– Mój mąż pracuje za granicą. Sama wychowuję dzieci i zajmuję się naszym polskim życiem. Nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymamy. Wiem natomiast jedno – nasza relacja się zmieniła. Czasem myślę, że chyba na lepsze.
Tak przedstawia się Weronika, 38 lat, z dużego miasta na północy Polski, dwoje dzieci – chłopiec 6 lat, dziewczynka 4. Jej mąż Michał ma solidną specjalizację w branży budowlanej. Ona jest korektorką i redaktorką książkową – pieniądze z tego są niewielkie. Dlatego po urodzeniu dzieci została w domu, czasem brała nieduże zlecenia. Ale pracy było coraz mniej, za coraz śmieszniejsze pieniądze. W tym samym czasie w firmie męża zrobiono restrukturyzację i pensje spadły o połowę. Jak zresztą w większości takich firm. Młodzi stracili płynność finansową, bo wypłata Michała kończyła się 10 każdego miesiąca po zapłaceniu rachunków i raty kredytu na mieszkanie. Pomagali im teściowie, ale ile można żyć na garnuszku rodziców? Michał dostał propozycję pracy w Szwecji. Wyjechał.
Weronika: Ja tego nie chciałam. Wtedy czułam, że on tak wybrał, bo w gruncie rzeczy najbardziej na świecie kocha swoją robotę i nowe wyzwania. Przecież kiedy pracował w Polsce, wracał do domu bardzo późno, miał dyżury w soboty, żył na adrenalinie. Kłóciliśmy się. On mówił, że w jego branży tak się właśnie pracuje. Wątpił też, czy ja kiedykolwiek wrócę do pracy. Uwierzyłam mu, nie miałam siły się sprzeciwiać.
Ciemne strony
Weronika: Najgorsze były weekendy. W tygodniu przy dwójce maluchów kręcisz się jeszcze w naturalnym rytmie szkoły i przedszkola. W dni wolne czas się robi jak z gumy. Dzieci szybko się nudzą i zaczynają się kłótnie. Bywało, że cierpliwość kończyła mi się już przed 11 rano. Potem puszczały mi nerwy. Dzieci nie mogły zrozumieć, że tata wyjechał na dłużej. Kiedy odbieraliśmy męża z lotniska na pierwszy weekendowy urlop, syn koniecznie chciał usłyszeć moje zapewnienie, że tata wraca już na zawsze. Starałam się trzymać twarz, żeby nie zobaczył mojej rozpaczy. Trudne były także wieczory. Po pierwsze, musisz mieć energię do końca dnia, żeby jeszcze wykąpać dzieci, położyć je spać, poczytać. A po drugie, kiedy już to zrobisz, nie masz siły i ochoty na samotne spędzanie wieczoru. Wtedy obsiadają cię wszystkie kumy troski. Dlatego pierwszych miesięcy dobrze nie pamiętam. Żeby nie oszaleć, po prostu szłam spać zaraz po dzieciach. Dobijały mnie też nasze rozmowy przez telefon. Michał był smutny i zmęczony. Okropne były też chwile przed wyjazdem, gdy kończył mu się urlop. Atmosfera gęstniała i Michał zaczynał podtruwać mnie uwagami, że to przeze mnie musi teraz nas zostawić i jechać na koniec świata, żeby zarabiać.
Przełom
Weronika: Czy nie myśleliśmy o wyjeździe do niego? Tak, nawet zaczęłam uczyć się szwedzkiego. Jednak zauważyłam, że z Michałem jest coraz gorzej. Zaczął intensywnie liczyć kalorie, choć zawsze był łasuchem, jak ja. W ciągu dwóch miesięcy doprowadził się do chorobliwej chudości. Kiedy przyjechał na Boże Narodzenie, nie spał w ogóle w nocy. Zapadał w letargi w ciągu dnia. W końcu stało się jasne, że to depresja. Zaczęliśmy całą rodziną działać, żeby go z niej wyciągnąć. Na szczęście dał sobie pomóc. Psychiatra, leki, dłuższy urlop w Polsce przyniosły efekty. Ja też poszłam na kilka spotkań do terapeuty. Powoli zaczęliśmy na nowo wychodzić na prostą. Pojawiło się pole do rozważań, czy moglibyśmy znowu razem zamieszkać. Czy mogłabym znaleźć pracę w Polsce. Co zaskakujące, to on teraz zaczął mnie wspierać. Pokazywał mi, jak wiele zrobiłam dla naszej rodziny, zostając w domu. Mówił, jak dumny jest z naszych dobrze wychowanych dzieci. Do mnie z kolei dotarło, że jego heroiczna decyzja o wyjeździe nie była tylko szalonym pomysłem przerośniętych ambicji. Co tu dużo mówić, pieniądze, które się w naszym domu pojawiły, ułatwiły nam wiele. Uniezależniliśmy się od jego rodziców. Mogliśmy wreszcie pozwolić sobie na rodzinne wyjazdy z nocowaniem, wypad do restauracji, dodatkowe zajęcia dla dzieci. A ja pierwszy raz od kilku lat zaczęłam chodzić po sklepach z ciuchami.
Jasne strony
Weronika: Jak na to wszystko reagowały dzieci? Z czasem, to banalne, po prostu się przyzwyczaiły. Pewnie, że towarzyszyła im tęsknota, ale nauczyły się polegać tylko na mnie. Jednak oboje z mężem dbaliśmy o to, by te krótkie chwile spędzane razem były jak najbardziej wartościowe. Kiedy Michał przyjeżdża do domu, jest cały dla nas. Dzieci nie schodzą mu z kolan, bawią się z nim, całują, przytulają. Kiedy go nie ma, staram się, żeby więź była mocna. Rozmawiamy on line, tłumaczę dzieciom, dlaczego tata wyjechał. Pamiętam jeszcze, jak to było, kiedy mąż miał pracę w Polsce. Wracał, kiedy dzieci już spały, wychodził, zanim wstały, a w weekendy nadrabiał braki snu. No i dobijał nas ciągły brak pieniędzy, a to, jak wiadomo, prowadzi do kłótni.
Nie jest oczywiście tak różowo. Długa rozłąka ma swoją cenę. Pomijam ogromną tęsknotę. Widzę, że trudno mi przestawić się na inny rytm dnia, kiedy w domu pojawia się mąż. On mi po prostu przeszkadza. Nagle robi się bałagan, w telewizorze leci boks albo programy o budownictwie. Bez przerwy szykowane jest jakieś jedzenie. Brudne naczynia piętrzą się w zlewie. Czasem gubię się w tym rodzinnym kotle. Kiedy on znowu jedzie do pracy, rokoszuję się spokojem przez dwa dni. A trzeciego dnia zaczyna mi właśnie tego kotła bardzo brakować. Przećwiczyłam to już wielokrotnie. Wiem, że zawsze wybiorę to zamieszanie. A na razie radzę sobie i jestem przygotowana na spleen powyjazdowy. Mam w zapasie tabletki na ból żołądka. Dokucza przez kilka dni po wyjeździe Michała. Poza tym bardzo wspierają mnie rodzice. Wspólnie organizujemy dzieciom czas wolny. A kiedy mam kryzys i dopadają mnie wątpliwości, dokąd zmierza nasze życie – tłumaczą mi, że w ciężkich czasach trzeba podejmować trudne decyzje, ale jesteśmy młodzi i jeszcze zdążymy doświadczyć wszystkiego, czego pragniemy. Oby.
Osobno lżej
Weronika niedawno poznała Gosię – mamę jednej z koleżanek córki w przedszkolu. Ona też ma męża za granicą. I gdy się trochę zaprzyjaźniły, zaczęły się sobie zwierzać, głównie na korytarzu, czekając, aż dziewczynki skończą zajęcia. Gosia ma swoją firmę – sieć luksusowych salonów kosmetycznych – i zwykle mało czasu. Przestrzegła Weronikę, że życie w rozłące grozi zobojętnieniem.
Gosia: Jest mi wszystko jedno, czy mój mąż jest w domu, czy nie. A właściwie to razem z córką wolimy czas, gdy go nie ma. Mamy poukładane życie i obecność Jurka nam po prostu zawadza. Ja żyję dniem dzisiejszym, całą energię poświęcam córce i mojej firmie. Potrafię, i nawet chcę, o wszystko zadbać sama. Mąż jest dziennikarzem biznesowym i ma dobry kontrakt w jednej z europejskich gazet. W Polsce nie zarobiłby tyle, ale przede wszystkim chodzi mu o prestiż. Wiem, że to jego być albo nie być. Córka jest przyzwyczajona, że tata wpada do domu na weekendy, czasem na kilka dni. Doszło do tego, że w łazience nie ma jego rzeczy, bo nie opłaca mu się niczego wyjmować z kosmetyczki. To taki człowiek z walizką.
Czy nie próbowali czegoś zmienić? Tak, ale żadne z nich nie chce zrezygnować ze swojej rangi zawodowej. Gosia wie, że jej plany firmowe wiążą się wyłącznie z polskim rynkiem. Nie wyjedzie do męża. Jurek w Polsce byłby średnio opłacanym dziennikarzem, a przywykł do zachodnioeuropejskich standardów życia.
Gosia: Ja szanuję jego potrzeby. Dlatego nie robię mu problemów, kiedy po przyjeździe do kraju od razu wyjeżdża sam na żagle. On to uwielbia, a córka nie. Wolę z nią spędzić weekend tak, jak obie lubimy – na lekcji tenisa czy u znajomych. Czy czegoś żałuję, czy czuję się inna? Nie, bo dookoła mam wiele zaradnych kobiet, które żyją same. Ich mężowie albo wyjeżdżają, albo pracują po godzinach, w weekendy. To dzisiaj norma.
Płomień nie zgaśnie
Weronika: Często słyszę ostrzeżenia, że młode małżeństwo nie powinno żyć w rozłące. Znalazłam w sieci informację, że rozstanie nie może trwać dłużej niż 3 lata, bo po tym czasie bliskość zanika, a relacje słabną. My niedługo dojdziemy do tej granicznej daty. Ala ja jakoś wierzę, że akurat nam się uda. Szczerze mówiąc, koleżanki nam zazdroszczą tych motyli w brzuchu, kiedy widzimy się po miesiącu rozłąki. Myślę, że kiedy człowiek tak bardzo zatęskni za drugą osobą, to sobie przypomina, dlaczego wybrał właśnie ją. Byłam kiedyś u Michała w Szwecji razem z żonami innych Polaków z jego firmy. Z tego wyjazdu zapamiętałam wybuch uczuć, radości i atmosfery wielkiego romansu. Śmiałam się pod nosem, że nigdy nie wiadomo, gdzie ukryte jest szczęście. Czasem okazuje się, że na kryzysowej emigracji. A w sieci są też i takie zdania: Rozłąka niszczy mierne uczucie, a wzmacnia wielkie. Tak jak wiatr gasi świecę, a rozpala płomień ogniska. Wkleiłam je w mail do Michała. Wzruszył się.
Od kilku tygodni znów przyjmuję małe zlecenia, a dawna koleżanka z redakcji chce mnie wciągnąć do swojej firmy reklamowej, którą właśnie rozkręca. Obiecaliśmy sobie z Michałem, że kiedy zacznę lepiej zarabiać, on poszuka pracy w naszym mieście. To moje marzenie, które sobie przed zaśnięciem wizualizuję. Podobno taka magia działa. Trzymam się myśli, że kiedy rodzina tak się kocha, mimo rozstania, los nie zmarnuje tego uczucia.