Gdy przyglądam się jej pięknym, smukłym dłoniom, które dotykają klawiszy fortepianu, nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu, była zupełnie innym człowiekiem. Maria ma 42 lata, jest wykształconą pianistką, wykładowcą i nauczycielką w szkole muzycznej. Jest też piękną, ciepłą i mądrą kobietą. Kiedy wtula się w ramiona swojego męża, szklą mi się oczy. Bo Maria nosi w sobie potwora. Potwora, który zmienia ją i sprawia, że staje się obca, odpychająca i wzbudza lęk. Potwora zwanego schizofrenią.
– Poznałem moją ukochaną 15 lat temu, na koncercie fortepianowym – mąż Marysi, Karol również jest wykładowcą i muzykiem. Oboje byliśmy po przejściach, ona po rozwodzie, a mnie zostawiła długoletnia partnerka. Co mnie zauroczyło, od pierwszego wejrzenia? Jej oczy. I piękne, lśniące włosy, i cudowne dłonie. I łagodny głos, i zaraźliwy uśmiech. No tak, cała ona mnie zauroczyła. Ale umówić się nie chciała, unikała mnie. Nie rozumiałem tego, bo wyraźnie czułem, że też mnie polubiła. Nie odpuszczałem jednak, wiedziałem, że warto. Że to kobieta, mojego życia. W końcu się przełamała i zgodziła, na wspólną kolacje. Nie mogliśmy się nagadać, niesamowite uczucie! Ale ciągle czułem jakiś dystans, jakiś lęk, obawę ? Powiedziała mi od razu, gdy tego samego wieczoru, odwoziłem ją do domu. Powiedziała wprost, że ma schizofrenie, że ataki są dość często, bo nawet dwa razy w roku, że nie chce mnie w to wciągać. Wiedziałem mniej więcej co to za choroba, uspokajałem ją, że nie ma to dla mnie znaczenia, że chce się z nią spotykać, być z nią. Prosiła, żebym tego nie robił, że już to przerabiała z byłym mężem. Uparłem się bo nigdy wcześniej, na nikim tak mi nie zależało. Marysia w końcu ustąpiła i zaczął się nasz wspólny, bajkowy rok. Aż do pierwszego ataku. Wtedy dotarło do mnie, czym jest ta choroba i jak niewiele, o niej wiem.
Obudził mnie w środku nocy dziwny szelest, otworzyłem oczy a ona stała nade mną, z ogromnym kuchennym nożem. Miała już pocięte nogi i poranione ręce. Wiedziałem, że już mnie nie poznaje, że słyszy obce głosy, które każą jej robić złe rzeczy i że na jakiś czas moja Maria zniknie, bo pochłonęła ją choroba. Gdy wieźliśmy ją karetką do szpitala psychiatrycznego, był luty. A moja żona pytała, czy podlałem róże w naszym ogrodzie, cały czas uważając mnie, za swojego zmarłego ojca. Trzymałem jej dłoń, a z oczu leciały mi łzy. Tak, ja dorosły facet a płakałem jak dziecko.
W szpitalu zapieli ją w pasy, bo zrobiła się bardzo agresywna. Nie sądziłem, że ma tyle siły, aż trzech pielęgniarzy musiało ją trzymać. Gryzła, pluła, wyzywała w tak straszny sposób, że nie mogłem tego słuchać. Moja delikatna, krucha Maria, która brzydzi się przekleństwami. Byłem tam z nią, pierwsze kilka dni. Nawet nie była tego świadoma, ale czułem, że jestem jej potrzebny. Pamiętam, że przysnąłem zmęczony obok jej szpitalnego łóżka. Nagle zrobił się ruch i zamieszanie, bo ona zniknęła. Okazało się, że w ubraniach weszła do wanny z zimną wodą, a potem ukryła na takim tarasie, gdzie inni pacjenci przychodzili palić papierosy. Zaczęły jej już zamarzać, mokre spodnie. Podbiegłem i wziąłem ją na ręce, a ona patrzyła na mnie, rozpłakała się i powiedziała – tak za tobą tęskniłam, tatusiu. Myślałem, że sam zwariuje, że tak już będzie zawsze, że dawna, zdrowa ona już nie wróci. Wyjechałem, bo wzywały obowiązki zawodowe, ale dzwoniłem codziennie, i przyjeżdżałem bardzo często.
Dzwoniłem, a ona opowiadała niestworzone historie, nawet nie zdając sobie sprawy z kim rozmawia. Mi wystarczał jej głos, to żeby czuła podświadomie, że z nią jestem, wierzyłem, że tak jest, że ona to wie. Gdy jej stan się polepszył i zabierałem ją do domu, nie mogłem tego zrozumieć. Jakbym znał dwie różne kobiety. Jedna jest moją ukochaną żoną, jedyną i na zawsze. Mądrą, piękną, czułą, zabawną i cholernie zdolną. A druga jest odrażającą, obcą istotą, która robi pod siebie, nie myje się, jest wulgarna, opowiada o swoich kontaktach z diabłem, okalecza się, nie poznaje bliskich.
Po pierwszym ataku, Marysia zażądała, żebym odszedł. Zarzucała mi, że widzi we mnie zmianę, że już jej tak nie dotykam, że patrze na nią inaczej. Tłumaczyłem, że to nieprawda, żeby dała mi chwilę na oswojenie się z tym. To był dla nas ciężki czas, patrzyliśmy na siebie podejrzliwie, ona obserwowała czy się od niej nie odsuwam a ja, czy choroba znowu nie wraca. Obłęd. Chwilę zwątpienia? Nigdy! Raczej bałem, się, że nie będę umiał jej pomóc. Mojej ukochanej, najważniejszej na świecie. Jakoś to przetrwaliśmy i mieliśmy, ponad rok względnego spokoju. Potem scenariusz się powtórzył. Inaczej już do tego podchodziłem, choć martwiłem i bałem się o nią, tak samo. Poza tym wszystkim, tymi strasznymi momentami, kiedy Marysie pożera schizofrenia, żyje nam się bardzo dobrze. I szczęśliwie. Dużo razem muzykujemy, pracujemy, podróżujemy. I zawsze przed zaśnięciem, ona mi dziękuje. Za miłość, w dostatku i chorobie. A ja zawsze wtedy jej odpowiadam, że przecież to nie jej wina, że ma chorą duszę. I że kocham ją tak bardzo, że bez niej nie oddycham i nie istnieje.
Kończymy rozmowę, a z auli obok dociera do nas dźwięk fortepianu. To Maria, gra dla innych podopiecznych szpitala psychiatrycznego, w którym obecnie przebywa. Karol uśmiecha się i mówi – Wiesz, kiedy jestem pewny, że choroba znowu odeszła i przestała ją męczyć, że jest poprawa i moja żona wróciła, do świata żywych? Gdy prosi, żebym zaprowadził ją do pianina.
Na świecie choruje obecnie na schizofrenię około 50 mln osób. Patrząc na to od innej strony, w twoim otoczeniu zachoruje jedna z każdych 100 osób. Schizofrenia jest chorobą uleczalną. Nowoczesne leczenie i uznanie pacjenta za partnera w leczeniu, może zapobiec nawrotom, znacznie złagodzić przebieg choroby i umożliwić chorym dość dobre funkcjonowanie osobiste i społeczne. ( źródło – Towarzystwo