Droga K.
Miesiąc temu siedziałyśmy naprzeciwko siebie w restauracji w centrum miasta. Dzieliło nas może kilka metrów. Byłaś taka zrelaksowana, spokojna, radosna. Piękna. Pisałaś coś na klawiaturze swojego modnego telefonu, pewnie do niego. Nagle poczułam się kimś złym, bardzo złym. Zabawne, wcześniej tak nie myślałam. Wydawało mi się, że to ja jestem pokrzywdzona, bo to ty z nim jesteś. Przez chwilę miałam straszną ochotę, żeby podejść, zburzyć ci ten twój spokój, zniszczyć ci ten twój idealny świat. Powiedzieć prawdę, wbić ją prosto w serce. Chyba wyczułaś mój wzrok, podniosłaś głowę, spojrzałaś na mnie z ciekawością. Uśmiechnęłam się, ty też. Jeszcze raz spojrzałaś w telefon, przygładziłaś włosy. Sama uśpiłam twoją czujność, choć nie wiem, dlaczego.
Zabawne, zamówiłaś dokładnie to, co ja. Widzisz, naprawdę mamy podobny gust. To samo włoskie jedzenie, ten sam typ mężczyzn. Dokładniej mówiąc, ten sam mężczyzna. Ty kochasz swojego męża, ja kocham twojego męża. Nie wiem sama, czy dobrze wybrałyśmy. Mój romans z nim trwa już półtora roku. Od półtora roku szarpię się między poczuciem winy, miłością, a nadzieją, że on w końcu od ciebie odejdzie. Bo tak mi przecież obiecał. I powtórzył tę obietnicę wiele razy, wychodząc wieczorem z mojego mieszkania i pisząc do mnie tuż przed tym, jak otworzyłaś mu drzwi pytając, co zatrzymało go w pracy tak długo. Jak to możliwe, że jeszcze się nie domyśliłaś? Wiem, pewnie ufasz mu tak jak ja.
Piszę ten list, żeby ci o tym w końcu powiedzieć. Uważam, że tak jest uczciwie. Pewnie słowo „uczciwość” wyda ci się niewiele warte w moich ustach. Zresztą, zgoda, nie tylko o uczciwość mi chodzi. Chodzi też o to, że jestem zmęczona życiem obok. Życiem w cieniu twojego związku. Ukrywaniem się, prowokowaniem okazji do przypadkowych spotkań na mieście. Podpatrywaniem waszych zdjęć na Facebooku. Zgadywaniem, gdzie teraz jesteście, co robicie. Umieraniem z zazdrości, gdy wyjeżdżacie razem na urlop. Zapijaniem kieliszkami wina samotności w święta. Karmienia mnie nadzieją i pustymi zdaniami jak „jeszcze chwilę zaczekaj na mnie”, „tuż po Nowym Roku będę wolny, obiecuję”. Wyczekiwaniem na jego wiadomości, sygnały. Czekaniem, aż od ciebie odejdzie. Bo on wciąż nie odchodzi.
I nie odejdzie, to tchórz. Wspaniały facet, ale tchórz. Uwierz mi, kocha mnie, nic już do ciebie nie czuje, prócz sympatii, ale nie potrafi zawalczyć o nasz związek. Więc ja to zrobię.
Nieważne, jak się spotkaliśmy, to było spotkanie zawodowe. Wszedł, spojrzałam na niego i pomyślałam po prostu, że musimy być razem. Widziałam obrączkę na jego palcu, ale to było silniejsze ode mnie. Kochałam, już, natychmiast, od razu. Musiałam go mieć. Sama nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale zrozum, zdarza się, że spotykasz miłość swojego życia i wiesz, że musisz zrobić wszystko, by tego nie stracić. Na naszej drodze stałaś tylko ty. Żona, przyjaciółka z dzieciństwa. Szkolna miłość. Banał.
Kiedy zaczynałam ten związek, nie chciałam cię skrzywdzić. Właściwie w ogóle o tobie nie myślałam. Zabiegałam o każdy wspólny projekt. Zaprzyjaźniliśmy się, potem wszystko potoczyło się szybko. Dla niego niespodziewanie, dla mnie zupełnie naturalnie. Ja wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Wszystko inne nie miało znaczenia. Zależało mi tylko na tym, żeby i on to zrozumiał.
Seks? Magiczny, ale to wcale nie o seks chodzi, nie łudź się, że sprawa jest tak banalna. Połączyło nas o wiele więcej niż łóżko. Czułam się wyjątkowa, wyróżniona jego miłością. Czułam.
Wczoraj przeczytałam jego SMS-y. Nie, nie do ciebie. Do kogoś innego. Wiesz, słowa i zdania, które tam zobaczyłam, widziałam już nie raz na ekranie mojego telefonu. Ty być może czytałaś je wtedy, gdy się do mnie uśmiechnęłaś. Widzisz, jesteśmy w tym obie. Czy to dla ciebie w ogóle jakaś pociecha? Czy ja chcę ciebie pocieszyć? Nie. Ty musisz po prostu wiedzieć, bo to trzeba skończyć. Znajdziesz miłość, pozbierasz się. Może wybaczysz, bo jesteś ode mnie silniejsza. Na pewno odpuścisz.
Patrzyłam na twoje odbicie w szybie naszej restauracji. Widzisz, mnie też tam zabrał. Zazdrościłam ci twojej niewiedzy, twojego spokoju. Wreszcie i ja tam dotrę i ja będę spokojna. Będę się cieszyć życiem z mężczyzną, który na mnie zasłuży. Chcę wierzyć, że gdy usiądę przy stoliku i zamówię penne con pollo, mój wzrok nie skrzyżuje się ze wzrokiem innej kobiety. Tej, o której obie jeszcze nie wiemy.