Wielu z nas żyje w niby-związkach, które z miłością niewiele mają wspólnego. Z lęku. Z przywiązania. Z wygody. Z braku pomysłu, jak mogłoby być inaczej. Ze względu na dzieci, o które strach wiąże nam wszystkie argumentacje w gardle. Z przyczyn materialnych też. W niby-związkach samotność jest dominująca. Także poczucie nieprawdy – ta niezgodność między obrazkiem, który się tworzy, a tym, co się czuje wewnątrz. I cała masa tęsknot. Zastanówmy się – czym miłość nie jest?
Miłość na pewno nie jest przemocą. Ani fizyczną, ani seksualną ani emocjonalną. Mówienie, że to trochę inny rodzaj miłości, że on/ona nie potrafi kochać inaczej, że krzywdzenie jest wpisane w naturę tego związku- to racjonalizacje, które mają złagodzić ból i utrzymać ofiarę w roli ofiary. Miłość może ranić poprzez różne życiowe sytuacje, ale przemoc nie jest miłością.
Miłość nie jest jednostronnym dawaniem. Czyli że ktoś bierze na potęgę, a ty dajesz. Psychologiczna teoria biorców i dawców nie jest sankcjonowaniem stanu rzeczy, ma raczej uświadamiać, że związek potrzebuje równowagi. Nie ma nic złego w tym, że czasami ktoś bardziej a czasami ktoś mniej. Jeśli się na to godzimy, nie ma nic złego w tym, że ogólnie ktoś ma więcej w sobie umiejętności dawania a drugi z tego czerpie. Chodzi o proporcje. Egoiści kochają siebie bardziej niż innych. Czy o taką miłość nam chodzi?
Miłość nie jest więc poświęcaniem swojego życia. W związku zawsze jest przestrzeń dla dwojga, tylko taki związek może nas rozwijać, spełniać, ba może pozwalać nam istnieć. Poświęcanie oznacza znikanie. Powolne oddawanie siebie, swoich potrzeb, niezbędników, przestrzeni, pasji, przyjaciół; oznacza nic innego jak samounicestwianie. Poświęcenie oznacza też przyznanie, że my sami nie jesteśmy w tym związku ważni. Więc przestajemy być ważni dla kogoś. Niestety.
Miłość nie jest posiadaniem drugiego człowieka. Chodzi o wolność. Jedna z moim koleżanek terapeutek nazwała to kiedyś wybieraniem siebie każdego dnia. Raz podjęta decyzja niczego nie załatwia. Jak wielu z nas wie, że ani obrączka, ani nawet dzieci nie dadzą nam gwarancji na zawsze. Miłość jest byciem ze sobą w swoich wolnych wyborach. Wymagająca, niełatwa, czujna.
Miłość więc nie jest brakiem zaufania. Nie jest nieustającą kontrolą. Ktoś kiedyś powiedział, że miłość to znaczy zawierzyć. Takie słowo, które rzadko mówimy, a jak wiele oznacza. Zawierzyć czyli oddać się komuś w pełni. Ufać jak dziecko ufa swojej mamie. Mieć pewność, że jak wydarzy się to złe – to on/ona nie zniknie. I nie mając nigdy tej pewności, że coś jest na zawsze, wierzyć, że w tym przypadku on jest i będzie. Mniej więcej. Bo:
Miłość nie jest brakiem odpowiedzialności. Nie jest tylko „spontanem”, wynikającym z aktualnego składu chemicznego w mózgu. Bywa, owszem, w okresie nastoletnim, gdy miłość dojrzała nie jest możliwa, bo w nas nie ma takiej dojrzałości. Ale my dorośli wiemy (chyba), że miłość to znaczy być także za kogoś odpowiedzialnym. Jak tłumaczy Mały Książe, że stajemy się odpowiedzialni za to co oswoiliśmy. Bo gdyby zawierzyć tylko chemii nigdy nie powstałby żaden dom, żadna rodzina i nikt nigdy nie wygrałby z kryzysem. No właśnie.
Miłość nie jest linią prostą, to krzywa najbardziej krzywa z możliwych. Pełna wzlotów, upadków, dźwigania się od kryzysu do kryzysu. Dlaczego? Bo rozwój, życie ludzkie nie jest linią prostą i miłość temu towarzyszy. Narodzinom, dorastaniu dzieci, ich trudnościom, chorobom, starzeniu, najpierw naszych rodziców, potem nas samych, śmierci. I czasami trudno o ciągłą afirmację uczuć, niektóre okresy to po prostu przetrwanie, by móc dalej pójść. Razem.
„Gdy masz do wyboru w związku mieć rację czy być dobrym, wybierz bycie dobrym”. Dlatego na koniec dodam, że miłość nie jest złem. Po prostu. Wszędzie tam, gdzie przestajemy być dobrzy dla drugiego człowieka – to NIEMIŁOŚĆ.