„I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci…” Nawet przymierzając ślubną kreację, przyszłe panny młode powtarzają w myślach jak mantrę słowa przysięgi. Przeżywają to bardzo, bo nie da się myśleć obojętnie o tym, co z założenia obiecuje się partnerowi na resztę życia. A jaką to ma na początku moc! W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie… Tyle optymistycznych założeń, bo życie po swojemu weryfikuje, ile warte były te słowa.
Aż do śmierci (miłości)
To, co na początku wydaje się być rzeczą, która was nigdy nie będzie dotyczyć, staje się i waszym udziałem. Zdejmujesz różowe okulary, znasz już ból życia i szarą codzienność, w której o fajerwerkach możesz jedynie pomarzyć przy okazji Sylwestra. Zamiast tego masz pakiet wkurzających „przyjemności”. Bo on chrapie, zostawia okruchy na stole i zachowuje się tak, jakby obsługa odkurzacza była zupełnie ponad jego intelektualne możliwości. Nijak nie przypomina tego uroczego przystojniaka, który bił się o ciebie pod szkołą.
Ostrzegała babka i matka, ale machałaś ręką na takie gadanie, w końcu ty miałaś mieć lepiej. A teraz? Nawet łóżko bywa poligonem nie tyle miłosnym, co walki o wpływy. Kto uczyni komu przyjemność i jak często? Koniec końców, on szuka pornografii w internecie, a ona funduje celibat, bo jakoś trzeba ukarać męża. Lub na odwrót. No i kończy się miłość, a wtedy zamiast liczyć czas od rocznicy do rocznicy, odliczacie dni do rozprawy rozwodowej.
To przykład ekstremalny, ale biją po oczach dane w badaniach dr. Piotra Szukalskiego, demografa z Uniwersytetu Łódzkiego, że co trzecie polskie małżeństwo kończy się rozstaniem. Policz po sąsiadach z założeniem, że wy przetrwacie, to ci spod trójki, szóstki, dziewiątki, statystycznie nie mają szans. Dużo? A pomyśl jeszcze, że nikt z decydujących się na małżeństwo nie staje przed ołtarzem z myślą, że przecież i tak weźmie rozwód. Na logikę, poza marnowanym czasem, nawet pod kątem ekonomicznym, szkoda kasy na taką imprezę, bo do najtańszych ona nie należy. Kiedyś przysięga zobowiązywała, normy społeczne były bardziej konserwatywne, kobiety mniej niezależne, więc i skala rozstań była mniejsza. Przykłady pokazują, że podziękować sobie zaledwie po kilku latach, to żaden problem. „Nie, bo nie” i niech obrączką pierwszy rzuci ten, kto choć raz nie chciał pójść na łatwiznę.
„Termin ważności” nieokreślony
Jeśli nie przyłożycie się do tego, aby dostrzec pierwsze objawy zepsucia, możecie się poważnie zatruć i bardzo ucierpieć. Zapytajcie swoich rozwiedzionych znajomych, od kiedy zaczęło się wszystko pieprzyć. Idę o zakład, że to raczej nie stało się w ciągu jednego dnia. A takich historii bez happy endu jest całe mnóstwo – Był ślub i huczne wesele – wspominała Anka, uczestnicząca w terapii małżeńskiej – Piękni, młodzi, choć niebogaci mieliśmy siebie i to wystarczyło. Przyszły problemy z brakiem pracy, pieniędzmi. Serio, miałam dość, bo on zamiast ruszyć się do pracy, wolał szlajać się z kumplami. Nie tylko wydawał resztki pieniędzy, ale znalazł sobie pocieszenie na boku. W sumie mogłabym kopnąć go za to co zrobił, ale nie umiem tak tego zamknąć. Szkoda mi wspólnych lat. Czy się uda? Nie wiem.
U innych też zaczyna się niewinnie. Brak czasu, rozmowy o niczym, bo przecież nie da się ze sobą gadać, jeśli w tle brzęczy telewizor. Kłótnie o dzieci, zajęcia na basenie i te cholerne okruchy. A zamiast realnego życia internet, z którego ty się dowiadujesz, co słychać u ślubnego na ścianie Fb. Znak czasów? Nie sądzę, nikt nie broni wam żyć. A nie chce się już wielu wysilać w realu, wystarczy w wirtualu pościemniać, jak macie fantastycznie.
Czas na odświeżenie związku
I nie chodzi o wyścig do kościoła, by odnawiać przysięgę małżeńską, choć w sumie dlaczego nie? Wy wiecie, co sprawia wam przyjemność. A czy wiecie, jak sprawić radość partnerowi ? Kawa z rana, śniadanie, zwykłe czułe „dzień dobry skarbie”, gdy wyskakujecie z łóżka spóźnieni o godzinę. Zależy od nastawienia, chcieć to móc, naprawdę. Ci, którym udało się reanimować związki, dziwią się, jak niewiele do szczęścia trzeba – kwiaty, sms w ciągu dnia, wyjście wieczorem bez dzieci, nawet jeśli to wymagało proszenie teściowej o pomoc. „Czułam się jak idiotka wychodząc z mężem na randkę poza domem, a to zupełnie inny klimat, niż zamówiona kolacja z pizzerii. I zamiast siedzieć w gaciach i podomce przy stole, oboje musimy się postarać”, albo „kurcze, szlajaliśmy się po mieście nocą, znów czuliśmy się jak nastolatki” – to można usłyszeć od wielu kobiet, a one już wiedzą, o jakiej różnicy mówią. Korona z głowy nie spadnie, za to takie drobnostki, randki jak za szczenięcych lat dodadzą uroku, a także rumieńców na twarzy, bo przecież jeśli macie piękne wspomnienia sprzed ślubu, nic nie stoi na przeszkodzie, abyście nad takimi pracowali po ślubie. Tak aby było tak pięknie jak w tej ślubnej przysiędze „i że cię nie opuszczę aż do śmierci.”