Jak długo czekasz? Jak wiele rozczarowań przeżyłaś, jak wiele razy zostałaś skrzywdzona?
Siedzisz na kanapie i cała jesteś czekaniem. Na gest, na słowo, na chociażby jeden sygnał, że on cię kocha, że jesteś dla niego ważna, potrzebna.
Być może masz około 40 lat, niemal 20 lat związku za sobą. I nagle dociera do ciebie, że to, co zawsze było dla ciebie najważniejsze – miłość, w twoim życiu nie istnieje. Rozglądasz się ze zdumieniem, patrzysz na mężczyznę, który śpi obok ciebie i zastanawiasz się: „co ja właściwie tu robię?”, co mnie przy nim trzyma, dlaczego wciąż tutaj jestem?
Bo wydawało ci się, że miłość wszystko pokona, że jakoś się ułoży? Że z czasem będzie lepiej? I pewnie było, nie raz. Kiedy rodziły się wasze dzieci, kiedy jeszcze z nimi wyjeżdżaliście na wakacje. Ile takich chwil pełnych miłości możesz naliczyć? Jak wiele dobrego między wam się zadziało, jaki jest bilans zysków i strat?
On śpi obok, a ty co czujesz? O czym marzysz? Chcesz być kochana? Tak po prostu? Chcesz tych gestów delikatności, czułości, tego spojrzenia, w którym ukryty jest zachwyt i podziw? Mówisz sobie, że przecież nie wymagasz wiele, a jednak nawet to nie przychodzi.
A może jesteś po 30-tce, po nieudanym związku, który zostawił po sobie głęboką ranę. Może wierzysz, że tylko miłość jest w stanie cię uleczyć. Czekasz, aż ktoś zapuka do twoich drzwi, aż zacznie cię kochać, aż pozwoli na nowo uwierzyć, że świat jest piękny i dobry. Tymczasem rozglądasz się głodnym wzrokiem, każdy najmniejszy gest w twoją stronę napełnia cię nadzieją, że może teraz i rozczarowuje, że jednak nie ten, że nie tym razem. Bo szczęście może dać ci tylko miłość widziana w oczach mężczyzny. To jest twoja siła napędowa, to ci daje chęć do działania, do dawania, do otulania jego i siebie kochaniem, poświęceniem, bo właśnie tego miłość oczekuje.
Tyle, że mijają miesiące, a ona nie nadchodzi, a ty jesteś coraz bardziej jej głodna, bo bez miłości twoje życie traci sens. Wszystko traci sens. Musisz ją znaleźć, musisz ją mieć, inaczej nie potrafisz być szczęśliwa.
Kiedyś byłam jedną z was. Byłam tą dziewczyną, którą w urodziny zostawił facet, który miał być na całe życie, miał być ojcem moich dzieci, to z nim układałam sobie w głowie całą moją przyszłość, ale on nie chciał jednak jej dzielić. Wrócił, bo tak na niego czekałam, bo tak bez tej miłość żyć nie potrafiłam. Wydawało mi się, że tylko z nim mogę być szczęśliwa. A później spał obok mnie, a ja zastanawiałam się, jak ty, co ja obok niego robię.
Czekałam na gesty, na słowa. Czekałam, aż miłość do nas wróci, bo przecież kryzysy spotykają każdy związek. Ale miłość wszystko przetrwa, wszystko zwycięży, jeśli… jest.
Jak długo się oszukiwałam? Pewnie zbyt długo. Tak bardzo czekałam na tę miłość, tak bardzo jej potrzebowałam, że karmiłam ją każdego dnia. Dawałam tak wiele, jednocześnie tak mało otrzymując w zamian. Była czekaniem i dawaniem. Wierzyłam, że ona się obudzi, że dostrzeże, że zrozumie, że w moich ramionach może być bezpieczna, bo jej nigdy nie opuszczę.
Spytałam go dlaczego mnie kocha. Zaspany spojrzał na mnie ze złością: „O co ci znowu chodzi”. „Dlaczego mnie kochasz?” – nie dawałam za wygraną. Było we mnie tyle determinacji. Chciałam usłyszeć, że tak, że kocha, że nie powinnam mieć wątpliwości. „Daj mi spokój” – obrócił się na drugi bok, a ja zamarłam. Nagle dotarło do mnie, że wszystko to, w co chciałam wierzyć, nie istnieje, że żyłam wyobrażeniami, ideałami, których w moim życiu zwyczajnie nie było.
Ot, dwoje ludzi żyjących obok siebie, którzy tworzą coś, co nazywa się rodziną. I tylko rodziną, formalnym układem, w którym miłość, jak się okazuje, nie zawsze jest niezbędnym składnikiem.
Nie poddałam się wcale tak szybko. Nie wstałam tego dnia pakując swoje rzeczy do walizki. Chciałam, żeby o mnie zawalczył, żeby poczucie nadchodzącej straty obudziło w nim uczucia, które – miałam nadzieję, zakopał głęboko. Ale jemu było wszystko jedno: „Rób, co chcesz” – i nie było tu podtekstu, nie było skamlania – kocham cię, zostań, wszystko się zmieni.
Przestałam czekać. Miłość zamiast uczynić mnie szczęśliwą – zaprzepaściła wiele lat mojego życia, życia w iluzji, w zakłamaniu, w udawaniu kogoś, kim nigdy nie byłam.
Chciałam ci powiedzieć jedno: jeśli czekasz – odpuść. Miłość nie przyjdzie tylko dlatego, że jej potrzebujesz. Skup się na sobie. Spytaj siebie czego pragniesz, nie czego pragnie on, wy – czego ty chcesz, czego potrzebujesz. Stań przed lustrem i spójrz na kobietę, która na ciebie patrzy. Kim jest? Jest szczęśliwa? Porozmawiaj z nią. Ja pewnego wieczoru odbyłam bardzo długą rozmowę, która zmieniła moje życie. Rozmawiałam ze sobą, szczerze, otwarcie, jak nigdy wcześniej. Czego się boisz? – pytałam, kim chcesz być? – drążyłam. Co potrzebne ci jest do szczęścia, do spokoju?
I wiesz, zrozumiałam, że tak – miłość jest najważniejsza, ale ta, którą ja siebie obdarzę, którą dam sobie. Ona jest największą wartością. Ona pozwoli ci zadbać o siebie, żyć tak jak masz na to ochotę. I być szczęśliwą. To cała tajemnica. Jeśli pokochasz siebie, zaufasz tej miłości – to dojrzysz ją w końcu w oczach innego mężczyzny, kiedy się jej najmniej spodziewasz. I będzie pięknie… Wiem, co mówię.