„To” zjawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Jeszcze przed chwilą był przecież całkiem zdrowy, jeszcze wczoraj wieczorem grał w piłkę z waszym synem, albo świetnie się z tobą bawił na spotkaniu ze znajomymi. W nocy przychodzą pierwsze objawy. Kręci się niespokojnie w łóżku, pochrząkuje i pokasłuje. Rano umiera. Wiesz już, że nadchodzą ciężkie dni. Twój facet złapał katar.
Wstanie, wejdzie do łazienki, przed lustrem pomaca sobie węzły chłonne, wywali język i sam oceni kolor swojego gardła. Z pewnością poprosi cię o jakąś opinię w kwestii swojego stanu zdrowia, ale nie wiadomo po co. On i tak wie i widzi lepiej. Węzły są powiększone, gardło czerwone (twoim zdaniem czyste, ale ty jesteś złośliwa, albo nieczuła). – Podaj mi termometr – mówi głosem umierającego łabędzia. Chociaż doskonale wie, gdzie jest termometr, od teraz potrzebuje asysty. Po chwili słyszysz okrzyk tryumfu: 36,9. I na pewno rośnie. Urośnie niestety tylko do 37,2. Ale nie szkodzi, „jak na niego, to przecież bardzo wysoka temperatura, bo normalnie to on ma 36,4”. Nie śmiej się. To na poważnie przecież. Czy ty naprawdę nie potrafisz mu współczuć?!
Podczas gdy ty szykujesz się do pracy (odpowiadając co chwila na pytanie „gdzie jest – paczka chusteczek, kropelki do nosa, lepsza poduszka?”), on albo zalega w waszej sypialni wijąc sobie relaksujące gniazdko, albo biegnie do przychodni wydębić zwolnienie z pracy. Tam, grając paskudnie na emocjach czułej pani doktor (zazwyczaj takiej w wieku jego matki, te młodsze mają mniej empatii) uzyska może ze trzy dni wolnego i uczepi się jak rzep słów: Proszę się porządnie wyleżeć, takie przeziębienia biorą się z przemęczenia.
Taki jestem…
Znam jednego takiego, co do perfekcji opracował spektakl: „jestem taki chory, a muszę chodzić do pracy, żeby utrzymać rodzinę, bardzo chciałbym być dla nich zdrowy, proszę dać mi coś co szybko postawi mnie na nogi”. Zawsze działa. A jeszcze można usłyszeć wzruszone: „No wie pan, skąd się biorą tacy odpowiedzialni mężczyźni?”. To bezcenne.
Męska hipochondria szczególnie mocno uderza w kobiety, bo dotknięci tym problemem panowie wymagają od swoich pań pełnego zaangażowania w opiekę i ciągłego zainteresowania ich stanem zdrowia (a raczej choroby).
Kiedy wrócisz z pracy i zapytasz (uważaj na te swoje kpiące miny) go z czułością jak się czuje, słabym głosem odpowie ci „bez zmian”. Albo „gorzej”. Szybko pozbieraj porozstawiane wszędzie kubki po herbacie z miodem i cytryną. Przyzwyczaj się do myśli, że wasza sypialnia zamieniła się w szpital, aptekę i salon gier jednocześnie (choroba nie przeszkodzi w instalacji nowych aplikacji na telefonie). Idź po dodatkowe paczki chusteczek („tylko kup te miękkie, z balsamem, bo mam delikatna skórę i zaraz się zrobi czerwona”). Nie licz teraz na jakąkolwiek pomoc z jego strony. Tak, jest w domu. Ale przecież CHORUJE! I to legalnie. Dostał najprawdziwsze zwolnienie!
Po trzech dniach tego cyrku (i wizytach lub telefonach zaniepokojonej teściowej, która koniecznie chce przyjechać z rosołkiem) następuje cudowne ozdrowienie. Nawet jeśli jeszcze jakiś lekki katar pozostał, to on sobie już odpoczął i spieszy do pracy. Ty, łącząc obowiązki zawodowe z domowymi i opieką nad przeziębionym facetem jesteś tak wykończona, że potrzebujesz sanatorium.
Krew, krew mi leci!
Nigdy nie zapomnę, kiedy moja najlepsza przyjaciółka wiozła, będąc w ósmym miesiącu ciąży, swojego męża do szpitala. Biedak zaciął się dość niefortunnie w palec, tak, że wymagał profesjonalnego opatrunku. Wesoła, nieco starsza pielęgniarka oznajmiła mu na wstępie : „Pan się tak nie cacka, widziałam gorsze rzeczy.”. Obraził się. Przecież krew mu leciała! Ale ona nieubłaganie kpiła z niego dalej i bandażując palec dopytawała „Będzie pan rodził?”, oceniajac jego predyzypozycje do rodzinnego porodu fachowym okiem. Następnie zaczęła go ze szczegółami instruować, co powinien zrobić w razie gdyby żona nie zdążyła do szpitala i było już widać główkę. Zanim skończyła, leżał zemdlony na kozetce. Wykończyly go nerwy, upływ krwi i własna wyobraźnia. Kiedy przerażona żona próbowała go ocucić, pielęgniarka objęła ją uspokajająco, – Pani go jeszcze na chwilę zostawi – powiedziała. – Proszę sobie wykorzytać ten moment i odpocząć. Przecież on z tym palcem to już w niczym pani do samego rozwiązania nie pomoże. Dla niego, to jakby był bez obu rąk.
Oczywiście, miała rację.
Mężczyni nie chorują. Oni walczą o życie. Pamiętajcie o tym, drogie panie, jeśli macie w domu taki oto właśnie, kruchy męski egzemplarz. I zaopatrzcie wasze domowe w apteczki w meliskę. Nie, nie dla niego. Dla siebie.