Bliskości w związku dwojga ludzi nie można zaprogramować, nie można kogoś nauczyć okazywania ciepła, zainteresowania, czy najzwyklejszej empatii. Pewnie wiele osób teraz oburzy się lub zdziwi – jak to nie można kogoś nauczyć okazywania uczuć? Przecież związek polega właśnie na tym aby okazywać sobie miłość, wsparcie czy nawet już tylko przywiązanie kiedy to po wielu latach motyle ulotnią się z brzucha, a proza życia rzuci nas w wir codziennych obowiązków.
A co jeśli znajdziemy się w sytuacji kiedy nasz partner nie jest zainteresowany naszym życiem emocjonalnym, potrzebą bliskości, czy czułym gestem? Kiedy nie wie lub nie chce wiedzie, że czujemy się osamotnieni w jakże wydawałoby się normalnym związku i reaguje zniecierpliwieniem na kolejną próbę rozmowy? Przecież mąż nie jest człowiekiem złym, przemocowym, bo widzę że chce razem ze mną wychowywać dzieci, wyprowadzać psy, pracować jak większość ludzi na wygodne życie i te 2 tygodnie wakacji na Malediwach. Nie upija się i nie robi awantur, nie zdradza i nie włóczy się z kolegami. Wieczory i weekendy spędza w domu.
Zrozumiałam, że bliskość jest kwestią indywidualnej decyzji i to, czy mąż zechce się dzisiaj do mnie zwrócić po imieniu, czy w formie bezosobowej zależy tylko od niego – ja nie umiem na to zapracować, zasłużyć czy też zachęcić go w jakikolwiek znany mi sposób. Po prostu wstydzę się prosić po raz kolejny o pogłaskanie po plecach, pocałunek, czy wspólne oglądanie serialu na kanapie pod kocem.
Widzę że męczą go moje prośby o zrobienie mi herbaty, otwartą rozmowę, czy jakąś formę odsłonięcia swojego wnętrza. Mówi do mnie: wiesz że jestem jaki jestem, nie tłumaczy swojego świata i nie zaprasza mnie do niego. Mąż nie chce iść na terapię, bo dla niego nasze intymne życie musi pozostać w sferze prywatnej.
Nie wiem, czy chcę niszczyć życie naszym dzieciom trudnym rozwodem, nie wiem też, czy po rozwodzie czeka na mnie gdzieś tam nowy, wymarzony i pełen czułości związek, za którym tak tęsknię. Nie wiem czy mam sięgać po ten mój wewnętrzny aczkolwiek na pewno zdrowy egoizm, po to aby nie prosić się do końca swojego życia o okruszki wzajemności, o poczucie bycia zauważaną i nie być już nigdy głodzoną emocjonalnie przez najbliższą wydawałoby się osobę w moim życiu.
Z tęsknoty za dotykiem ciągle przytulam swoje dzieciaki – na szczęście to uwielbiają, z tęsknoty za czyjąś uwagą bawię się z psami – też są zadowolone, z tęsknoty za intymnością oglądam erotyki i mam potem o czym śnić na jawie, z tęsknoty za rozmową słucham podcastów o samorozwoju i relacjach międzyludzkich. I udaję że jestem szczęśliwa.
Jakimś przedziwnym sposobem wpadłam, jak ślepa mucha w pajęczynę wstydu, nie potrafię się otrząsnąć z poczucia zagubienia kiedy jesteśmy wśród rodziny lub znajomych i mąż nie słyszy mojego zapytania o drobne sprawy lub nie odpowiada na pytania. Tak jakbym nie istniała. Wstydzę się zwracać do niego po raz kolejny, wstydzę się o coś poprosić i robię wszystko, żeby nikt nie zauważył, jak bardzo czuję się ignorowana. Patrzę na swoje dzieci, to bystre i wesołe nastolatki, i ta ich radość trzyma mnie przy życiu bez depresji. Patrzę na swoje psy, łaszące się do męża i nie mogę opędzić się od myśli, że może powinnam je naśladować, żeby mąż poklepał mnie po głowie.
Czasami przypominają mi się przykre sceny, których byłam mimowolnym uczestnikiem, jak ta ostatnia podczas wspólnego z naszymi znajomymi wypadu na kawę. Mąż i kolega weszli do środka zamówić coś dla wszystkich, a ja bezwiednie poszłam za nimi. Na pytanie naszego kolegi, jaką kawę lubię, mąż nie widząc, że stoję tuż za nim odpowiedział, że nie wie i żeby po prostu zamówić jej czarną, czy zwykłą, najwyżej sobie cukru dosypie. Wstyd nie pozwolił mi skomentować tej sytuacji, a znajomy żeby jakoś wybrnąć, zapytał, czy chcę najfajniejsze ciacho, jakie widzi w kawiarnianej lodówce…
Wstyd zmienia człowieka bardzo powoli i niezauważalnie. Pamiętam, jak przed laty nie miałam oporów, by złapać męża za rękę, gdy gdzieś wychodziliśmy. Dzisiaj on chodzi kilka kroków przede mną, a ja nie potrafię tego zmienić. W naszym łóżku wieje chłodem, a próbowałam prawie wszystkiego, raz na 2 lub 3 tygodnie drgnie we mnie nadzieja, że może dzisiaj dobiegniemy do mety razem, ale niestety nie zdarza się to prawie wcale. Meta jest tylko dla niego… ja prawie nigdy nie mogę ukończyć biegu i oczywiście wstydzę się poprosić o więcej czasu.
Jak to możliwe żeby tak bardzo się zmienić, wiele razy myślę, jak do tego doszło, że zapomniałam o swojej wartości tak, jakbym zapomniała wszystkich swoich umiejętności i stała się bierną, ciągle zawstydzoną kobietą, głodną ciepła ciała drugiego człowieka, zrozumienia w jego głosie i zainteresowania w spojrzeniu.
Jestem dotykowcem, ale niestety mam wszystko oprócz tej przereklamowanej czułości – czasami mnie to wkurza, że nie umiem o tym zapomnieć i przejść do porządku dziennego, nie rozmyślać, jakby to było, gdyby mąż chciał mnie objąć po ciężkim dniu i lekko pokołysać w ramionach. Jestem pewna, że przez jedną taką chwilę nie czułabym już tego przedziwnego głodu. Kocham męża za wszystko i pomimo wszystko, kocham, bo nasze cudowne dzieci są do niego podobne. Kocham, bo po prostu nie wiem, jak przestać i wstyd mi za to chyba najbardziej. Przytulam Was wszystkich, którzy tego potrzebujecie i Was dla których jest to naturalna czynność.