać”, obrusza się mama, której zwierzam się z kontaktów z Piotrem. Przyjaciółki: „Lecisz jak ćma do ognia, on cię skrzywdzi”. Nie potrafię jednak odmówić mu spotkania. Podjeżdża po mnie do pracy. Wchodzę do jego auta i czuję tak jakbyśmy widzieli się wczoraj. Wciąż jest między nami chemia, Piotr jest jeszcze przystojniejszy niż kiedyś, świetnie się nam rozmawia. Tego samego dnia zostaję u niego na noc,

Stajemy się nierozłączni. Wyjazdy, kolacje, długie rozmowy. Czy wtedy mam wątpliwości? Żadnych. Czuję, że całe lata na niego czekałam, że wciąż jestem tak samo zakochaną kobietą. Szczególnie, że o mnie dba, dzwoni kilkanaście razy dziennie. „Znów jesteśmy razem”, mówię głosem nieznoszącym sprzeciwu. „Nigdy z nikim tak się nie czułam”, zwierzam się. Pierwszy rok to nieustający haj. On prosi, żebym się do niego wprowadziła, jak najszybciej, znów mówi o ślubie. Nie słucham przyjaciółek, rodziców. „Dajcie mu szansę, proszę”. I wynajduję setki plusów Piotra: pomógł mi, gdy zmieniałam pracę, jest na każde zawołanie, potrafi słuchać, jak nikt. A potem jest ten dzień. Widzę jego minę, słyszę zimny ton. Nie, to nie do mnie. Opowiada o swojej pracownicy. Zawaliła terminy, czegoś nie dopilnowała. „Zwolnię ją” – grozi, chociaż ja wiem, że tamta dziewczyna ma małe dziecko. Przypomina mi się dawny Piotr. I słowa mamy: „Jeśli skrzywdził tak kogoś raz, skrzywdził drugi”. Następnego dnia wyprowadzam się od niego. On nie rozumie, błaga, żebym z nim została– dokładnie tak, jak kiedyś ja. Walczy o mnie ponad pół roku. W tym czasie trafiam do psychologa.„Nie mogę mu zaufać” – płaczę, bo wiem, że to dla mnie najważniejszy mężczyzna. „Czy zwolnił tę dziewczynę?” – pyta terapeutka. „Nie”, odpowiadam. Rozważam z nią wszystkie „za” i „przeciw”. „Jeśli chcesz z nim być, musisz pożegnać tę porzuconą dziewczynę, którą byłaś. Przebaczyć. Zaczynacie od zera. Trzymaj się faktów. Czy teraz cię krzywdzi? Czy ty nigdy nikogo nie zraniłaś? Czy nie masz przez to prawa do miłości?”, kontynuuje.  Muszę być uczciwa – wobec byłego męża bywałam okrutna. Piotrowi też nieraz opowiadałam straszne rzeczy o współpracownikach – pod wpływem emocji. Wyrzucałam to z siebie, następnego dnia zapominałam. „Naprawdę myślisz, że bym ją zwolnił?”, pisał w mailach Piotr. A ja powoli zaczynałam też widzieć dawną siebie, tę, którą ukochany porzucił. Byłam pełna pretensji, robiłam awantury, prowokowałam, robiłam na złość. Zmieniłam się. On też. „Jesteście już innymi ludźmi”, usłyszałam od psycholożki.

2012 rok. Nasz ślub w Trójmieście – bo tak sobie wymarzyłam, nasi przyjaciele. Sceptyczna mama, która jednak widziała, jak bardzo jestem szczęśliwa. Przyjaciółki, które widziały, że o mnie walczył i w końcu „dały mu szansę”. Powoli zapominam o bólu, który męczył mnie latami. Inaczej ten związek nie ma sensu- to wiem. Coraz rzadziej przed oczami stają mi dawne sceny. Widzę Piotra nowego– wybudował  dla mnie dom, dba o mnie, wciąż powtarza, że tak bardzo czeka na dziecko. Ostatnio opiekuje się moja mamą, która choruje– jeździ do niej do szpitala, załatwia najdroższe leki, rozmawia z lekarzami. Czasem tylko śnią mi się koszmary. Że on mówi: „to koniec”. Albo gdy słyszę jego ostrzejszy głos cała się spinam. Może ten lęk jest już wpisany w naszą relację? Może tak będzie? Pamiętam o jednym – też kogoś zraniłam. I cieszę się: moje dziecko urodzi się w szczęśliwym, kochającym związku. Nie związku zbudowanym dla wygody, z lęku. W związku, który jest pasją i świadomym wyborem.

Ale ciągle, gdzieś w środku, myślę. Czy jeśli ktoś mnie zranił raz, nie zrani drugi? Chciałabym komuś się zwierzyć, zapytać jakie ma doświadczenia. Bliskim nie mogę zadać tego pytania. Czy są wśród Was kobiety, który przeżyły podobne rzeczy?