Na jednym z forum internetowych (netkobiety.pl) znalazłam dzisiaj wpis jednej z internautek. „Dwa lata po końcu związku, a ja wciąż nie daję rady”. Zaczynał się tak:„Hej, może to głupie, że nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem, jestem zrozpaczona. Zacznę od tego, że ponad dwa lata temu byłam z chłopakiem, związek trwał krótko, niecałe pół roku. Zamieszkaliśmy razem, zadurzyłam się jak nigdy…”. Potem nastąpił opis zalet byłego i relacja z gwałtownego zwrotu. Rozstanie i dramatyczne cierpienie. Depresja, psycholodzy, alkohol. Gdy autorka listu dowiedziała się, że z kimś jest, napisała mu wiadomość, że wciąż go kocha (????), odpisał, że nigdy nic do niej nie czuł i żeby dać mu święty spokój”. Myślałam, że list pisze nastolatka. Studentka może. Ale nie, to była kobieta przed trzydziestką.
Aaaaaaaa. Miałam ochotę odpisać: „To nie chodzi o jakiegoś gościa, chodzi o ciebie, rozpaczliwą potrzebę bycia kochaną, nieumiejętnością zgodzenia się na to, że ktoś nie”. Bo z jakiegoż to innego powodu pamiętamy dwa lata związek, który trwał kilka miesięcy.
Może ja jestem męska, wiem, że jestem. Po prostu nie rozumiem czemuż to kobiety mają taką tendencję do umartwiania się i rozpamiętywania. Czemuż to miesiącami, latami wieszają psy na swoich eks, zamiast ich pobłogosławić i życzyć szczęścia. Oraz dobrze zapamiętać zacne lekcje, które dostają. Po kiego człowiek wyciąga pudła z pamiątkami, grzebie w tym, wypytuje znajomych. Bo lubi cierpieć? Lubi uwiesić się w przeszłości?
Pewna moja koleżanka zostawiła narzeczonego. Zrobiła to tuż przed ślubem. No szczerze mówiąc po prostu zdezerterowała sprzed ołtarza. Rodzinny dramat, podział przyjaciół. Po roku ona NAGLE zrozumiała, że kocha eks.
– Sorry, miła moja. Rzuciłaś go dość spektakularnie, upokorzyłaś, on ma teraz inną. Nie ma szans.
Aaaaaa. Rozpacz, płacz, ból, darcie szat. Ale przecież go zostawiła. Jak może myśleć, że w miarę stabilny psychicznie gość wróci do niej po wywinięciu takiego numeru. I dlaczego, na przykład, my wracamy do kogoś, gdy nam wywinie jakiś straszny numer?
Walcz o coś, jeśli możesz, jeśli nie możesz, odwróć się i do przodu. A oto lekcje, które odebrałam.
Kotku, ja nie wiem
Byłam na studiach, gdy zostawił mnie facet, z którym byłam siedem lat. Hmm, on mnie nie zostawił, zakomunikował tylko: „Nie wiem czy chcę z tobą być”. Byłam, oczywiście, w szoku, w końcu planowaliśmy ślub. „Cholernie mi przykro, czy mogę coś zrobić?” spytałam. Przez pół wieczoru prosiłam go, żeby został, pytałam wcześniej dlaczego nic mi nie mówił. On, że nie wie i koniec.
„Jeśli wyjdziesz, nie masz po co wracać” odrzekłam. Ale wyszedł. Po dwóch tygodniach jednak wrócił i wyznał, że on jednak zrozumiał. Że mnie kocha.
Słucham? Żarty sobie pan robisz? Prosiłam tylko, żebyś nie wychodził, żebyśmy rozwiązali to razem. Wolałeś wyjść– okej, ale nie ma powrotu.
Czego mnie nauczył? Że nic nie jest na zawsze. I że to wcale nie taki dramat, bo jest na świecie mnóstwo boskich facetów. A przecież mogłabym wyć za nim do tej pory. Bo jak to on, chlip chlip, może nie wiedzieć.
Ty lepiej poukładaj te ubrania
Kolejny mężczyzna to pan porządnicki. Starałam się, przyznaję. Buciki to musiały poukładane być równiutko, porządek w szafkach, sterylnie i klar. „On ma nierówno pod kopułą” myślałam czasem. Ale zależało mi na nim. Tańczyłam więc z mopem częściej niż z nim. I szorowałam prysznic za każdym razem. Choć i tak słyszałam: „ O jejku, ale robisz bałagan”, „Mogłabyś te rzeczy sprzątać dokładniej?”. Obudziłam się więc pewnego dnia i stwierdziłam, że basta, że koniec. Chcę mieć swój nieładzik, swoje bibeloty porozstawiane. Dosyć tych tańców kuriozalnych. I co? On w szoku. Ale jak to, dlaczego? Że mnie kocha. Mam się nie pakować.
Słucham? Świetnie, że kochasz. Ale chyba najbardziej rzeczy poukładane. I proszę bardzo, nie że ci zabronię, ale ja nie chcę brać udziału w tym cyrku.
Czego mnie nauczył? Żeby nigdy nie zmieniać się na siłę, nie dopasowywać. Nie tańcować jak głupek. I że jest cienka granica między kompromisem, a zapomnieniem o sobie. Przekroczenie jej zapewnia choroby somatyczne, nerwice, lęki i tak dalej. No prosz! Dlaczego osoba w miarę normalna ma sobie to robić.
Nie mogę ci nic obiecać, sorry, ale może kiedyś
O, to mój ulubiony typ. Pan moje czekanie i nadzieja. Co już chciałam odejść, to on miał przypływ uczuć.
A największy przypływ uczuć miał wtedy, gdy napisałam, że to koniec. Wtedy przejechał całe miasto, w piątek, w korkach. Wszystko po to, żeby wręczyć mi pierścionek zaręczynowy swojej mamy.
Słucham? Człowiek nie jest gotowy, by z kimś zamieszkać, a nagle zmienia zdanie, bo traci? To co to za chęć?
Czego mnie nauczył? Że jeśli ktoś mówi: „Nie mogę nic obiecać, to raczej wie co mówi”.
Kochana, zostań
No i ostatni mój mężczyzna. Flirtowałam z nim, obiecywałam mu, uwodziłam. Wierzyłam, że to coś na dłużej. A podczas jednej rozmowy z nim pomyślałam: ratunku, nie. Nie chcę. Dzwonił, pytał, nie rozumiał. Chciałam mu wytłumaczyć, ale nie potrafiłam, więc unikałam telefonów.
Czego mnie to nauczyło? Że ja też mogę być żmiją, mogę zmienić zdanie, zachować się nieracjonalnie. To dlaczegóż mam mieć żal do innych?
Zresztą szkoda mi życia. Czy cierpiałam z powodu wyżej opisanych sytuacji? Pewnie, że tak. Mega boli, gdy ktoś nas zrani, czy jakieś nasze oczekiwania są niespełnione. Ale po co to analizować, zastanawiać się, rozpaczać, dręczyć, biczować? Zawsze w takiej sytuacji mówiłam sobie: Hej, droga przyszłości, co dla mnie masz?
Weźmy się dziewczyny w garść. Rozpamiętywanie to PRZEKLEŃSTWO. Blokuje, męczy, katuje. Wróćmy do listu. Co myśli facet o kobiecie, z którą był dwa lata temu? „Hmm, no tak, była taka Anka” Albo: „O Anka, ale ją kochałem”. Albo: „Brrr”. Koniec. Kropka. Nawet jeśli kiedyś cierpiał z miłości, teraz śpi spokojnie.