Ukochany mój, gdziekolwiek teraz jesteś! To nie tak, że przestałam cię kochać, że chcę już o tobie zapomnieć. To nie tak, że moje serce już cię eksmitowało, a wspomnienia rozpłynęły wraz z nadchodzącym świtem. To nie dlatego, że już przestałam być twoją żoną, że zdjęłam obrączkę. Przecież tego ostatniego dnia powiedziałeś mi, że zawsze będziesz mnie kochał. Nawet tam, wysoko nad nami. A ja ci wtedy odparłam, że w mojej duszy na zawsze już będziesz miał swoje miejsce. Zapytałeś jeszcze, dlaczego nie w sercu. Łzy odpowiedziały ci, że moje serce pękło, bo czuło jak się ze mną żegnasz. Na zawsze.
Pamiętam ten letni, ciepły dzień. Byłam jakaś taka pogodzona z losem, z tym, że jestem sama. Ty wtedy przestałeś o siebie walczyć, choroba nie dawała ci szans. I wtedy otworzyłam drzwi, za którymi stałeś. W twoich oczach było tyle ciepła, zrozumienia i tęsknoty za uczuciem. Od pierwszych chwil wiedziałam, że właśnie spełniają się moje marzenia. Moje pragnienia o miłości, jaka zdarza się w życiu tylko raz. Wystarczyło, że lekko dotknąłeś swoją dłonią mojej twarzy, że twój aksamitny głos wypowiedział moje imię. Wiedziałam, że póki śmierć nas nie rozłączy.
Pamiętam nawet zapachy z tamtych pięknych dni. To jak pachniała łąka, która kryła nas przed resztą świata. Jaki zapach unosił się nad górami, w których wydeptaliśmy wszystkie ścieżki. I bryzę znad morza, gdzie spędzaliśmy urlopy. I kwiaty na działce, pośród których tańczyliśmy boso. I lawendowy zapach nocy, którą przerywał mój krzyk i twój szept.
Wszystko pamiętam i nigdy nie zapomnę. Smaku twoich ust i spojrzenia, w którym można było się ogrzać. Dotyku, który dawał poczucie bezpieczeństwa. Dobroci, jaką mnie karmiłeś już o poranku. Tego, że nauczyłeś mnie żyć i oddychać. Dostrzegać to, o czym wcześniej nie miałam pojęcia, choć było tak blisko. Cieszyć się i dziękować losowi, za każdy nawet najgorszy dzień. Bo był nasz. Bo świt był zawsze pełen czułości a nocą wplatałeś swoje palce w moje. Zawsze trzymałeś moją dłoń i mówiłeś, że to na wypadek, gdyby pojawiły się koszmary. Że razem przez nie przejdziemy. I jeszcze to, że każdej minuty, dzięki tobie czułam się piękna, kochana i szczęśliwa. Najszczęśliwsza.
I tamten dzień pamiętam, gdy przyśniłeś mi się nad ranem. I patrząc na mnie z troską powiedziałeś, że teraz będę musiała poradzić sobie sama. Zerwałam się z łóżka, ubrałam w byle co. Pamiętam jak wbiegłam do szpitala i do sali, na której jeszcze wczoraj słyszałam bicie twojego serca. I twoje puste łóżko, i torbę z twoimi rzeczami. Nie chciałam jej zabrać, pytałam, gdzie jesteś. Nie wierzyłam w ani jedno słowo lekarza.
Kazałam zaprowadzić się do prosektorium. Sama rozsunęłam zamek czarnego worka. Miałeś taką spokojną twarz, a ja krzyczałam, żebyś się obudził. Błagałam, żebyś przestał się wygłupiać. Ktoś mnie stamtąd wyciągnął i kazał wybrać kolor trumny. I wzór klepsydry i jakie kwiaty, na tę ostatnią podróż. A ja myślałam o tym, że za dwa miesiące mieliśmy obchodzić pierwszą rocznice ślubu. A Ty się tak pospieszyłeś i wyjechałeś sam. Nawet nie wiem gdzie. I czekałam kochany, czekałam aż wrócisz.
Parzyłam nam nadal kawę w dwóch kubkach. Stawiałam twój naprzeciwko mnie i denerwowałam, że ci wystygnie. Prałam i prasowałam twoje koszule na wypadek, gdybyś potrzebował, jak już przyjedziesz. A gdy przychodziła noc i nasze łóżko było tak przerażające puste, przykrywałam się twoim swetrem. Resztkami twojego zapachu, oplatając się rękawami, jak twoimi ramionami. I na cmentarzu, przymarzałam do płyty pomnika, żeby być bliżej ciebie.
I mijały dni, miesiące i lata. I coraz boleśniej uświadamiałam sobie, że już nie wrócisz. Że umarłeś, że twoja podróż się skończyła. I że moja, czy tego chcę czy nie, trwa nadal. Przypomniałam sobie jak powtarzałeś, że chcesz, żebym jeszcze kiedyś była szczęśliwa. I, że nie umarłam razem z tobą. Choć tak mi się wtedy wydawało. I, że tak jak wtedy żegnałeś się ze mną, tak ja dziś żegnam się z tobą.
Żegnam i dziękuję, że miłość którą mi dałeś, pozwoliła mi przetrwać najgorszy czas. Czas, w którym tylko łzy, smutek i paniczny lęk. I rozpacz, która nie pozwalała oddychać. I przeszywający ból , który nie pozwalał postawić kroku. Żegnam i zabieram piękne wspomnienia, które zachowam w sobie, po kres swoich dni. Żegnam i pozwalam ci odejść, a sobie zacząć od nowa. Pakuję do kartonów nasze wspólne lata i zamykam drzwi naszego mieszkania. Ostatni raz oglądam się za siebie i ocierając łzy patrzę w okno, w którym lubiłeś stać. Podnoszę rękę i niemym szeptem, mówię ci że odchodzę. Odchodzę wierząc, że istnieje miłość ponad śmierć. Potrzebna po to, by iść dalej.
Nie bójcie się kochać, bo to, co prawdziwe, zostanie z wami już na zawsze. Nawet, gdy jedno z was wsiądzie do pociągu bez powrotnego biletu.