Go to content

Kilka lekcji na temat związku od kobiet po rozwodzie. Czego nauczyło je małżeństwo

Fot. iStock/AleksandarNakic

Rozwód najczęściej rozpatrujemy w kategorii własnej porażki. Bo przecież to nam się nie udało, to planów i marzeń nie udało się zrealizować. W końcu – może byliśmy za słabi, by walczyć, zbyt rozczarowani sobą nawzajem. Pamiętam rozmowę z przyjaciółką, która podjęła decyzję o rozwodzie mówiąc: „To największa przegrana w moim życiu”. Rozmawiałyśmy o tym, że do walki trzeba dwojga, że nie da się w tym przypadku niczego zrobić w pojedynkę. Dochodzą do tego wyrzuty sumienia, poczucie winy, że być może można było zrobić coś jeszcze. I co, gdy wykrzyczane w złości: „Jeszcze będziesz tego żałować” kiedyś w przyszłości się spełni? Będzie jak klątwa prześladować nas do końca życia?

Czas ma tu jednak kluczowe znaczenie. Spotkałam się ostatnio w babskim gronie. Rozmawiałyśmy – jak to kobiety, o facetach, związkach i… rozwodach, bo kilka już zdążyło się rozwieźć. Jedne nadal były same, inne z nowymi partnerami. Wniosek ogólny nasuwał się jeden – każda, dosłownie każda, wyniosła ze swojego rozwodu pewną lekcję, która otworzyła ją na to, co niosła przyszłość. Chciały to zobaczyć i wziąć. I dzisiaj powtarzają, że rozwód zmienił ich życie na lepsze, nie dlatego, że uwolniły się od małżeństwa, ale dlatego, że stały się bardziej świadome, dojrzałe.

Monika

„Poznaliśmy się na studiach, jeszcze przed obroną magisterki zaszłam w ciążę. Mąż robił karierę, a ja siedziałam w pieluchach. Myślałam sobie, że mój czas jeszcze przyjdzie. Ale nie nadchodził, bo on awansował, miał coraz ważniejsze projekty, angażował się coraz bardziej w pracę. Nie rozumiał mojej potrzeby zawodowego rozwoju. Że dość mam pieluch, że chcę do ludzi. Mówił: „Chcesz o zrobić dziecku? Zobacz, ile ja pracuję, jak ty wrócisz do pracy, kto z nim będzie?”. Długo zajęło mi zrozumienie, że to jemu było wygodnie i wcale nie chodziło o dziecko. Rozwiedliśmy się dopiero, jak Mateusz miał 10 lat, bo ja w końcu doszłam do wniosku, że nie mogę żyć z kimś, kto ma zupełnie inne spojrzenie na związek, na podział w nim ról. Ja – kura domowa, on – gość robiący karierę. No przepraszam. To nie było dla mnie. Decyzja o rozwodzie nie była łatwa, bo jak ja dam sobie radę? Dałam. Jak widać mam się świetnie. Dzisiaj wiem, że zawsze trzeba walczyć o swoje. Nie dać się stłamsić. Nie pozwolić, by ktoś kierował twoim życiem, dyktował ci to, co masz robić. Mój były mąż myślał, że będę szarą myszką, a ja – kiedy się poznaliśmy, że stworzymy związek oparty na partnerstwie. Oboje dość mocno rozminęliśmy się w naszych oczekiwaniach”.

Iza

„Moje małżeństwo nauczyło mnie jednego – jeśli ci intuicja podpowiada: „To nie ten facet”, to uciekaj przed nim, gdzie pieprz rośnie. Serio. Jak sobie pomyślę, ile sygnałów-znaków miałam. Ale ja głupia myślałam: „Oj tam, zmieni się, jak go zmienię, pokażę mu, że można być lepszym człowiekiem”. Dzisiaj myślę, że wtedy zwariowałam. Poważnie. Małżeństwo nauczyło mnie jednego – choćby skały srały, faceta nie zmienisz, nie wychowasz. Ty w ogóle od tego nie powinnaś być. Znajdź sobie gościa, który będzie fajny dla ciebie. I tyle. Jeśli on nie wykazuje żadnej chęci do zmiany, odpuść sobie kobieto. Mi to zajęło 12 lat, ale może jakaś inna dziewczyna, dzięki temu, co mówię, straci mniej czasu z takim typem nie dla niej”.

Agnieszka

„Kiedyś przeczytałam, że komunikacja ważniejsza niż miłość. W moje małżeństwo było dokładnie potwierdzeniem tej tezy, bo my w ogóle nie rozmawialiśmy. Wiesz, kiedy zaczęliśmy do siebie mówić – jak podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Oboje. Jakby ktoś nam rozwiązał języki, wylaliśmy sobie wszystkie żale, rozczarowania, pretensje. To było takie oczyszczające, ale też niestety za późno, bo za dużo rzeczy się nagromadziło. Jak to się mówi – czara goryczy się przelała. Po sześciu latach małżeństwa, kiedy to ja nie mogłam zajść w ciążę, kiedy stres i frustracja były straszne, kiedy żadne z nas nie mówiło głośno tego, co czuje, pękliśmy. Dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi, mamy fajne relacje. Mój były mąż jest chrzestnym mojego dziecka – serio. Tak można. Małżeństwo nam nie wyszło, bo baliśmy się mówić o tym, co czujemy. Z moim obecnym partnerem jest zupełnie inaczej. Kłócimy się, rozmawiamy, płaczemy razem i śmiejemy się. Wyciągnęłam naukę i dzisiaj jestem szczęśliwa”.

Monika 2 (były dwie Moniki)

„Gdyby dzisiaj, mając 41 lat wiedziała to, co wiem, to pewnie moje małżeństwo nigdy by się nie rozpadło. Być może nawet mój mąż by mnie nie zdradził. Ale dobra, to już było minęło. Powieliłam schemat mojej matki, babci, który nawet nie wiedziałam, że mam w sobie zakorzeniony. Byłam sprzątaczką, kucharką, panią do towarzystwa. Całe moje życie poświęciłam mężowi. On był najważniejszy, jego szczęście na pierwszym miejscu. Prałam mu gacie i skarpetki, piekłam ulubione ciasto w niedzielę, usprawiedliwiałam jego życiową nieporadność i nie dostrzegałam, bo nie chciałam, że nigdy nie wyszedł spod skrzydeł swoich rodziców. A on mnie zdradził. Wcale nie z młodszą czy ładniejszą. Później powiedział mi, że nie mógł znieść mojej nieustannej obecności w jego życiu, dobre nie? Jaka ja byłam wściekła. Myślałam, że go zabiję, zatłukę na śmierć, zakopię w ogrodzie i niech szukają gościa. Bo za dużo mnie było w jego życiu. Ale po rozwodzie spotkałam fajne, mądre babki. I wtedy zrozumiałam, że nie ma nic gorszego, niż poświęcić siebie dla faceta. Ja po rozwodzie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, jak dzieci szły do niego na weekend, to miejsca sobie nie mogłam znaleźć. Aż w końcu zapisałam się na kurs tańca – zawsze o tym marzyłam, poszłam na lekcje angielskiego, zaczęłam biegać. I odżyłam. Ledwo mi to przechodzi przez gardło, ale mój były mąż miał rację. Nie miałam swojego życia, byłam na nim uwieszona, nie wiedziałam, czego ja chcę, o czym marzę, co chciałabym robić. Najgorsze co możesz dla siebie zrobić, to tak bez reszty się oddać, myśląc, że na tym polega twoja rola w związku. Nic bardziej mylnego!”.

Pewnie niejedna z was dodałaby swoją opowieść. My rozmawiałyśmy niemal do rana. Śmiejąc się i płacząc. Ale wiecie co, wszystkie byłyśmy szczęśliwe, miałyśmy poczucie wspólnoty i wzajemnego zrozumienia. I żadnej z nas nie przeszkadzało, że faceci czekają na nas w domu. To był nasz czas.